Atom wraca do łask za Odrą. Niemcy drżą ze strachu, że Putin zakręci im kurek z gazem
Władimir Putin chce odpowiedzieć Zachodowi za sankcje kryzysem energetycznym i przed niczym się nie cofnie. Dlatego Gazprom już teraz wymyśla kolejne kłopoty techniczne, które mają tłumaczyć dalsze ograniczenia dostaw gazu. Jak zwykle praktyczni Niemcy nie zamierzają czekać z założonymi rękami na dalszy rozwój wypadków. I po tym, jak nasi zachodni sąsiedzi najpierw przeprosili się z węglem, teraz powoli zmieniają nastawienie też do energetyki jądrowej.
Holendrzy już wiedzą, że w przyszłym roku gospodarstwa domowe będą musiały wydać na rachunki za gaz zamiast 2 tys. euro nawet jakieś 5 tys. euro. Nic dziwnego, skoro na giełdzie Dutch TTF Gas Futures cena 1 MWh gazu cały czas jest w okolicach 200 euro. A jeszcze pierwszego lipca 1 MWh gazu kosztowała ok. 150 euro. Rok temu zaś to było raptem ok. 26 euro.
Co gorsza: analitycy nie przewidują nagłego uspokojenia sytuacji. Stąd kontrakty na listopad 2022 r. też obecnie szacowane są na ok. 199 euro. Wszystko dlatego, że Gazprom ani myśli przestać manipulować z dostawami gazu do Europy. W swoim zeszłotygodniowym komunikacie rosyjska spółka poinformowała, że przez nałożone na Moskwę sankcje nie może odebrać turbiny Siemens po konserwacji, która jest niezbędna, by móc tłoczyć zdecydowanie więcej gazu przez Nord Stream 1 niż teraz.
Obecnie przepustowość rosyjskiego gazociągu to raptem 20 proc. Tak jest już od 27 lipca. Wiceszef Gazpromu Witalij Markiełow przekonuje, że Siemens Energy nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. W efekcie Rosja nie ma innego wyjścia, jak tylko dalej ograniczać dostawy gazu do Europu, przy okazji twierdząc, że to absolutnie nie jej wina. Berlin zaś uważa, że to nic innego, jak szukanie dziury w całym.
Dostawy gazu, czyli Niemcy w strachu
Patrząc na rzeczywiste pojemności europejskich magazynów gazu prym bezsprzecznie wiodą Niemcy (ok. 22 mld m sześc., czyli niecałe 243 TWh). Polska pod tym względem jest daleko w tyle, bo nasze magazyny mogą pomieścić ponad 3,2 mld m sześc. gazu. I nawet ich 100-proc. wypełnienie daje tylko jakieś 17-18 proc. rocznego zużycia (w 2022 r. szacowane w Polsce jest na poziomie ok. 18 mld m sześc. gazu). Warszawa obiecuje, że i tak sobie poradzi m.in. dzięki uruchomionemu w tym roku Baltic Pipe. PGNiG zaś przekonuje, że cały czas koncentruje się na zwiększeniu krajowego wydobycia surowca.
Ale Niemcy chcą iść o parę kroków dalej. Berlin wszak zdaje sobie sprawę, że sytuacja staje się coraz bardziej poważna. Tamtejsze stowarzyszenie lokatorów przestrzega, że milionów Niemców nie będzie stać na pokrycie kosztów ogrzewania. Dlatego Federacja Przemysłu Niemieckiego (BDI) uważa, że trzeba skracać maksymalnie biurokratyczne procedury.
Z kolei niemiecki przemysł odpadowy przekonuje, że biogazownie mogłyby podwoić swoją produkcję gazu, o ile odpady organiczne były zbierane przez biopojemniki w całym kraju. Nie wiadomo jeszcze, jak rząd federalny zareaguje na te propozycje. Ale Niemcy szykują też, a może przede wszystkim systemowy zwrot, co będzie oznaczać radykalną zmianę w ich najnowszej polityce energetycznej.
Kryzys gazowy zwiększa sympatię do węgla i atomu
Zanim najpierw Putin zaczął manipulować z dostawami gazu, a potem napadł na Ukrainę, Niemcy mieli już wyznaczony energetyczny cel. Cztery lata temu ustalono, że rozwód z węglem nastąpi najpóźniej w 2038 r. Ale nowy rząd w Berlinie, wspierany przez koalicję SPD, Zielonych i liberałów z FDP – dodatkowo ten czas skrócił do 2030 r. Teraz jednak uznano, że trzeba te plany na jakiś czas zawiesić na kołku, a węgiel musi stanowić energetyczną rezerwę – na wypadek, jakby Rosjanie całkiem zakręcili swój kurek z gazem.
Wtedy, w trakcie parlamentarnych dyskusji nad przyszłością węgla w Niemczech, przepadła proponowana przez CDU/CSU poprawka, żeby na tej samej zasadzie – na jakiś tylko czas – przeprosić się też z energetyką jądrową. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami trzy jeszcze czynne bloki atomowe (kiedyś u naszych zachodnich sąsiadów było ich w sumie 19) Emsland, Neckarwestheim 2 oraz Isar 2 miały zakończyć swoją działalność z końcem 2022 r. Ich łączna moc to 4,3 GW, co może być nie do przecenienia, o ile Gazprom będzie dalej manipulował ze swoimi dostawami gazu. Nie bez znaczenia są też remonty francuskich elektrowni jądrowych, przez co Paryż od Niemców więcej energii importuje, niż eksportuje. A to już niedługo może zacząć odbijać się Niemcom energetyczną czkawką.
Stąd rząd w Berlinie ma rozważać dwa scenariusze. W pierwszym dochodzi do przesunięcia o kilka miesięcy, np. do połowy 2023 r., wygaszania niemieckich elektrowni jądrowych. W drugim atom ma z naszymi zachodnim sąsiadami zostać na znacznie dłużej, bo nawet na kilka lat – co najmniej do końca zimy 2024 r. O tym, że rząd Niemiec zmienia w tym względzie swoją politykę – jak wcześniej w przypadku węgla – mogą świadczyć też słowa kanclerza Schulza, który na początku sierpnia stwierdził, że dłuższe korzystanie z atomu może mieć sens. Ostateczna decyzja w tej sprawie ma być znana jeszcze w sierpniu, po ogłoszeniu wyników stress testu.