REKLAMA

Trzaskowski nie zakazał jeść mięsa. Ale gdy rząd trafi na ten raport, to jeszcze za PiS pożegnamy się ze schabowym

Nie wiem, czy ton nagłówka brzmi jak groźba czy podziała uspokajająco, ale takie są fakty. O żadnym zakazywaniu jedzenia mięsa nie ma mowy, nawet jeśli liczba prawicowych polityków i publicystów straszących odebraniem Polakom steków, sugeruje, że jest inaczej. Nie cieszcie się jednak przedwcześnie. Jedna z państwowych instytucji pracuje właśnie nad pewnym raportem. I gdy ten ujrzy światło dziennie, szef rządu osobiście pobiegnie wyrywać Kowalskim i Nowakom widelce z rąk.

Trzaskowski nie zakazał jeść mięsa. Ale gdy rząd trafi na ten raport, to jeszcze za PiS pożegnamy się ze schabowym
REKLAMA

Awantura, jak większość internetowych inb, rozpoczęła się niewinnie. Ot, jakaś gazeta opublikowała artykuł o raporcie przygotowanym dla organizacji C40 Cities, która skupia największe miasta na świecie. Raport został w rzeczywistości napisany w 2019 r. i zainteresowani dawno zdążyli o nim zapomnieć. w środku było trochę rekomendacji, zaleceń w walce ze zmianami klimatu, które dla włodarzy miast okazały się, jak widać nie do zastosowania. A przynajmniej nikt publicznie nie pochwalił się próbą wdrożenia ich w życie.

REKLAMA

Trudno się zresztą temu dziwić. W sieci karierę robi grafika, która podsumowuje rady płynące do włodarzy metropolii.

A tam C40 Cities pisze tak:

  • ograniczenie spożycia mięsa do 16 kg na osobę rocznie
  • ograniczenie spożycia nabiału do 90 kg na osobę rocznie
  • ograniczenie zakupu do 8 nowych sztuk ubrań na rok
  • ograniczenie latania samolotem do jednej podróży w dwie strony raz na dwa lata

Brzmi dziwnie, prawda?

Trudno powiedzieć, w jaki sposób całe państwo, nie mówiąc o pojedynczym mieście, miałoby pilnować obywateli, tak by ci trzymali się wyżej nakreślonego rygoru. Bo i jak? Wprowadzić talony na ciuchy do wykorzystania w sklepach odzieżowych? Zsynchronizować ze sobą systemy rezerwacyjne linii lotniczych, by obywatel nie poleciał czasem drugi raz w ciągu dwunastu miesięcy?

Największą furorę w internecie robi ograniczenie w spożywaniu mięsa. Dla polityków PiS od razu stało się jasne, że skoro Warszawa należy do C40 Cities, a prezydentem miasta jest być może przyszły kandydat na premiera Rafał Trzaskowski, to łącząc kropki naokoło można dojść do wniosku, że Trzaskowski po dojściu do władzy odbierze Polakom schabowego. Że naciągane? Nie szkodzi. Im bardziej prezydent Warszawy tłumaczy, że zalecenia zostały tylko na papierze, tym bardziej robi się to podejrzane.

Na Twitterze zaroiło się od zdjęć polityków obozu rządzącego raczących się stekami za 100 zł z podpisami, że tak właśnie wygląda normalność. Nie chciałbym bym być złośliwy, ale trudno nie zauważyć, że to raczej normalność wąskiej grupy Polaków. A taka ostentacja, szczególnie gdy jest się pracownikiem budżetówki, ergo – wynagrodzenie pochodzi z budżetu państwa, czyli podatków, wygląda nieco hmmm… osobliwie. Trafnie skomentowała to posłanka Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk:

Najlepsze jednak to, że ci sami ludzie, którzy gardłują dzisiaj w obronie normalności, za chwilę mogą wszystkie te słowa odszczekać. Skąd to przekonanie? Już tłumaczę. Najwyższa Izba Kontroli rozsyła właśnie do dorosłych Polaków ankiety, w których chce dociec źródła problemu otyłości w naszym społeczeństwie. NFZ szacuje, że już teraz 60 proc. naszych rodaków ma nadwagę, a 25 proc. jest zwyczajnie otyłych.

Ta tendencja ma się pogłębiać. Biorąc pod uwagę trendy demograficzne, może nie będzie nas coraz więcej, za to z pewnością będziemy coraz więksi. Kolejne instytucje biją więc na alarm, ostrzegając, że grozi na epidemia otyłości. A tak się składa, że nadmierne spożycie mięsa będzie jednym z jej winowajców.

Do takiego wniosku doszli na przykład badacze z University of Adelaide w Australii. Przejrzeli oni dane ze 170 państw i uznali, że nadmiar białka zwierzęcego odkładał się w postaci tkanki tłuszczowej badanych i było to z punktu widzenia wagi tak samo szkodliwe, jakby faszerować ich słodyczami.

O tym, że Polacy jedzą zbyt dużo mięsa, są też przekonani dietetycy

W rozmowie z serwisem Gazeta.pl mgr Hanna Stolińska-Fiedorowicz tłumaczyła, że optymalna dawka to 150 gramów trzy razy w tygodniu. Czyli jakby nie patrzeć, około 23,5 kg rocznie. Stąd już nie tak daleko do zaleceń C40 Cities. Chcąc zamknąć się literalnie w 16 kg, mięso można było spożywać ponad 107 dni w roku.

REKLAMA

Będę się naprawdę głośno śmiał, jeżeli NIK po przejrzeniu ankiet z odpowiedziami, dowie się, że Polakom w walce z otyłością naprawdę pomaga odstawienie steków, mielonych, schabowych i wędlin. Jeszcze śmieszniej będzie, jeżeli NFZ uzna, że warto z taką rekomendacją wyjść do opinii publicznej. Nagle okaże się, że dzisiejsi piewcy obżerania się stekami namawiają Polaków do zbiorowego samobójstwa.

W rozwiniętych społeczeństwach można bowiem dostrzec pewną prawidłowość w podejściu do jedzenia mięsa. Gdy kraj jest biedny, ludzie go nie jedzą, bo nie mają za co. Gdy zaczyna się bogacić, spożycie gwałtownie rośnie, bo mięso utożsamiane jest z dobrobytem. Potem okazuje się, że wcinanie 70 kg rocznie wcale nie czyni z nikogo krezusa, za to negatywnie wpływa na zdrowie. W niektórych banieczkach historia zatacza koło i wraca do punktu, w którym mięso na stole jest praktycznie nieobecne. I nie ma w tym nic złego. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej dla nas.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA