Morawiecki pobiegł wypłakać się do Frankfurtu. Już nie wie, co ma robić z frankowiczami
Chyba zaczyna do wszystkich docierać, że wyrok TSUE, który zapadanie za kilka miesięcy, naprawdę może być ekstremalnie prokonsumencki. Ale jednocześnie państwo wydaje się bezsilne i nie wie, jak zarządzić bankową rzezią. Nałożenie 100 proc. podatku od korzyści z unieważnienia umowy frankowej wydaje się niemożliwe. Zamiast tej bazooki w ustawie frankowej, która właśnie powstaje, może być raczej schowany scyzoryk. Więc premier zaczął potajemne rozmowy z EBC, bo cóż innego robić?
Bezsilność i chaos - tak z boku wygląda sprawa frankowa, którą w końcu po latach próbuje jakoś rozwiązać polski rząd. To dlatego że próbuje za późno. Lata temu uznał, że to nie jego problem, a problem samych kredytobiorców, więc nie go sobie sami rozwiązują w sądach. No i rozwiązują, tylko trochę za do dobrze im idzie, więc robi się systemowy kłopot.
Przedstawiciele instytucji państwa w końcu to zrozumieli, przestali też zaklinać rzeczywistość po opinii Rzecznika Generalnego, że to tylko opinia, jeszcze nie wyrok TSUE. Dotarło, że wyroki Trybunału są w 90 proc. przypadków zgodne z opinią Rzecznika, a owa opinia jest ekstremalnie korzystna dla frankowiczów.
I robi się lament, że przecież banki zaczną padać jak muchy, więc trzeba coś zrobić. Natychmiast.
Rząd ma rozdwojenie jaźni w sprawie frankowiczów
Ale zobaczcie, jaki jest chaos. Z jednej strony Minister Finansów nadal podkreśla publicznie, że to nie problem państwa, to problem banków i to one powinny go rozwiązać, choćby idąc na znacznie większe kompromisy z klientami w oferowanych ugodach - tak niedawno mówiła Magdalena Rzeczkowska w wywiadzie dla 300Gospodarki.
Jednak państwo mimo to równolegle bierze na siebie ten problem, bo w KNF powstaje projekt ustawy na wypadek, gdy za kilka miesięcy TSUE jednak zaorze banki. Jakiś czas temu „Puls Biznesu” pisał o przeciekach, jakoby ustawa miała nakładać 100 proc. podatku od korzyści uzyskanych z unieważnienia umowy frankowej na drodze sądowej - to miałoby zniechęcić klientów, by iść do sądu.
Dlaczego w takiej sytuacji, kiedy państwo przygotowuje bankom jednak miękkie lądowanie, miałyby one brać ciężar na siebie? Wystarczy im poczekać.
A z trzeciej strony, nadal przecież w mocy jest stanowisko Ministerstwa Sprawiedliwości, które zostało zaakceptowane przez gabinet premiera, jest więc oficjalnym stanowiskiem polskiego rządu, które staje totalnie po stronie frankowiczów. Stanowisko to zostało zaprezentowane przed TSUE i mówi, że bankom absolutnie nie należy się żadne wynagrodzenie za korzystanie z kapitału.
I teraz, kiedy TSUE może za kilka miesięcy orzec dokładnie to samo, co twierdzi polski rząd przestraszył skutków i najwyraźniej interweniuje w europejskich instytucjach. Rozdwojenie jaźni?
Potajemne spotkania premiera
Wróćmy do tej interwencji, bo jest ona niezwykle ciekawa, bowiem odbywa się cichaczem. Oficjalnie nikt tego nie potwierdza, ale „Puls Biznesu” dotarł do informacji, według których premier Morawiecki podczas szczytu Rady Europejskiej dotyczącego dalszego wsparcia dla Ukrainy 23 marca miał zdecydowanie dłuższą listę tematów do podjęcia z europejskimi urzędnikami niż to wynika z oficjalnych przekazów.
Premier, jak twierdzi „PB”, poprosił o spotkanie z przedstawicielami Europejskiego Banku Centralnego (EBC), żeby porozmawiać o nadchodzącym wyroku TSUE i ewentualnych skutkach korzystnej dla kredytobiorców decyzji dotyczącej wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Skutkach dla polskiego systemu finansowego.
Do EBC list mieli napisać także przedstawiciele polskich banków frankowych, a nawet o spotkanie z szefostwem EBC miał zabiegać Commerzbank, czyli właściciel mBanku. Po co oni wszyscy biegną do EBC, skoro to niezależny TSUE wyda kluczowy wyrok? Hmmm… Niewiele więcej można już w tej chwili zrobić niż lobbować w jednej instytucji, żeby ta lobbowała w drugiej.
Tym bardziej, że jak się okazuje, sami chyba jednak ustawą niewiele zdziałamy.
Scyzoryk zamiast bazooki
Wspomniałam o pomysłach nałożenia na frankowiczów, którzy pójdą do sądu i wygrają, 100 proc. podatku. Ale wyobraźcie to sobie: de facto oznaczałoby to, że bank stosował niedozwolone klauzule w umowach, państwo na to pozwalało przez lata, a teraz to samo państwo jeszcze na tym zarobi. Absurd.
Inna rzecz, na co zwracał uwagę jeden z prawników frankowych mec. Wojciech Bochenek na łamach prawo.pl, że przecież kredytobiorcy kierując powództwo przeciwko bankowi, próbują odzyskać swoje roszczenia pieniężne, od których już raz został pobrany podatek dochodowy.
I w ogóle cały ten koncept, by nałożyć 100 proc. podatku, żeby frankowiczów odstraszyć, może być niezgodny z Konstytucją.
Wygląda na to, że KNF też już to wie. Najnowsze przecieki mówią, że takiego podatku nie będzie jednak w ustawie, pozostanie jedynie zmuszenie banków, by wszystkim klientom zaoferowały ugody przynajmniej tak korzystne dla klientów jak te zaproponowane przez KNF ponad dwa lata temu, a więc przewalutowanie kredytu po kursie z dnia zaciągnięcia.
A fiskus? Jego też można użyć. Ministerstwo Finansów zwalnia bowiem z podatku od wzbogacenia się tych frankowiczów, którzy osiągają jakieś korzyści z ugody. Tych, którzy pójdą do sądu można jednak nie zwalniać. To jednak scyzoryk w porównaniu do wcześniej projektowanie bazooki. Może okazać się bezużyteczny z konfrontacji z czołgiem.