10H nas nie powstrzyma. Zostaliśmy mistrzami świata w fotowoltaice i pompach ciepła. Czas na wiatraki
Polska już udowodniła, że jest mistrzem świata w fotowoltaice, a popyt na pompy ciepła jest taki, że urządzenia po prostu trudno kupić. Nawet z wiatrem sobie nieźle radzimy, chociaż na pełne rozwinięcie energetycznych skrzydeł nie pozwala zasada 10H. Jedno jest więc pewne: Polaków do OZE nie trzeba specjalnie namawiać. A jednak dyskusja toczy się głównie wokół węgla. Dlaczego? Na to pytanie staramy się odpowiedzieć razem z Marcinem Roszkowskim, ekonomistą, prezesem Instytutu Jagiellońskiego.
Tylko rok nam zajęło podwojenie mocy instalacji fotowoltaicznych, które już w maju 2022 r. w sumie przekroczyły 10 GW. Tymczasem Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. zakładała łączna moc zainstalowaną w mikroinstalacjach i w dużych instalacjach OZE na poziomie 5-7 GW w 2030 r. Jeszcze kilka lat temu liczba prosumentów zamykała się w kilku tysiącach.
Dzisiaj jest ich ponad milion. Z kolei zgodnie z danymi Nature Energy polski rynek pomp ciepła w ciągu roku urósł o 72 proc. Jesteśmy pod tym względem światowymi liderami. Za nami plasują się Włosi (65 proc.), Francuzi (36 proc.), Niemcy (26 proc.), Amerykanie (15 proc.) i Chińczycy (7 proc.).
Polsce może OZE wychodzi, ale i tak liczy się tylko węgiel
W Polsce transformacja energetyczna to ruch oddolny. Szukając oszczędności rozglądamy się za tańszym rozwiązaniem niż konwencjonalne źródła ciepła. Na poziomie krajowym dyskusja od lat toczyy się wokół tego samego, czyli węgla. Nakręcony przez Rosję kryzys energetyczny tylko to uwypuklił.
Dlaczego tak się dzieje? Czemu cały czas tkwimy w węglowej pułapce, chociaż wydawać by się mogło, że rosyjska agresja na Ukrainę powinna nas z tego raz na zawsze wyleczyć? O tym rozmawiam z Marcinem Roszkowskim, ekonomistą, prezesem Instytutu Jagiellońskiego.
Czy rzeczywiście jest tak, że Polska straciła sporo lat na politykowanie, a nie na transformację energetyczną? Bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innymi miejscu i nikt by się nie przejmował jakimś węglowym deficytem, gdyby politycy nie patrzyli tylko na długość swojej kadencji?
Mariusz Roszkowski: Zacznijmy od tego, że transformacja energetyczna w latach 2005-2007, kiedy emisja dwutlenku węgla kosztowała jakieś eurocenty, była trochę bajką o żelaznym wilku. To jest jedna strona medalu. Drugą jest tak zwany grzech założycielski. Czyli politycy, niezależnie od partyjnych barw, od lat traktują spółki Skarbu Państwa, jako łup wojenny po wygranych wyborach. To z kolei determinuje rotację kadry zarządzającej, a to nie oznacza nic dobrego i dla transformacji energetycznej i dla całej gospodarki.
Ale te spółki Skarbu Państwa realizują potem bardzo konkretną politykę...
Zgoda. W sytuacjach kryzysowych państwowe spółki potrafią wymóc na politykach różne decyzje. Na przykład nie stawiamy wiatraków wszędzie gdzie się tylko da. Prawda jest taka, że przez te wszystkie lata transformacja energetyczna stała nieco z boku. Wszystko zmieniły wysokie ceny surowców i energii.
Zamiast transformacji energetycznej działanie zadaniowe
Rosjanie zaczęli energetycznie ćwiczyć Europę kilka miesięcy przed napaścią na Ukrainę, prawda?
Dokładnie tak. W zeszłoroczne wakacje letnie Gazprom zaczął wywierać na swoich odbiorcach coraz większą presję. Europejskie magazyny, należące do tej spółki, zaczęły świecić pustkami, a cena gazu poszybowała w górę. Odczuły to wtedy najbardziej kraje w największym stopniu uzależnione energetycznie od gazu, jak Niemcy czy Hiszpania. Europa przeżyła szok.
W porządku, ale jakoś nie odczuwamy żadnej zmiany po tym szoku. W takim razie transformacja energetyczna powinna ruszyć z kopyta, a tak nie jest. Przecież Polska ciągle chce zamykać kopalnie do 2049 r.
Nie ma wątpliwości, że obecnie transformacja energetyczna odbywa się coraz bardziej oddolnie. Przez bardzo wysokie ceny gospodarka UE przy okazji w gigantycznym tempie traci konkurencyjność. Z jednej strony można się martwić, ale z drugiej to potężną siła napędowa do przeprowadzenia zmian. Jest po prostu bardzo drogo, w odpowiedzi jesteśmy świadkami w Polsce boomu na fotowoltaikę, czy na pompy ciepła, których przez wybuch popytu teraz de facto nie można od ręki kupić. Ludzie też, także przez pryzmat wywołanej przez Rosję wojny na Ukrainie, inaczej już patrzą na transformację energetyczną. Politycy zaś coraz bardziej rezonują to, co dzieje się na rynku energii.
Naprawdę? Jakoś tego rezonowania nie dostrzegam. Polityków w Polsce, niezależnie od tego, jakie barwy partyjne na co dzień prezentują, cechuje patrzenie w przyszłość, ale nie dalej niż koniec kadencji. Jak inaczej wytłumaczyć to, co dzieje się w polskim górnictwie czy uporczywe trzymanie się zasady 10H, od lat blokującej rozwój energetyki wiatrowej?
Rzeczywiście, brakuje jakiejś myśli przewodniej. Jest może rozproszona strategia, o ile w ogóle. Nasi politycy działają zadaniowo. Na przykład trzeba zadbać o spokój na Śląsku, żeby górnicy nie palili opon i nie rzucali butelek i kamieni najpierw w Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach, a potem w siedzibę Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w Warszawie. I to jak temu zapobiec staje się zadaniem na następne dni czy tygodnie. A nie jakaś tam transformacja energetyczna. Warto zauważyć, że u nas w Polsce spółki Skarbu Państwa coraz częściej służą do rozwiązywania problemów i napięć społecznych. Organizacja miksu energetycznego na nowego do tego katalogu działań nie należy.