REKLAMA

Rewolucja w fotowoltaice. Największe firmy na świecie zazdroszczą Oldze Malinkiewicz jej perowskitów

Nie było jeszcze firmy w Polsce, która miała szansę na serio konkurować z Toshibą. To gra o wszystko – mówi w rozmowie z Bizblog.pl Olga Malinkiewicz, współtwórczyni Saule Technologies – polskiego lidera technologii perowskitowych. To właśnie perowskity mają szansę zastąpić krzem w fotowoltaice.

Rewolucja w fotowoltaice. Największe firmy na świecie zazdroszczą Oldze Malinkiewicz jej perowskitów
REKLAMA

Włókna perowskitowe idealnie nadają się do tworzenia wydajnych i tanich ogniw fotowoltaicznych. Złożone z nich panele trafiają na dachy i ściany budynków, a także przechodzą testy w sklepach, które stawiają na etykiety zasilane światłem padającym z lamp. Ja się okazuje – tak nikłe (w porównaniu do światła na zewnątrz) promieniowanie w pełni wystarczy, aby dynamicznie sterować cenami.

REKLAMA
 class="wp-image-1894327"
Olga Malinkiewicz w pracy.

Produkty napędzane perowskitami do polskich sklepów wprowadza Saule Technologie. U jej sterów zasiada m.in. dr Olga Malinkiewicz. Polska opracowała tanią metodę drukowania ogniw perowskitowych ogniw słonecznych i teraz stara się skomercjalizować wynalazek. Rozmowę z fizyczką zaczynam właśnie o tego tematu.

Perowskity z Polski w internecie rzeczy

Karol Kopańko, Bizblog.pl: Ostatnio rozmawialiśmy w maju zeszłego roku, kiedy otwieraliście pilotażową fabrykę we Wrocławiu. Z czego przez tych 15 miesięcy jesteś najbardziej dumna, a czego z planów nie udało się zrealizować?

Olga Malinkiewicz, Saule Technologies: Mamy już pierwszych klientów biznesowych i jesteśmy na NewConnect – to napawa optymizmem. Niestety z wielu powodów, niezależnych od nas, mamy opóźnienie przy budowie kolejnej większej fabryki.

Zacznijmy w takim razie od pierwszych sprzedaży.

W sierpniu zeszłego roku uruchomiliśmy instalację łamaczy światła pokrytych perowskitami dla Aliplastu w Lublinie. Nie tylko pozyskują czystą energię ze słońca, ale pomagają również w termoregulacji budynku.

Wkrótce stało się jednak jasne, że nie będziemy w stanie realizować dużych instalacji dla klientów z sektora budowlanego. Nasza fabryka pilotażowa pod Wrocławiem ma przepustowość 40 tys. metrów kwadratowych rocznie, więc klienci wielkoskalowi musieliby czekać na swoje zamówienia latami.

Domyślam się, że nie chcieli?

Nie chcieli. Dlatego zwróciliśmy się ku zastosowaniom dopasowanym do obecnych możliwości – z kategorii internet rzeczy. Sam rynek zasugerował nam, że ogniwa mogłyby zasilać etykiety cenowe. Minęło trochę czasu i od maja nasze etykiety testują Żabka i Play. W tym miesiącu dołączył do nich Orlen, a wkrótce będzie je testował x-kom. We wrześniu wchodzimy do sieci stacji benzynowych Avia i sklepów Spar Express.

W czym wasze etykiety są lepsze od etykiet elektronicznych na baterie?

Im częściej zmienia się ceny, tym częściej trzeba wymieniać baterie. Gdy mamy 40 tys. etykiet, robi się z tego poważne utrudnienie.

Jak często trzeba wówczas wymieniać baterie?

Gdy ceny zmienia się rzadko, to raz na sześć lat, ale gdy często, to co sześć miesięcy. Nasze etykiety są pozbawione tych ograniczeń.

Wystarczy im światło, które jest w sklepie?

Światło sklepowe wystarczy, aby etykieta działała przez wiele lat. Nasze panele dostarczają 10 razy więcej mocy niż małe ogniwa, które pamiętamy z kalkulatorów sprzed lat. Mają 25 proc. sprawności, co oznacza, że przekształcają jedną czwartą energii pochodzącej z padających na nie promieni świetlnych.

A kiedy sklep jest zamykany i światła gasną?

Etykiety wyposażone są w kondensator, który magazynuje energię, więc noc im niestraszna.

Jak na to rozwiązanie reagują sami zainteresowani?

Sklepy mogą realizować w praktyce scenariusze, jakie wcześniej były dla nich niedostępne. Wyobraźmy sobie serki, które w tym tygodniu przekraczają sugerowany termin spożycia. Możemy dynamicznie zmniejszać ich cenę, aby zwiększać prawdopodobieństwo, że się sprzedadzą. Wcześniej musieliśmy kalkulować, czy opłaca się nam wprowadzenie dynamicznych cen, co prowadzi do szybszego zużywania się baterii.

U nas częstość zmiany ceny nie wpływa na trwałość etykiety, więc zarządzający sklepami zyskują większą dowolność, a także mogą przeciwdziałać marnowaniu żywności, nakłaniając klientów do zakupu promocjami.

Olga Malinkiewicz: potrzebujemy 50 mln euro na nową fabrykę

Czy wzbogacacie etykiety o system zarządzania?

Oczywiście. Sprzedajemy zintegrowane rozwiązanie: hardware, ale i software sterujący etykietami, który klient instaluje po swojej stronie. Oprogramowanie może śledzić stan każdej etykiety i zaalarmować operatora, jeśli spadła ona na ziemię albo została zasłonięta innym produktem.

Ile czasu w tej chwili potrzebujecie, aby zaopatrzyć supermarket w etykiety? Weźmy taki, który potrzebuje ich 40 tys.

Dwa miesiące. A sam proces druku jest najmniejszą przeszkodą, bo wystarczy tu około 60 metrów kwadratowych perowskitów. Trudniejszy jest proces manualnego łączenia wielu małych elementów w etykietę. Jednym z nich są mikroprocesory, co również wystawia nas na wahania związane z przepływem produktów w światowym łańcuchu zaopatrzenia.

Czyli ogranicza was dostępność ludzi do składania etykiet i liczba mikroprocesorów.

Kiedy mamy 40 tys. etykiet do złożenia, to możemy to jeszcze zrobić w sposób półautomatyczny, ale kiedy zwiększymy tę liczbę 10- albo 100-krotnie, będziemy musieli zainwestować w wyspecjalizowaną linię produkcyjną. Obecna ma to do siebie, że jest bardzo uniwersalna. Można ją zatrzymać, przełączyć na produkcję laminatu i łatwo zmieniać ustawienia. Brakuje jej jednak automatyzacji.

Elastyczność obecnej linii produkcyjnej pomaga nam w szybkim dostosowywaniu się do uwag klientów. Pierwsza wersja etykiety ma określoną wielkość i ułożenie panelu. Część sklepów chce węższych etykiet, aby ustawić obok siebie więcej produktów, przykładem Żabka. Inne wolą przesunąć panel w inne miejsce albo wręcz zmienić jego kształt. Jesteśmy w stanie sprostać wszystkim tym wyzwaniom – potrzebujemy jedynie czasu.

A jak z trwałością etykiet?

Obecnie oddajemy etykiety do testów w TUV. Kolejka jest długa, a etykiety muszą spędzić kilka miesięcy w komorze starzeniowej. Później przyjdzie czas na inne produkty. W przypadku ogniw outdoorowych pracujemy nad ich zabezpieczeniem przed czynnikami atmosferycznymi i promieniowaniem UV. O wynik i certyfikację – którą zamkniemy usta krytykom – jestem spokojna, bo robiliśmy wcześniej testy wewnętrzne.

Co pokazały?

Trwałość rzędu dekady.

A co później? Czy planowaliście już proces utylizacji?

Tak, pracujemy nad tym. Mamy firmę w Niemczech, która tworzy patenty na recykling ogniw perowskitowych. Co ciekawe, będzie to proces tańszy i mniej skomplikowany niż w przypadku ogniw krzemowych. Perowskity powstają w niższych temperaturach, więc i proces ich dekompozycji jest prostszy. W jego wyniku będzie można odzyskać wiele składników do powtórnego użycia, w tym folie barierowe, na które nanosi się perowskity.

Skoro jesteś spokojna o trwałość perowskitów, to co spędza ci sen z powiek?

Powinniśmy już wystartować z budową większej fabryki. Mamy plan i wybranych podwykonawców, ale brakuje pieniędzy. Budowa opóźniała się – najpierw przez pandemię, a teraz przez wojnę w Ukrainie. Byliśmy już w bardzo zaawansowanym stadium rozmów z jednym z inwestorów, ale negocjacje zostały wstrzymane ze względu na niespokojną sytuację w regionie.

Ile pieniędzy potrzebujecie?

50 mln euro.

Saule Technologies chce ścigać się z największymi

Jesteście na NewConnect. Firmy wchodzą na giełdę, aby pozyskać fundusze – wam się nie udało?

Nasze wejście na NewConnect to trochę przetarcie szlaku. To też nie było normalne IPO w celu zebrania finansowania. Z perspektywy czasu widać jednak, że ten rynek ma swoje ograniczenia, przede wszystkim w kwestii tak poważnych inwestycji, jakie chcemy realizować. Rozpatrujemy obecnie różne opcje.

Rok temu wspominałaś o inwestorze i fabryce w Japonii.

Tam również rozmawiamy o możliwości budowy fabryki. Jeśli chcemy być globalną firmą, to potrzebujemy mieć wiele fabryk na każdym kontynencie. To kluczowe zwłaszcza teraz, kiedy doświadczamy efektów zrywanych łańcuchów dostaw.

W Japonii pomaga nam rozpoznawalność. Pamiętam program o perowskitach w drugiej co do wielkości telewizji w tym kraju. Byliśmy wówczas wymienieni wśród firm, które pracują nad wdrożeniami obok takich gigantów, jak Toshiba czy Panasonic. To napawa dumą, że choć jesteśmy małym startupem, to inni porównują nas z największymi korporacjami.

REKLAMA

Oby więc nie skończyło się tylko na firmach, które pracują nad wdrożeniami, ale doszło do stadium faktycznych wdrożeń na całym globie.

Za pięć czy dziesięć lat wciąż musimy trzymać się w tej stawce. Nie chcemy być supernową, która szybko się wypali, ale ścigać się gigantami. Nie było jeszcze firmy w Polsce, która miała szansę na serio konkurować z Toshibą. To szansa jedna na milion i gra o wszystko.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA