Parlament Europejski po wyborach jest bardziej zielony. Ale to wcale nie oznacza ekologicznej ofensywy
Stary Kontynent znowu z zazdrością zerka na USA. Tam zaprezentowano szczególną strategię na kolejne lata. Chodzi o Green New Deal, czyli Zielony Nowy Ład. To tak naprawdę drogowskaz dla gospodarki zeroemisyjnej. Zieloni z Brukseli chcą iść tą samą drogą. Ale może okazać się, że chęci to za mało.
Zieloni/Wolny Sojusz Europejski - to ekologiczna koalicja w Parlamencie Europejskim. Do tej pory tworzyło ją 52 europosłów, ale po ostatnich wyborczych rozstrzygnięciach ich liczba wzrosła do 69 deputowanych. Dla wielu to szansa, żeby Bruksela nie tylko głośno mówiła o konieczności podjęcia działań w ochronie klimatu i środowiska, ale też podjęła konkretne inicjatywy.
Ale chęci to jednak nie wszystko. Majowe wybory wywróciły do góry nogami obowiązujący do tej pory układ sił w PE. Inne grupy też chcą mieć więcej do powiedzenia w kształtowaniu europejskiej polityki niż do tej pory. Tymczasem Zieloni będą raptem czwartym pod względem wielkości klubem parlamentarnym w PE. O swoje będą musieli się mocno bić i rozpychać łokciami.
Zielony Nowy Ład przychodzi do nas z USA.
Nie tak dawno w amerykańskich mediach prawdziwą furorę zaczęła robić kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez. Młoda, ambitna, nie mająca żadnego kłopotu z wypowiadaniem swoich racji, nawet w zderzeniu z niekiedy bardzo skostniałą administracją Białego Domu. Razem z senatorem Edem Markey’em wezwali Stany Zjednoczone do zdecydowanie większej mobilizacji klimatycznej. Ich zdanie ta jeżeli ma być skuteczna musi być porównywalna z tą z czasów Wielkiego Kryzysu, czy II wojnie światowej.
Tak zainicjowano Green New Deal (GND), czyli Zielony Nowy Ład. To wykaz działań, które winny być podjęte przez amerykański rząd, o ile ten rzeczywiście chce walczyć w obronie klimatu. Inicjatorzy wzywają do przyjęcia dziesięcioletniego programu mobilizacji, dzięki któremu możliwe byłoby osiągnięcie za dekadę gospodarki zero- lub niskoemisyjnej.
Nie dziwi, że taki plan popiera ok. 92 proc. Demokratów. Ale zdecydowanie zaskoczeniem jest aprobata klimatycznej mobilizacji przez 64 proc. Republikanów.
Stary Kontynent chce iść tą samą drogą.
O konieczności podjęcia przez Unię Europejską też konkretnych działań względem ochrony środowiska mówiono całkiem głośno przy okazji wyborów do PE. Owszem, wcześniej reprezentanci Wspólnoty wspominali o neutralności klimatycznej w 2050 r. i systematycznym odchodzeniu od paliw kopalnych. Ale konkretów za dużo nie ma. Bardziej należy to rozstrzygać, jako modną w tym czasie deklarację niż listę działań i inicjatyw.
Teraz działacze i politycy skupieni w międzynarodowym ruchu politycznym European Spring proponują zgapić ze Stanów Zjednoczonych i na Starym Kontynencie też ogłosić Zielony Nowy Ład. Ich plan zakłada, że co roku pięć procent unijnego PKB byłoby przeznaczane na zastępowanie węgla przez instalacje odnawialnych źródeł energii.
Szkopuł w tym, że Zieloni to nie jedyna frakcja w PE.
Mimo, że obecny Parlament Europejski wydaje się bardziej zielony od poprzedniego składu, to z przeforsowaniem klimatycznych argumentów może nie być tak łatwo, jak się niektórym to wydaje. Staje się to bardziej zrozumiałe, jak dokładnie przeanalizujemy obecny skład PE. Ciągle najwięcej swoich przedstawicieli wśród 751 europosłów będzie miała Europejska Partia Ludowa. Drugie miejsce przypada socjaldemokratom, a trzecie liberałom. Ci zwiększyli dotychczasowy zasób mandatów z 68 do 109 i przez wielu są wskazywani, jako najwięksi zwycięzcy ostatnich wyborów.
Liczbę dotychczasowych europosłanek i europosłów zwiększyła również frakcja Europa Narodów i Wolności (gdzie jest miejsca dla francuskiej skrajnej prawicy, czy włoskich populistów): z 40 do 58 eurodeputowanych. To raptem 11 mniej niż Zielona ekipa w nowym PE. I choćby z tego względu naprawdę trudno mówić o wiodącej roli ekologów w nowej odsłonie PE. Być może dzięki nim temat konieczności ochrony klimatu i zmianie układu sił w miksie energetycznym będzie pojawiał się częściej w europejskim dyskursie, ale czy to przełoży się na konkretne działania? Mamy prawo wątpić.
Bo Niemcy to jednak nie cała Europa.
Czy nam się to podoba, czy nie najczęściej ton europejskiej polityce nadają Niemcy. W kwestii ochrony klimatu - jak najbardziej też. I chyba właśnie ten mechanizm był winny temu, że po wyborach do PE zaczęto przed Europą od razu kreślić zieloną przyszłość. Bo u naszych zachodnich sąsiadów Zieloni w ostatnich wyborach rozbili bank: stali się drugą siłą polityczną i zdobyli 22 proc. głosów (w poprzednich wyborach mieli 11 proc., to wzrost o 100 proc.). A skoro Niemcy stają się bardziej zielone, to przecież cała Europa też.
Tymczasem okazuje się, że niekoniecznie. Bo może i zieloni wraz z ekologami w poszczególnych krajach zdobyli sporo głosów, ale co najmniej tyle i więcej mają na swoim koncie ugrupowania prześcigające się w krytykowaniu Unii Europejskiej i nawołujące do przeprowadzenia głębokich reform w Brukseli. Tak się stało chociażby w Szwecji, Francji, Włoszech, czy Wielkiej Brytanii.
Zieloni celują w listek figowy koalicji.
Z drugiej strony trudno krytykować optymizm Zielonych. Koniec końców mają w PE więcej posłów niż do tej pory. Wiedzą o dobrym wyniku liberałów, czy populistów. Ale zdają sobie też sprawę, że mając ok. 10 proc. wszystkich głosów stanowią istotny element przyszłej koalicji europejskiej. Bez ich udziału taka sztuka się może nie udać. Dlatego teraz - jeszcze przed pierwszymi obradami PE w lipcu - ciągle mocno akcentują swoje klimatyczne postulaty. Bo układający się najwięksi będą musieli je w jakimś stopniu brać pod uwagę.
Polska też w grze. Walczy o 20 mld zł na walkę ze smogiem.
Tak, czy inaczej wydaje się, że argumenty klimatyczne wraz z upływem czasu będą nabierać na sile. Chyba też nikogo nie trzeba przekonywać, że czas pustych deklaracji już minął i teraz po prostu trzeba działać. Swoje inicjatywy musi podjąć też Polska, gdzie miks energetyczny składa się ciągle w ok. 77 proc. z węgla. Sygnał do tego dał wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski, który podczas ostatniego Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach przekonywał, że trzeba w naszym kraju jak najbardziej rozwijać OZE. Rzecz jasna równolegle z zabezpieczeniem źródeł konwencjonalnych, czyli węglowych.
W niedalekiej przyszłości nadzieje z nim pokrywane ma wreszcie zacząć spełniać rządowy Program “Czyste Powietrze”. Na razie o sukcesie trudno mówić. Bo chociaż w jego ramach można się starać o dofinansowanie na poziomie nawet 90 proc. kosztów inwestycji, to podpisanych umów jakby nie przybywa lawinowo. Chętnych jest bardzo dużo, ale też trzeba spełnić stosowne kryteria. I urzędnicy nie wyrabiają się z czasem. Ma to się zmienić m.in. za sprawą kolejnej siedmiolatki unijnej (2021–2027).
Polacy chcą w ramach nowego budżetu UE wywalczyć dodatkowe 20 mld zł na walkę ze smogiem. Głównym instrumentem ma być dalej Program “Czyste Powietrze”, ale dzięki zastrzykowi gotówki z Brukseli ma być bardziej efektywny niż do tej pory. Możemy liczyć na sukces o ile Komisji Europejskiej przypadnie do gustu dofinansowania wymiany pieców węglowych na te gazowe, co ma być kartą przetargową naszego kraju.