Nie podoba wam się za wysoki WIBOR? I tak musicie dać spokój bankom. Toż one ledwie wiążą koniec z końcem
Czy banki na rosnącej stawce WIBOR zarabiają w sposób nieuzasadniony? Nie, bo różnica pomiędzy oprocentowaniem kredytów a oprocentowaniem depozytów zawsze w normalnych czasach była taka jak teraz – wskazuje Ignacy Morawski. Nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Nadzwyczajne było raczej to, że nie mieliśmy ujemnego oprocentowania depozytów.
Dyskusja na temat stawki WIBOR robi się coraz bardziej gorąca. Jedni krzyczą, że właściwie nie wiadomo, z czego ona wynika i to ukryty zysk banków, więc zaraz złotówkowicze zaczną go podważać w sądach.
Ale są też drudzy, którzy pokazują, że nie dzieje się wcale nic nadzwyczajnego, bo różnica pomiędzy oprocentowanie kredytów a depozytów jest dziś na dość standardowym poziomie. Ostatni czas, kiedy była mniejsza, po prostu nas rozpieścił i dlatego wydaje nam się, że w bankach dzieje się coś złego.
A poza tym, banki może i zarabiają teraz bardzo dużo, ale od tego jest bank, żeby zarabiał dużo. Spójrzcie na zyski banków zagranicą, od razu się zorientujecie, że te nasze polskie to biedaki, co to już dawno przestały być kurami znoszącymi złote jaja – wskazuje Ignacy Morawski, główny ekonomista „Pulsu Biznesu”.
A ponieważ punkt widzenia wrogów WIBOR-u już znacie, o wątpliwościach wobec niby zreformowanego WIBOR-u, który już nie powinien pozwalać bankom na ewentualne manipulacje, pisałam już w grudniu ubiegłego roku, to teraz poznajcie tę drugą perspektywę, bardziej łaskawą dla bankowców.
Co jest nie tak z WIBOR-em?
Ale najpierw jeszcze dwa słowa wyjaśnienia, czego czepiają się ci, którzy wiedzą, skąd się bierze WIBOR, bo krzyczeć, że jest za wysoki, więc na pewno banki kantują, bo przecież stopy procentowe są niższe niż WIBOR, każdy głupi potrafi.
Rzecz w tym, że WIBOR ustalany powinien być na podstawie transakcji pożyczek, jakie zawierają między sobą banki - to ich koszt pozyskania pieniądza. Tylko że tych transakcji ostatnio prawie nie ma. Wtedy zgodnie z procedurą zatwierdzoną przez KNF wchodzi bardziej skomplikowany mechanizm, który w pewnym sensie opiera się na deklaracjach banków. Tylko w pewnym sensie i tylko częściowo i wszystko jest zgodne z polskim prawem i teoretycznie z wymogami unijnymi.
A jednak wielu razi, że WIBOR jest tak wysoko, a oprocentowanie lokat nadal tak nisko. I to ma być dowód na to, że banki zarabiają krocie na stawce WIBOR, bo same pożyczają od nas pieniądze tanio, ale nam te same pieniądze pożyczają drogo.
Tylko że to, że banki tak słabo płacą za nasze depozyty wynika po prostu z tego, że nie muszą ich pozyskiwać. Mają nadpłynność, bo jak wskazywał ostatnio w wywiadzie z gazeta.pl Marcin Wroński, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej, gospodarstwa domowe i firmy zdeponowały w bankach 300 mld złotych więcej, niż pożyczyły.
Ta nadpłynność wybuchła zresztą ze zdwojoną siłą w trackie pandemii, bo tarcze antykryzysowe wypełniały kieszenie również tych, którzy wcale nie potrzebowali ratunku, więc pieniądze trafiały masowo na bankowe konto i spokojnie sobie tam leżą. Ale to na inną opowieść.
Nie ma nieuzasadnionych zysków, bo zawsze tak było
A teraz zejdźmy na ziemię i spójrzmy, czy to, co dzieje się w bankach jest naprawdę czymś nadzwyczajnym?
Ignacy Morawski, główny ekonomista „Pulsu Biznesu” uważa, że banki obecnie wcale nie generują nieuzasadnionych zysków przez to, że oprocentowanie kredytów rośnie szybciej niż oprocentowanie depozytów. Dlaczego? Bo różnica między oprocentowaniem kredytów a depozytów jest dziś mniej więcej taka jak w przeszłości. Nie różni się na plus, nie ma wielkiej dodatkowej premii.
My po prostu przyzwyczailiśmy się w okresie superniskich stóp procentowych do dobrego: kredyty były tanie, i lokaty były mało opłacalne - różnica była mała. Gdyby miała być taka jak w poprzednich latach niezakłóconych pandemią i rekordowo niskimi stopami procentowymi, depozyty musiałyby być oprocentowane ujemnie - musielibyśmy dopłacać za trzymanie pieniędzy w banku. Przypomnę, że taka dyskusja się nawet w Polsce toczyła, ale ostatecznie UOKiK ją szybko uciął.
Tylko czy to, że banki zarabiały na znaczącej różnicy między oprocentowaniem kredytów a oprocentowaniem depozytów zawsze, mniej więcej tak jak zarabiają teraz, to dowód na to, że tak właśnie ma być? Może zawsze było tu coś nie tak? Ja tylko pytam. Dla kolegi.
Zgniłe jaja w polskich bankach zamiast złotych jaj
A Ignacy Morawski odpowiada na taki hipotetyczny argument:
Nadzwyczajne są za to z pewnością marże kredytów hipotecznych w Polsce. Na Zachodzie są mniej więcej o połowę mniejsze. A zyski polskich banków i tak są marne przy wynikach ich odpowiedników z zagranicy.
Cóż, może to wina problemu z frankami, który dziś poważnie obciąża bilanse banków? Po prostu był czas żniw, teraz jest czas zapłaty. A może to wina podatku bankowego?
Na szczęście efekt pazernego fiskusa i roszczeniowych frankowiczów częściowo niweluje NBP, który sam przyznaje, że podwyżka stóp o każdy jeden punkt procentowy to 4 mld zł dodatkowego zysku dla sektora bankowego.
Dlaczego mamy taki system, w którym kredyty o zmiennym oprocentowaniu mogą za kilka miesięcy wywalić tysiące Polaków z siodła? To nawet nie tyle wina banków - przedsiębiorstwo jest od tego, żeby generować zysk. To wina nadzoru i polityków kształtujących prawo. Wszyscy mieli to po prostu od lat w nosie, bo jakoś się kręciło. Teraz być może właśnie przestaje.