Rząd nie chce w Polsce wiatraków. Ale za kasę, którą może zgarnąć, ministrowie je pokochają
Niespodziewanie pojawiła się nadzieja dla modyfikacji zasady 10H jeszcze w tej kadencji Sejm i Senatu. To wydawało się niemożliwe po słowach prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że każdy ma prawo spać, nie słuchając huku turbin. Ale rząd już nie może dłużej udawać, że nie potrzebuje pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) i musi szukać porozumienia z Brukselą. Ta niezmiennie żąda osiągnięcia ustalonych zresztą z Polską kamieni milowych. Jednym z nich jest uwolnienie lądowej energetyki wiatrowej.
Zasada 10H była jednym z ważniejszych straszaków w kampanii prezydenckiej z 2015 r. Politycy, wyłącznie w celu wyborczych korzyści, zaczęli demonizować turbiny, które zaczęły wyzwalać w Polakach coraz większy strach. Że są za głośne, że ich sąsiedztwo w ogóle jest niebezpieczne dla zdrowia i że tylko zajmują miejsce jak nie wieje. I w ten sposób, już w 2016 r. przyjęto przepisy, wedle których wiatraki nie mogą powstawać w mniejszej odległości od zabudowań niż 10-krotność ich całkowitej wysokości. Eksperci od lat powtarzają, że to całkowicie blokuje rozwój lądowej energetyki wiatrowej, tym samym rujnuje nowe miejsca pracy i w żadnej mierze nie odświeża polskiego miksu energetycznego, cały czas opartego ma paliwach kopalnych.
Potem PiS, w zależności od takiej potrzeby, zapowiadał modyfikację zasady 10H wiele razy. Ministerstwo Klimatu i Środowisko biło się w piersi i zapewniało, że dojdzie do tego najpóźniej po wakacjach letnich. Ale potem prezes PiS Jarosław Kaczyński zaczął mówić na spotkaniach z Polakami o spokojnym śnie, nie nęconym hałasem turbin i o zmianach zasady 10H można było zapomnieć. Do teraz.
Zasada 10H do zmiany. Dzięki Brukseli
Polski rząd przyzwyczaił nas do zmiany zdania. Swoją narrację dostosowuje do swoich potrzeb, a nie do rzeczywistości. Dlatego pieniądze z KPO już były drugim planem Marshalla, ale zaraz potem zmieniły się w drobną sumę, która tak naprawdę żadnej różnicy nie czyni. Ale jak się okazało, że jednak czyni, to rząd postawił na ofensywę dyplomatyczną i zaczął przekonywać Komisję Europejską, że - tak jak wcześniej Budapeszt - jest skory do rozmów.
Bruksela - zgodnie z przewidywaniami - swojego wcześniejszego zdania nie zmienia i twierdzi, że jak najbardziej może z Warszawą o odblokowaniu środków z KPO rozmawiać, o ile Warszawa wypełni kamienie milowe, do czego zresztą sama się zadeklarowała. I właśnie w ten sposób otwiera się niespodziewanie furtka dla zmian zasady 10H. Wszak właśnie jednym z kamieni milowych jest uwolnienie w Polsce lądowej energetyki wiatrowej.
Wiatr przywieje nowe miejsca pracy dla górników
Rząd więc dalej nie wierzy ekspertom, którzy do zniesienie lub modyfikacji zasady 10H nawołują od lat. I powtarzają jak mantrę, że wiatr jako żródło energii jest nawet 4-5 razy tańsze od gazu czy węgla. Ale teraz trzeba w pierwszej kolejności turbiny odczarować. Bo Polacy zbyt długo słyszeli o nich tylko złe zdanie.
Uwolnienie wreszcie wiatraków od zasady 10H ma oprócz energetycznej dywersyfikacji, co powinno z kolei zmniejszyć rachunki, jeszcze jedno ułatwić. Chodzi o nowe miejsca pracy, dla górników zwalnianych z przeznaczonych do likwidacji kopalń.