REKLAMA

Było straszenie, czas na szczucie. Dlaczego? Bo to nie godzi się, żeby kredytobiorcy wygrywali z bankami

Zdaniem Jacka Jastrzębskiego to zwyczajnie niesprawiedliwe, że kredytobiorcy, których umowy sąd uzna za nieważne, będą mieć darmowy kredyt. Jednocześnie nic złego nie widzi w tym, by banki, którym sądy udowodniły łamanie prawa, czerpały z tego zyski. O co tu w ogóle chodzi?

Było straszenie, czas na szczucie. Dlaczego? Bo to nie godzi się, żeby kredytobiorcy wygrywali z bankami
REKLAMA

Niesamowite, na jaką rozbrajającą szczerość zebrało się ostatnio szefowi KNF Jackowi Jastrzębskiemu. Dotąd przez wiele miesięcy opowiadał publicznie, że korzystny dla frankowiczów wyrok TSUE, który zapadnie 15 czerwca, będzie katastrofą zarówno dla banków jak i całej polskiej gospodarki. No istny armagedon. I właśnie przyznał, że tak naprawdę żadnej katastrofy się nie boi, banki są odpowiednio przygotowane na najgorszy scenariusz, a on prostu uważa, że to nie fair, żeby frankowicze dostali kredyty za darmo.

REKLAMA

Czeka nas finansowa katastrofa? A nieee, tak tylko gadałem

Opowieść szefa KNF wyglądała dokładnie tak: wyrok TSUE korzystny dla kredytobiorców, będzie kosztował banki 100 mld zł, a to bardzo dużo. Na tyle dużo, że mogłoby to zachwiać bezpieczeństwem i stabilnością polskiego sektora bankowego, co w dodatku byłoby „wysoce prawdopodobne”.

A to dopiero początek, bo jak banki w Polsce wpadną w głęboki kryzys, padnie i cała polska gospodarka, a jej załamanie będzie głębokie, długotrwałe i również bardzo prawdopodobne. Brzmi bardzo poważnie.

Tymi argumentami szef KNF przekonywał polską opinię publiczna od jesieni zeszłego roku, a potem, 12 października 2022 r. również sędziów Trybunału w Luksemburgu, bo na posiedzenie TSUE pofatygował się osobiście, żeby stanąć po stronie banków. Mimo że pozostałe polskie instytucje państwowe (UOKiK, Rzecznik Finansowy, Rzecznik Praw Obywatelskich, Ministerstwo Sprawiedliwości) mają dokładnie przeciwne zdanie i trzymają stronę kredytobiorców.

Aż tu nagle, podczas kongresu Polskiej Izby Ubezpieczeń w Sopocie, ten sam szef KNF przyznaje, że żadnego armagedonu z powodu frankowiczów nie będzie, bo banki są przygotowane na najgorszy nawet wyrok. Mają przecież już teraz w dużej mierze zawiązane rezerwy na pokrycie strat wynikających z ewentualnego orzeczenia TSUE i żadnych upadłości w sektorze bankowym z tego tytułu nie będzie.

Serio? Przecież banki miały padać jak muchy! Miała być klęska! A teraz szef nadzoru mówi, że wcale nie będzie. Coś się zmieniło? Nic oprócz narracji szefa KNF. Nagle zmienił zdanie? A może wcześniej tylko żartował? A może zorientował się, że nikt nie boi się jego katastroficznych wizji i są one nieskuteczne, by zmienić za ich pomocą bieg wydarzeń?

Stawiam na to ostatnie. Szczególnie, że teraz w miejsce straszenia armagedonem weszła narracja o sprawiedliwości społecznej. Spece od komunikacji najwyraźniej uznali, że skoro wpływanie na decydentów argumentami merytorycznymi nie działa, trzeba sięgnąć po argumenty emocjonalne, by dotrzeć do społeczeństwa, by to wywarło presję na decydentów.

Szef KNF wie lepiej od sądów, jak powinno działać prawo

Otóż teraz opowieść jest taka: te 100 mld zł, które banki mogą stracić, trafią do frankowiczów i ten transfer pieniędzy jest „absurdalny i nieuzasadniony”, bo darmowy kredyt, który frankowicz uzyska dzięki unieważnieniu umowy, to dla niego za duża nagroda. A dla banku za duża kara. Nieproporcjonalna.

Czyli co? Jeśli niezawisły sąd uzna, że bank zawarł niezgodną z prawem umowę, to należy mu zapłacić, tylko trochę mniej niż wynika to z nielegalnej umowy? To tak, jakby przyłapać złodzieja na gorącym uczynku i zamiast kazać oddać mu wszystkie łupy, nie mówiąc o wsadzeniu do więzienia, część z tych łupów mu jednak pozwolić zostawić, bo przecież się napracował.

Żeby była jasność – nikogo nie nazywam złodziejem, to tylko analogia, ale moim zdaniem wyjątkowo adekwatna. Dokładnie ten tok myślenia potwierdził zresztą 12 października jeden z sędziów trybunału w Luksemburgu po wysłuchaniu argumentów szefa KNF. Miał wówczas zapytać, czy wobec tego rynek finansowy jest oparty na nieuczciwości? I czy nie należałoby tego naprawić?

Otóż zdaniem KNF najwyraźniej nie należy tego naprawić, bo frankowicze mieliby kredyty za darmo, czyli mieliby za dobrze. A sprawiedliwe, żeby banki zarabiały na nielegalnych umowach? Przecież to byłaby zachęta do kolejnych wpadek jak z kredytami frankowymi w przyszłości. Bank może uznać, że spróbuje robić coś nielegalnego, bo jak go przyłapią, i tak nie poniesie kary, najwyżej zarobi tyle, ile zarobiłby i tak bez krętactw. Zero ryzyka.

I znowu drobne wyjaśnienie: nie nazywam kredytów frankowych krętactwem, ale pazernością już tak. I w tym problem. Banki doskonale wiedziały, że kredyty z zaszytym ryzykiem walutowym są zbyt ryzykowne, by oferować je każdemu jak leci, dowodem na to jest Biała Księga ZBP sprzed lat. Ale mimo to, z pełną świadomością sprzedawały te produkty, bo dobrze na nich zarabiały.

Po latach jednak wpadły i zamiast ponieść karę (ba! nawet nie karę, ale oddać zysk), mówią nam: dajcie nam na tych niezgodnych z prawem umowach zarobić chociaż trochę. A wraz z nimi mówi to szef nadzoru finansowego. Kogo on właściwie nadzoruje? Bo ostatnio sprawia wrażenie, że nie banki, ale sędziów, bo ma własną wykładnię prawa i lepiej niż oni wie, co jest sprawiedliwe, a co nie.

Nie trzymam strony frankowiczów

Frankowicze też mają swoje za uszami, o czym pisałam wielokrotnie i wcale nie uważam ich za owieczki prowadzone ślepo na rzeź, ale ten tekst nie jest o tym. Od rozstrzygania, po czyjej stronie leży sprawiedliwość, są sądy, a nie przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego.

„Puls Biznesu” opisała ostatnio, przebieg niedawnego spotkania Jacka Jastrzębskiego z przedstawicielami banków, podczas którego przekazał im złe wieści, że żadnej ustawy, która będzie je ratować po wyroku TSUE, nie będzie, bo nie ma na to woli politycznej. 

REKLAMA

Ale przy okazji również poinstruował banki, by po wyroku TSUE prowadziły spójną z KNF komunikację straszącą ekonomicznymi skutkami orzeczenia, były aktywne w mediach, pojawiały się ze swoim przekazem wszędzie, gdzie się da, byle nie dać frankowiczom i ich kancelariom narzucać własnej narracji. Coś tu chyba się komuś pomyliło.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA