Cena prądu w Polsce spadła poniżej zera. To nie cud, ale jak to możliwe?
Ceny prądu w Polsce spadły ostatnio poniżej zera. Wprawdzie tylko na kilka godzin i w tej części rynku, która nie jest jego najistotniejszą częścią, ale jednak tak było. Zawarto jakieś transakcje, w których strona sprzedająca płaciła stronie kupującej za to, żeby odebrała od niej towar, w postaci iluś tam megawatogodzin. W „najgorszym” z punktu widzenia sprzedającego momencie cena doszła do poziomu -23,26 zł.
Na ogólnym poziomie ekonomii można oczywiście tłumaczyć, że na rynku wszystko zależy od popytu i podaży – jeśli podaż jest znacząco większa od podaży, to cena powinna spadać. Najwyraźniej ta przewaga podaży była tak potężna, że cena prądu z rozpędu spadła nawet poniżej zera. I generalnie jest to prawda, chociaż w moich oczach nie tłumaczy wszystkiego.
W niedzielę, kiedy to się stało, wciąż miałem pewien problem z tym, żeby zrozumieć, jak to w ogóle się dzieje, że ktoś składa zlecenie sprzedaży z ceną poniżej zera? Po co to robi? Jaki mechanizm tutaj działa? Bo gdybym ja miał na przykład do sprzedania dwa kilo marchewki, to na pewno nie sprzedawałbym jej z ceną poniżej zera, niezależnie od tego, jak mały byłby na nią popyt i jak duża podaż. Gdyby warunki na rynku nie pozwalały mi na uzyskanie sensownej ceny, to po prostu zostałbym z tą marchewką nie sprzedając jej wcale i już. Może próbowałbym ją sprzedać, kiedy indziej. Ale najwyraźniej energia elektryczna nie jest marchewką. Ani żadnym innym towarem mającym cechy marchewki. Energia jest bardzo specyficzna.
Ujemna cena energii
Kluczowe dla kwestii sprzedawania jej z ceną poniżej zera są dwie jej cechy. Po pierwsze energii elektrycznej nie da się próbować sprzedać później, skoro została już właśnie wyprodukowana. Nie da jej się magazynować, a przynajmniej nie wszyscy mają taką możliwość. Oczywiście kwestia magazynowania energii jest sprawą rozwojową na całym świecie i idziemy w tym kierunku, ale na dzisiaj nie jest to technologia wykorzystywana powszechnie. Trzeba więc założyć, że polska elektrownia nie ma takiej możliwości. Prądu nie można więc, w przeciwieństwie do marchewki, odłożyć na półkę i sprzedać kiedy indziej, gdy cena będzie lepsza.
W przypadku bardzo wielu producentów prądu nie można też w ogóle odstąpić od transakcji, uznając, że skoro cena jest bez sensu, to zamykamy fabrykę, ograniczamy produkcję i niczego nie robimy. W przypadku dużych elektrowni na węgiel, gaz, czy nuklearnych, z powodów czysto technicznych wstrzymywanie produkcji jest skomplikowane i ryzykowne – grozi awariami. Natomiast wstrzymywanie jej na kilka godzin tylko po to, żeby jeszcze tego samego dnia wieczorem ponownie ją uruchomić, jest kompletnie bez sensu, także z powodów ekonomicznych. Taka procedura wiąże się bowiem z kosztami. I tu mamy sedno kwestii ujemnych cen prądu – strata z tym związana po stronie producenta jest i tak mniejsza niż strata związana z potencjalnym wstrzymaniem produkcji. Jeszcze przypominam: brak sprzedaży musi oznaczać brak produkcji, bo nie można prądu wyprodukować, wpuścić do sieci i go nikomu nie sprzedać – z drugiej strony musi być odbiorca, inaczej w całej sieci może nadmiernie skoczyć napięcie i w efekcie możemy mieć blackout. Nie można go też wyprodukować i nie wpuścić do sieci, bo nie ma jak go przechowywać.
To niepierwsza taka sytuacja
W 2021 roku mieliśmy dość podobną sytuację na rynku ropy naftowej. Jej cena też na kilka godzin spadła poniżej zera. Tam też chodziło o wąski, specyficzny wycinek rynku – był to ostatni dzień notowania kontraktu terminowego z dostawą w kolejnym miesiącu. Każdy, kto na koniec tego dnia został z takim kontraktem, musiał w następnym miesiącu fizycznie odebrać ładunek ropy, który kupił. Tam też w grę wchodziła specyfika towaru związana z jego przechowywaniem – tony ropy nie da się trzymać w garażu, na podwórku, w słoikach. Trzeba wynająć w tym celu jakąś pojemność w zbiorniku specjalnie do tego przystosowanym. Taka usługa kosztuje, więc niektórym opłacało się w ostatniej chwili sprzedać kontrakt i do tego dopłacić, ale z drugiej strony uniknąć kosztów związanych z magazynowaniem ropy. I wtedy i teraz ujemne ceny wyglądają więc absurdalnie tylko na pierwszy rzut oka, a tak naprawdę z punktu widzenia tego, kto ponosi tę stratę, jest to zazwyczaj wybór mniejszego zła, czy też minimalizowanie tej straty, bo w scenariuszu alternatywnym byłaby ona jeszcze większa.
Te sytuacje ładnie też pokazują, że prowadzenie działalności gospodarczej to zwykle jest sztuka wyboru najlepszej opcji z wielu i że dotyczy to nie tylko sytuacji zyskownych, ale także tych, kiedy, tak czy inaczej, stracimy trochę pieniędzy. Czasami transakcja giełdowa z ujemną ceną jest po prostu najlepszą z dostępnych opcji.
Warto też pamiętać, że z samego faktu spadnięcia ceny poniżej zera, nie wynika nic złego. Producenci prądu i tak zdecydowaną większość swojej produkcji sprzedają na rynku terminowym, często z ogromnym wyprzedzeniem czasowym. W tej chwili na przykład kontraktowane są dostawy na przyszły rok i na tym rynku ceny są bardzo odległe od zera (dziś megawatogodzina z dostawą w 2024 kosztuje na tym rynku około 650 zł). Nawet tego dnia, kiedy cena spadła poniżej zera, cena średnia za całą dobę i tak utrzymała się znacząco powyżej tego poziomu (215,81 zł), bo wartości ujemne dotyczyły tylko kilku godzin. Nie ma więc sensu przywiązywać się do wizji, w której ktoś tu traci ogromną kasę i robi rzeczy bez sensu, bo jest to wizja nieprawdziwa. Takich sytuacji może być coraz więcej, zresztą za granicą pojawiają się one już od paru lat. Zwykle w upalne weekendy, bo wtedy mamy kombinację niskiego popytu (fabryki nie pracują, więc nie potrzebują prądu) i wysokiej podaży (upał to duża produkcja energii z fotowoltaiki).
Coraz większy udział niestabilnych z natury rzeczy źródeł odnawialnych w miksie energetycznym będzie oznaczać, że czasami tego prądu będzie za dużo i wtedy, albo część tych instalacji trzeba będzie odłączyć (to ich zaleta, a nie wada – można to zrobić relatywnie szybko, w sposób nieporównywalnie bardziej komfortowy niż w przypadku elektrowni węglowych), albo czasami cena będzie spadać poniżej zera. Będzie to dotyczyć tylko rynku bieżącego, albo tak jak w ostatnią niedzielę tzw. rynku dnia następnego, na którym firmy czasami dokupują, albo sprzedają niewielki ilości energii, aby mieć zbilansowana sytuację, albo po prostu czasami sobie na nim spekulują. W efekcie jest to rynek bardziej chybotliwy niż znacznie głębszy i bardziej płynny rynek kontraktów terminowych, na którym faktycznie ustalana jest cena prądu, która potem za pośrednictwem taryf zatwierdzanych przez Urząd Regulacji Energetyki pojawia się w naszych taryfach. Dla nas więc jako konsumentów to, że czasami cena prądu na rynku dnia następnego spadnie poniżej zera, też nie ma żadnego praktycznego znaczenia. To tylko ciekawostka. Za jakiś czas przyzwyczaimy się do niej i zapewne zupełnie nam spowszednieje.