Od 1 stycznia Polacy oficjalnie staną się biedniejsi. Dawno już nie byliśmy w takiej sytuacji
Inflacja galopuje jak szalona co i rusz zaskakując analityków. Zmiętym lub podartym analizom, które lądują w koszu, z niepokojem przygląda się też premier Morawiecki. Ciekawe, czy polski rząd uchwalając nową wysokość płacy minimalnej, przewidział, że będzie ona mniej warta.
Świętej pamięci redaktor Tadeusz Mosz miał zwyczaj pytać ekspertów w trakcie audycji: jesteśmy bogatsi czy biedniejsi? Normalnie pytanie wywoływało wśród zaproszonych spory popłoch. Dzisiaj jego goście nie mieliby pewnie wątpliwości. Bo wszystko wskazuje na to, że wzrosty cen na początku przyszłego roku pożrą podwyżki pensji z nawiązką.
Mowa tu oczywiście o grupie najsłabiej zarabiających Polaków. Czyli tych, którzy są najbardziej narażeni na wahania cen w sklepach czy na stacjach benzynowych. Rząd od kilku lat obiecywał im, że może być już tylko lepiej. Płaca minimalna za rządów PiS miała pruć w niebo. W 2023 r. mieliśmy dojść nawet do 4 tys. zł brutto. Tylko czy ktoś obiecywał, że te cztery tysiące będą wtedy warte tyle, ile w 2019 r.?
Odłóżmy żarty na bok
Tak naprawdę dwa lata temu nikt nie spodziewał się, że spirala inflacyjna rozpędzi się do tego stopnia, iż nawet podwyżka minimalnego wynagrodzenia o 210 zł nie zagwarantuje pracownikom realnego wzrostu pensji. Od 1 stycznia najniżej wyceniane umowy muszą pójść w górę z 2800 zł brutto na 3010 zł. W ujęciu procentowym oznacza to wzrost o 7,5 proc.
Nominalnie obudzimy się po imprezie Sylwestrowej bogatsi o dwie stówy. Ważniejsze pytanie brzmi jednak: ile z tej podwyżki pochłonie inflacja? Do tej pory ekonomiści mylą się, regularnie zaniżając jej wartość. Średnie prognozy w październiku mówiły na przykład o inflacji CPI (najchętniej cytowanej, bo pokazującej wzrost cen dóbr i usług, które najczęściej nabywamy) na poziomie 6,4 proc. GUS podał, że jednak 6,8 proc.
Panowie z Goldman Sachs twierdzili niedawno, że pod koniec roku będziemy mieli 6,5-proc. wzrost cen. Credit Agricole, że w styczniu zobaczymy 6,7 proc. Teraz takie wyniki wszyscy moglibyśmy wziąć z pocałowaniem ręki.
Zdania co do przełomu roku są podzielone. Najmniej optymizmu wykazują eksperci z Santander Banku i XTB. Obaj analitycy nie wykluczają, że na początku 2022 r. ...proszę o werble...
Inflacja sięgnie 8 proc.
Przypomnijmy, że pensja minimalna urośnie o 7,5 proc. Paradoksalnie zarabiając odczuwalnie więcej, będziemy biedniejsi. Pod koniec 2019 r. minimalne wynagrodzenie otrzymywało 1,5 mln osób.
Na szczęście istnieje szansa, że z tej nieprzyjemnej niespodzianki szybko się otrząśniemy. Narodowy Bank Polski po dłuższym okresie bierności zdecydował się ostatnio na podniesienie stóp procentowych. Patrząc na doświadczenia banków centralnych u naszych sąsiadów można obstawiać, że to dopiero początek.
Polski Instytut Ekonomiczny twierdzi, że inflacyjny szczyt osiągniemy już w grudniu, zatrzymując się w okolicach 7 proc. Od stycznia czeka nas wprawdzie powolny, ale jednak zjazd cen. Taki scenariusz oznacza, że podwyżka minimalnego wynagrodzenia będzie dla nas praktycznie obojętna. Inna sprawa, że jeszcze miesiąc temu ten sam instytut zakładał, że w tym roku inflacja CPI będzie wyższa niż 5,5 proc.
PIE się oczywiście w tej prognozie nie pomylił, ale trudno uznać, by wiernie odzwierciedlała ona to, co faktycznie dzieje się w tej chwili na stacjach i w sklepach spożywczych.
Na wysokiej inflacji stracą rzecz jasna nie tylko osoby zarabiające minimalną pensję. Serwis 300gospodarka pisze, że zasiłek z pomocy społecznej dla rodzin od 2018 r. wynosi 645 zł na osobę. Uwzględniając wzrosty cen powinien pójść w górę do 703 zł. Coraz bardziej na wartość traci też świadczenie 500+. W porównaniu z kwietniem 2016 r. jego siła nabywcza spadła do 444 zł.
Inflacja goni też ogólne podwyżki wynagrodzeń
We wrześniu płace w dużych i średnich firmach urosły o 8,7 proc., co i tak mogło rozczarować, biorąc pod uwagę, że wcześniej wzrosty sięgały nawet 9-10 proc. Takie dane mają jednak to do siebie, że słabo oddają realia życia jednostek.
Przykład? W gastronomii płace w ciągu roku poszły w górę o 15 proc. W firmach produkujących leki – o 3,2 proc. Jednych inflacja nie obchodzi, bo i tak się bogacą, drudzy z miesiąca na miesiąc zarabiają realnie coraz mniej. Nie mówiąc już o pracownikach budżetówki, bo w ich przypadku wywalczenie czegokolwiek graniczy z cudem.
Podwyżki cen sięgające 8 proc. dotkną już jednak zdecydowaną większość Polaków. Rząd jest w kropce. Wiceminister dopiero co cieszył się, że dzięki inflacji budżet zarobił dodatkowo 9,2 mld zł. Dzisiaj takie śmieszkowanie by już nie przeszło. Atmosfera zrobiła się napięta.
A co jeżeli najbliżej prawdy jest główny ekonomista FOR Sławomir Dudek? I tak naprawdę nie będziemy mieli żadnego hamowania, a inflacja wejdzie w dwucyfrowe rejony? Oj, nie chciałbym być wtedy w skórze premiera Morawieckiego.