Nie dajcie się nabrać. To, że ceny masła spadły poniżej 4 zł, o niczym jeszcze nie świadczy
Jeszcze kilka miesięcy temu za standardowa kostkę masła musieliśmy płacić prawie 10 zł, teraz masło tanieje i na tej fali sieci sklepów zrobiły sobie wojnę cenową, a prześcigając się w obniżkach, schodzą nawet poniżej 4 zł. A ponieważ każdy lubi z pojedynczych zdarzeń wyciągać genialne wnioski, wielu z was może pomyśleć: uff, drożyna odpuszcza. Figa! Inflacja zaraz znów zaczyna atak szczytowy, a co gorsze, po lekkim zejściu górki na długo zatrzyma się wysoko. Marzenia, że za rok-dwa będzie jak dawniej, a inflacja wróci na smycz, możecie zakopać sobie w ogródku.
Te historie z masłem w ostatnich dniach, które stało się przedmiotem wojny cenowej, to tak naprawdę nie jedyne preteksty, które mogą karmić waszą wyobraźnię. Choć karmią i tak już zupełnie nieźle.
Masło symbolem ulgi cenowej
Z bazy danych dla handlu.pl wynika, że szczyt cenowy masło osiągnęło w lipcu zeszłego roku. Średnia cena za 200 g kostkę w Polsce wynosiła wówczas 7,59 zł, a maksymalna 9,5 zł. A dzisiaj? Ta sama baza danych wskazuje, że w Walentynki mogliście kupić masło najdrożej za 8,47 zł, najtaniej za 4,49 zł, a średnia cena to 7,24 zł.
Ale to jeszcze nic, bo jak poszperacie w promocjach, kupicie w pakiecie po kilka sztuk, to zejść można i poniżej 4 zł za kostkę. „Gazeta Pomorska” właśnie zrobiła wycieczki po najpopularniejszych sieciach handlowych i donosi, że w Biedronce przy zakupie trzech kostek masła zapłacicie za jedną 3,95 zł, w Lidlu 3,79 zł (też przy trzech sztukach), w Dino 4,79 zł już przy dwóch sztukach, w Kauflandzie 3,99 zł i wystarczy kupić tylko 200 g, a nie od razu kilka sztuk w hurcie.
A na dodatek eksperci przewidują, że za chwilę mogą zacząć spadać też ceny mleka, jogurtów czy serów. Tak, spadać, a nie wolniej drożeć! To też może rozbudzać waszą wyobraźnię. Ale zupełnie niepotrzebnie. Bo schodząc z pojedynczych przykładów do szerokiego koszyka dóbr i usług, przed nami kolejny wystrzał inflacji, gorszy niż wszystkie poprzednie.
Inflacja na szczytach. Lecimy na 18 proc.
Pamiętacie, że dotąd najwyższy odczyt od lat mieliśmy w październiku 2022 r.? Wtedy inflacja wyniosła 17,9 proc. Potem zaczęła trochę odpuszczać, w grudniu spadła już do 16,6 proc., ale styczeń znów zapowiada się srogo. GUS pokaże, jak bardzo, w środę 15 lutego o godz. 10.00.
Oficjalne oczekiwania mówią, że poziom inflacji skoczy z grudniowych 16,6 proc. do 17,6 proc. Ale tacy na przykład analitycy Citi Handlowego mają jeszcze gorsze wieści - ich zdaniem inflacja wyniesie 18,1 proc.
I to żadna niespodzianka, że na początku roku czeka nas kolejny wyskok. Zresztą w lutym będzie pewnie jeszcze gorzej.
Niespodzianką też nie jest, że po tym piku w pierwszym kwartale będzie już tylko lepiej. I to też dobre wiadomości. Gorzej, że ta poprawa wcale nie będzie jednostajna. Wygląda na to, że inflacja, owszem, trochę spadnie, ale niestety zatrzyma się na nadal wysokim poziomie i pozostanie tam na długo.
Trudno będzie o powrót do inflacyjnej normalności
Prof. Joanna Tyrowicz, członkini RPP prognozuje, że na koniec 2023 roku inflacja zejdzie jedynie do 10 proc. rok do roku, choć szef NBP prof. Glapiński w zeszłym tygodniu opowiadał, że może i zejdziemy do 6 proc. Ba! Henryk Wnorowski w rozmowie z ISBnews powiedział, że osiągnięcie inflacji jednocyfrowej jest możliwe nawet w połowie roku.
Tylko co dalej?
Tu ze złymi wieściami przychodzi Komisja Europejska, która w swoich najnowszych, zimowych prognozach wskazuje, że dalej nie będzie już tak łatwo. Ale po kolei. Najpierw argumenty do plucia: jest źle, bo w 2023 r. Polska będzie miała drugą najwyższą inflację w Unii Europejskiej (11,7 proc.) zaraz za Węgrami (16,4 proc.).
Teraz coś na pocieszenie: już w 2024 r. inflacja ma spaść do 4,4 proc. I zgodnie ze strategią kanapki znowu złe informacje: dalej schodzić nie będzie już łatwo, bo będzie uporczywie trwać na tym poziomie - twierdzi KE.
Powiecie, że 4,4 proc. to niedużo, w końcu zaraz zobaczymy odczyty bliskie 20 proc. Owszem, ale to nadal stan odległy od normalności. A normalność to cel inflacyjny na poziomie 2,5 proc. I z powrotem do tej normalności możemy niestety mieć problem.