Węgla za tysiaka nie będzie, rząd odpala program 3000 Plus
Coraz bardziej zagęszcza się atmosfera w rządzie po tym, jak przez miesiące okłamywano Polaków, że węgla nikomu na zimę nie zabraknie. Nie ma żadnej taktyki ani strategii, pojawiają się za to kolejne pomysły. Najpierw była gwarantowana cena węgla, ale dziwnym trafem mniej zarabiać na opale nie chcą sprzedawcy i za chwilę ten plan się zdezaktualizuje. Teraz rząd sięga dopłaty dla gospodarstw domowych. I prosi górników, żeby ci fedrowali jeszcze więcej.
Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska, od tygodni w social mediach przekonywała Polaków, że zimą węgla nikomu nie zabraknie. Teraz szefowa resortu klimatu odpowiada za opracowanie projektu ustawy o dodatku węglowym, który ma być przyjęty przez rząd do końca września.
Jednorazowy dodatek węglowy w wysokości 3000 zł miałby przysługiwać tylko gospodarstwom domowym, gdzie głównym źródłem ciepła jest węgiel lub inne paliwa stałe (np. brykiet, pelet) zawierające co najmniej 85 proc. węgla kamiennego.
Bardzo możliwe, że to rozwiązanie zastąpi wcześniejszy pomysł rządu – cenę gwarantowaną węgla na poziomie 996,60 zł. Rząd chciał namawiać sprzedawców, żeby po tyle sprzedawali opał Polakom i obiecywał za to rekompensatę po 1000 zł z od tony węgla. Sprzedawca z tony węgla będzie miałby ok. 2000 zł. Tymczasem obecne oferty wskazują na ceny zdecydowanie wyższe, w okolicach 3500 zł. I nagle okazało się, że po cenie gwarantowanej przez rząd, nikt węgla nie będzie jednak sprzedawał. Trzeba było więc szybko wykombinować coś nowego.
Węgiel w Polsce: rząd kłamał obiecując, że go nie zabraknie
Rząd w ostatnich tygodniach zmienił taktykę o 180 stopni. Najpierw wszyscy jak jeden mąż zapewniali, że związkowcy i byli szefowie spółek energetycznych mówiąc o braku opału na zimę - po prostu opowiadają bzdury.
Jednocześnie zbywano milczeniem ostrzeżenia związkowców i byłych energetyków, którzy wyliczali, że na starcie sezonu grzewczego, czyli już w październiku w Polsce może zabraknąć jakieś 4-5 mln t węgla opałowego, na potrzeby gospodarstw domowych. Ale rząd dalej twierdził swoje.
Kiedy wreszcie okazało się, że zagraniczny opał najczęściej jest niesortowany a do tego kiepskiej jakości, która uniemożliwia wykorzystywanie go przez gospodarstwa domowe, dodatkowo zaś rodzime wydobycie przez brak inwestycji w ostatnich latach nie za wiele może pomóc (można je zwiększyć, ale maksymalnie o 1,5 mln t rocznie), rząd musiał przyznać się do porażki.
Premier namawia górników do ponadnormatywnej pracy
Kiedy do rządu dotarło, że węgla w Polsce zimą zabraknie, to najpierw doszło do polecenia dwóm państwowym spółka PGE Paliwa oraz Węglokoks sprowadzenia do Polski w sumie 4,5 mln t węgla o parametrach zgodnych z potrzebami polskich gospodarstw domowych. Z zastrzeżeniem, że nie będzie można go sprzedawać prywatnym pośrednikom.
Potem premier Mateusz Morawiecki zaczął sugerować wzrost importu peletu drzewnego z Ukrainy. Kiedy go będzie więcej - uznał szef rządu - to jego cena będzie niższa i w ten sposób też Polacy będą mogli zastępować węgiel. Potem Morawiecki, który od tygodni jest nagabywany przez górników postanowił zwrócić się bezpośredni do pracowników kopalni.
Szef rządu zapomniał dodać, że tak po prawdzie presja wydobywcza na górnikach jest coraz większa już od wielu miesięcy. Przecież górnicy z PGG już na początku tego roku żądali wypłaty rekompensaty za robotę w dni wolne od pracy. Z tego tytułu pogotowie strajkowe ogłoszono 21 grudnia 2021 r.
Ostatecznie do końca marca wypłacono owo wyrównanie, co kosztowało PGG ponad 69 mln zł. Górnicy wywalczyli też wtedy podwyżkę, podnoszącą średnie wynagrodzenie na poziom 8200 zł brutto. Teraz wiadomo, że po wakacjach ma ruszyć w PGG nowa runda negocjacji płacowych. I bardzo możliwe, że wtedy usłyszymy o kolejnej rekompensacie za pracę w dni wolne.
Porty ledwo zipią. I przed tym ostrzegali związkowcy
Jest jeszcze jeden przykład, wskazujący że rząd mógł zdecydowanie wcześniej słuchać górniczych związkowców i na obecny kryzys energetyczny tym samym reagować szybciej. Chodzi o przepustowość polskich portów. I znowu resort klimatu i środowiska przy okazji opowiadania o dostawach m.in. z Australii, Indonezji i RPA nie wspomniał o tym ani razu. Tymczasem związkowcy mówią o tym od tygodni.
Jak informuje portalmorski.pl obecnie (stan na 17 lipca) spodziewane jest przybycie do polskich portów w sumie 12 statków z węglem. Płyną do nas m.in. z Australii, Indonezji, RPA, Mozambiku, Kanady, USA, Kolumbii i Holandii. Niewykluczone, że część z tych kursów ma charakter tranzytowy i chodzi o dostawę opału dalej np. do Czech czy Słowacji.