REKLAMA

CPK zapobiegnie wojnie z Rosją. Oto najnowsze wytłumaczenie budowy polskiego megalotniska

Jeżeli poddawaliście w wątpliwość sens budowy Centralnego Portu Lotniczego, to mam dla was argument ostateczny. Jeżeli zbudujemy CPK Rosja nie ośmieli się postawić stopy na naszej polskiej ziemi. Po prostu. Putin obleje się zimnym potem na myśl, że Amerykanie mogliby wylądować w Baranowie i błyskawicznie przerzucić wojsko na wschodnią granicę NATO.

CPK zapobiegnie wojnie z Rosją. Oto najnowsze wytłumaczenie budowy polskiego megalotniska
REKLAMA

Od momentu wybuchu wojny o Centralnym Porcie Komunikacyjnym mówi się niewiele, bo i dlaczego miałoby się mówić. Inwazja Rosji na Ukrainę sprawiła, że trzeba było zrezygnować z latania nad tą drugą, a ta pierwsza sama zamknęła przed europejskimi liniami swoją przestrzeń powietrzną.

REKLAMA

Przewoźnicy, którzy na przekór losowi, próbują kontynuować realizację połączeń z Azją, są zmuszeni latać nad biegunem północnym. Atrakcja to nie lada, ale niestety swoje kosztuje i trudno powiedzieć, czy po wygaśnięciu pierwszego entuzjazmu wśród pasażerów, takie wojaże będą się ekonomicznie spinać.

Planowany jest przecież jako hub lotniczy. To znaczy, że ma być punktem przesiadkowym dla pasażerów, którzy chcieliby się dostać w odległe zakątki świata. Tacy jegomoście będą sobie mogli przylecieć z mniejszego lotniska na CPK, zamiast tułać się na przykład do Dubaju albo Doha. I potem siedząć w Baranowie otwiera się przed nimi cały świat.

Wydaje się więc, że rosyjski mur, jakim Putin otoczył swój kraj, jest tu całkiem sporą przeszkodą. Bo skąd jak skąd, ale akurat z Polski omijanie go będzie się wiązało z nadkładaniem setek kilometrów.

Budowniczym lotniska to jednak nie przeszkadza. W rozmowie z „Gazetą Polską" pełnomocnik rządu ds. budowy CPK Marcin Horała dał do zrozumienia, że CPK jest dzisiaj bardziej potrzebny niż kiedykolwiek. Dlaczego? Bo odstraszy Rosję od polskich granic. Serio. To pierwszy kwietnia, ale wywiad został opublikowany dwa dni wcześniej więc niemożliwe, żeby ktoś próbował nas wkręcać.

Wybudowanie CPK oznacza radykalne zwiększenie militarnej mobilności na wschodniej flance NATO. Ta inwestycja powstaje m.in. po to, by do wojny nie doszło. A żeby tak się stało musimy posiadać zdolność odstraszania i szybkiego przerzutu wojsk i całego łańcucha zaopatrzenia, amunicji itd.

– tłumaczy „Gazecie Polskiej" min. Horała

Dalej wiceminister infrastruktury wyjaśnia, że jeżeli tylko Rosji przyjdzie na myśl, by przerzucić żołnierzy na granicę z Polską, będziemy mogli „odpowiedzieć znaczącym zwiększeniem obecności naszych wojsk”.

To powoduje, że ryzyko wybuchu wojny jest znacznie mniejsze

– dorzuca min. Horała

Trudno mi naprawdę zrozumieć na czym opiera się ten optymizm. Jeżeli Putin rzeczywiście pomyśli o ataku na Polskę, to decyzja o wysłaniu żołnierzy przez inne państwa NATO nie zapadnie z dnia na dzień. Logistycznie przerzut ludzi w takim tempie też byłby niewykonalny. Amerykańscy wojskowi tłumaczyli kiedyś, że nasz kraj musiałby samodzielnie bronić się przez około miesiąc, zanim nad Wisłę nadciągnie odsiecz. Do tego czasu przy niesprzyjających wiatrach CPK może wyglądać tak jak dzisiaj lotnisko Kijów-Hostomel.

Były szef MON Tomasz Siemioniak słusznie zresztą zauważył w rozmowie z „Rynkiem Lotniczym”, że ze strategicznego puntu widzenia lepszym pomysłem byłaby budowa kilku mniejszych lotnisk. Jakoś mnie to nie dziwi, bo budowanie portu w centrum kraju i ogłaszanie wszem i wobec: „hej, to tu mają lądować żołnierze w trakcie inwazji”, nie brzmi jak dobrze przemyślany plan.

W dalszej części rozmowy robi się jeszcze ciekawiej. Pada klasyczny argument, że CPK lepiej nadaje się do latania na Daleki Wschód niż Frankfurt. W tym fragmencie o skutkach, jakie wojna niesie i będzie ze sobą nieść dla branży lotniczej pan minister nie mówi ani słowa. Trochę szkoda, bo jak wspominałem, zakaz lotów nad Rosją trochę komplikuje sytuację.  

O inwazji Marcin Horała przypomina sobie dosłownie chwilę później

Duża część infrastruktury lotniczej na Ukrainie została zniszczona, zauważa, z związku z tym polskie lotniska będą musiały przejąć ruch z tamtejszych lotnisk. Do tego dochodzi Rosja, która właśnie cofnęła swoje lotnictwo do lat 90.

I znów wpadam w stupor i męczy mnie dysonans poznawczy. Gwałtowny wzrost cen, likwidacja budżetów reklamowych, wycofywanie się korporacji – to wszystko wpędza właśnie rosyjską klasę średnią w ubóstwo. Polskie lotnisko nie będzie zresztą miejscem, z którego będą odlatywać wycieczki do Egiptu, bo nie taka jest jego rola.

Mogłoby za to przejąć rosyjski biznes, ale tu też trzeba postawić duży znak zapytania. Szef Pobedy Kałmykow przekonywał ostatnio w wywiadzie dla Kommersanta, że Putin zadba o biznesmenów i dofinansuje im loty Aerofłotem. No i lipa.

Nie wiadomo też, jak rozwinie się sytuacja w Ukrainie. Jeżeli wojna zakończy się w miarę szybko, a Zachód wpompuje w ukraińską gospodarkę miliardy dolarów (a mu ku temu poważne powody), tamtejsze lotniska mogą stanąć na nogi zanim CPK zdąży się na dobre rozkręcić.

REKLAMA

Zajrzałem zresztą do danych Banku Światowego. W 2018 r. linie lotnicze na Ukrainie przewiozły łącznie niecałe 8 mln pasażerów. Litości. To mniej niż przewija się przez lotnisko na warszawskim Okęciu.

Chętnie dowiedziałbym się więc o jakich „potokach pasażerów” myślał pełnomocnik ds. CPK, udzielając wywiadu. Ale z jeszcze większą chęcią przeczytałbym rzetelną analizę dotyczącą wpływu wojny na model biznesowy CPK. Jak myślicie? Doczekamy się takowej do 2027 r.?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA