Tak upada polski węgiel. Politycy doprowadzili do katastrofy, ale udają, że nad wszystkim panują
W Polsce dobrze wiemy, że węgiel oznacza straty. Ekonomiczne, gospodarcze i społeczne. W ostatnich latach mamy do czynienia z wieloma przykładami, które zdążyły pochłonąć miliardy złotych, a nic z nich nie ma i pewnie nie będzie.
Transformacja energetyczna jest rzeczywiście niezbędna, ale Polska musi przeprowadzić ją we własnym tempie. Z poszanowaniem własnej tradycji, a także miejsc pracy, które przez dziesięciolecia napędzały gospodarkę - taki przekaz dnia obowiązuje w rządzie już od paru lat.
Potwierdzeniem tego, że Warszawa nie ma zamiaru przy tej okazji na nikogo się oglądać jest zamieszczony w umowie społecznej rządu z górnikami harmonogram zamykania kopalni z ostatnią pozycją w 2049 r., czyli na raptem rok przed deklarowanym osiągnięciem neutralności klimatycznej przez UE. I żadne szczyty klimatyczne ONZ tego nie zmienią. Bo jak trzeba będzie, to zawsze można obniżyć rangę państwa, tak jak miało to miejsce podczas dopiero co zakończonego Szczytu Klimatycznego COP26, w trakcie którego Polska z kraju rozwiniętego zmieniła się w kraj rozwijający się.
Kraje rozwinięte chcą rozwód z węglem przeprowadzić w latach 30.
Dziwi ten upór. Bo nawet jak nie podzielają argumentów ekologów i aktywistów klimatycznych, to wystarczy, że sami zrobią rachunek sumienia za ostatnich parę lat. I wtedy też im wyjdzie, że węgiel to finansowa studnia bez dna. Zwłaszcza w dobie coraz starszych instalacji i elektrowni. Jak wyliczył to ostatnio Polski Instytut Ekonomiczny, ponad połowa polskich zakładów produkujących energię ma przeszło 40 lat, ich średni wiek to 47 lat.
Węglowy grzech nr 1: Elektrownia Ostrołęka
Jeszcze kilka lat temu była premier Beata Szydło i były minister energii Krzysztof Tchórzewski, a nawet kandydujący na urząd prezydenta Andrzej Duda utrzymywali, że dla bezpieczeństwa energetycznego Polski nowy blok węglowy w Elektrowni Ostrołęka jest niezbędny.
Trzeba budować polski przemysł, polską gospodarkę – przekonywała w czerwcu 2015 r Beata Szydło i wskazywała na Elektrownię Ostrołęka.
Zresztą w 2018 r. już premier Morawiecki zapewniał, że dzięki tej inwestycji uda się poprawić bilans energetyczny Polski w ciągu najbliższych 10 lat. Ówczesna argumentacja polegała na prostym mechanizmie: poprzednicy (ci źli) pieniądze przehulali i nic z tego nie było, ale my (ci dobrzy) zrobimy inaczej: otworzymy kopalnię, będą nowe miejsca pracy. Cel był tylko jeden: osiągnąć efekt polityczny.
I udało się. Beata Szydło została premierem, Tchórzewski kierował Ministerstwem Energii, a Andrzej Duda stał się gospodarzem Pałacu Prezydenckiego. A co z Elektrownią Ostrołęka? Najpierw państwowe koncerny energetyczne Enea i Energa poinformowały o zawieszeniu finansowania budowy bloku energetycznego Ostrołęka C. Na początku marca rozpoczęto jego rozbiórkę, która ma pochłonąć do 1,5 mld zł. W sumie cały węglowy projekt w Ostrołęce miał kosztować nawet 5-7 mld zł.
Węglowy grzech nr 2: batalia sądowa z Australią
Powoli kończy się czas Polsce, jaki dostała od sądu w sprawie ustosunkowania się do pozwu, jaki złożyła górnicza spółka Prairie Mining Limited. W postępowaniu arbitrażowym domagają się od Polski wypłaty odszkodowania w wysokości 806 mln funtów, czyli ponad 4,3 mld zł. Australijczycy uważają, że te pieniądze im się należą po tym, jak uniemożliwiono im wydobywanie węgla w kopalniach Jan Karski i Dębieńsko.
Całe to zamieszanie zaczyna się w 2015 r. Prairie Mining debiutuje na warszawskiej giełdzie. Z chińskim kapitałem pod ręką chcieli w Polsce wybudować kopalnie Jan Karsk za 684 mln dol. (2,6 mld zł). Australijczycy planowali tam wydobywać węgiel koksujący. Koniec końców, na początku 2016 r. Prairie Mining szacował koszt wydobycia jednej tony węgla na niecałe 25 dol. Kopalnia miała fedrować przez 24 lata, a złoże miało liczyć nawet 728 mld ton węgla.
I kiedy wydawało się, że już nic nie przeszkodzi Australijczykom czerpać z tego złoża - do gry wmieszała się Lubelski Węgiel „Bogdanka”, spółka należąca do kontrolowanej przez Skarb Państwa Enei. Bogdanka też miała chrapkę na to złoże i też wystąpiła z wnioskiem na koncesję o jego użytkowanie. I zaczęła się wojna na dokumenty i biurokrację. Koniec końców w grudniu 2019 r. koncesja wydobywcza tego złoża trafia jednak do „Bogdanki”. Wcześniej Australijczycy chcieli usiąść z rządem Mateusza Morawieckiego przy stole negocjacyjnym. Ale Polska nie chce brać udziału w tych rozmowach. Australijczycy kierują więc sprawę do arbitrażu międzynarodowego.
Węglowy grzech nr 3: awaria goni awarię
Nie bez znaczenia jest też wiek polskich elektrowni węglowych, który niestety też pozostawia wiele do życzenia. Większość z nich pochodzi z lat 70. i 80. ubiegłego stulecia. Chociaż nie brakuje również reprezentantów lat 60. i starszych. Np. Elektrownia Łagisza oddana do użytku w 1963 r., Elektrownia Pątnów (1967 r.), czy Elektrownia Skawina (1957). Taka zaś a nie inna metryka zwiększa awaryjność, co możemy zresztą w ostatnim czasie dość dobrze przećwiczyć.
Po uruchomieniu w listopadzie 2020 r. w należącej do Tauronu Elektrowni Jaworzno III bloku energetycznego 910 MW szybko doszło do usterki i koniecznego unieruchomienia bloku Przypomnijmy: chodzi o inwestycję wartą ok. 6 mld zł, za którą stoi konsorcjum Rafako-Mostostal Warszawa. I chociaż tutaj też wydawało się, że spór rozstrzygnie sąd, to jest nadzieje, że tak się jednak nie stanie. Podpisano list intencyjny w sprawie potencjalnego powołania do życia konsorcjum, które nabędzie akcje firmy Rafako, będącej na finansowym dnie, co skutecznie utrudnia naprawę usterki w bloku 910 MW.
Z kolei w maju 2021 r. doszło do innej awarii. Trzeba było zatrzymać pracę 10 z 11 bloków energetycznych w Elektrowni Bełchatów. W efekcie w polskim systemie energetycznym natychmiast powstała luka na prawie 4 GW. Z kolei 4 października - też z powodu awarii - trzeba było wyłączyć blok energetyczny nr 7 w Elektrowni Turów. Początkowo przestój miał potrwać tylko do 18 października, ale nie udało się na czas usunąć usterki. Potem ustalono, że blok nie będzie działał do 28 października.