Wielka gala KSW na Narodowym ma zamknąć usta sceptykom. Lewandowski: „Freak fighty to tylko chwilowa moda”
Gdy KSW po raz ostatni organizowało galę na Stadionie Narodowym na widowni znalazło się ponad 58 tys. ludzi. Organizacja założona przez Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego przeżywała prawdziwy szczyt popularności, z buta wjechała do mainstreamu, a jej fenomen daleko wykroczył poza świat sportu. Sześć lat później federacja wraca na Narodowy, licząc na powtórkę komercyjnego sukcesu. Czy w dobie oszałamiającej kariery gal z udziałem freak fightów wciąż ma na to szanse? (Fot. Sebastian Rudnicki)
Adam Sieńko, Bizblog.pl: Zacznę z grubej rury – czy KSW się kończy?
Martin Lewandowski, współwłaściciel federacji KSW: Kto tak panu powiedział?
Rozmawiałem z paroma osobami.
Nie wiem, czym się kierowały te osoby, myślę, że pewną złośliwością. Spójrzmy na fakty. Ubiegły rok był pod względem finansowym i sportowym najlepszy w historii. Mieliśmy pierwszy, od 18 lat, tak gęsty terminarz walk – 12 gal w 12 miesięcy. W tym roku powtarzamy ten model biznesowy. Co więcej, wychodzimy na rynki zagraniczne. Robimy też największy event MMA na świecie, jakim będzie w czerwcu XTB KSW Colosseum 2. W dniu, w którym ten wywiad się ukaże będziemy mieli pewnie koło 30 tys. sprzedanych biletów i to jeszcze nie koniec.
Wow. Aż tak hurraoptymistycznej odpowiedzi się nie spodziewałem. Mówi pan, że jest lepiej niż w czasie szczytu popularności KSW w Polsce z lat 2017-2019? Wtedy federacja była na ustach całego kraju, na galę na Narodowym przyszli ludzie, którzy niezbyt wiedzieli, czym w ogóle jest MMA.
Rzeczywiście rok 2017 był rewelacyjny, kolejne dwa lata to nasza aktywność z galami za granicą. Potem przyszedł jednak covid, teraz mamy wojnę. Okoliczności są zupełnie inne. Te dwa zjawiska spowodowały, że musieliśmy zmienić charakter działalności.
KSW chce być federacją sportową
To na jakim etapie dzisiaj jesteście?
Budujemy siebie jako federację sportową.
W tym czasie federacje freak fightowe przejęły od was pałeczkę hype’u.
Mam zupełnie inną perspektywę. Nie chciałbym wchodzić głębiej w dywagacje na ten temat, równie dobrze może mnie pan zapytać, czy konkurujemy z „Tańcem z Gwiazdami”. To my wprowadziliśmy ludzi we freak fighty, ale nigdy nie zrobiliśmy z takich walk naszego głównego nurtu biznesowego.
Fame MMA czy High League nie podbierają wam widowni?
Kompletnie nie. Doszło co najwyżej do wyraźnej polaryzacji – my jesteśmy sportem, a tam mamy rodzaj zabawy. Ważniejsze są konferencje i posty niż sama walka. To, że są zestawiani z MMA, to duże nadużycie. Choć można oczywiście złośliwie wytykać, że Mamed Chalidow ma tylko 2 mln obserwujących, a nie 4 mln i wyciągnąć z tego wnioski, że jesteśmy w defensywie. Nie jesteśmy.
Zapowiedź hitowej walki Pudzianowski-Szpilka ma w dniu naszej rozmowy ponad 100 tys. odsłon. Podobne klipy federacji freak fightowych przekraczają milion wyświetleń.
Konkurencją dla freak fightów są inne programy na YouTubie. Oni mogą między sobą porównywać liczbę odsłon. Ja mówię o dwunastu galach i KSW Colosseum na Stadionie Narodowym, świetnych wynikach finansowych, organizacji KSW poza granicami Polski, transmisjach gal w telewizjach i platformach streamingowych prawie na całym świecie. To są fakty. Na galach freak fightowych nie sprzedaje się alkoholu. Wie pan dlaczego? Bo widownia jest niepełnoletnia. Możliwe, że wśród takich dzieciaków bardziej popularny od naszych gal jest też „Psi Patrol”. Ale co z tego?
Porównujemy sport, do czegoś, co sportem nie jest. Bardzo lubię koszykówkę, znam się z Marcinem Gortatem, mam strój i piłkę Spaldinga, świetne buty, grałem nawet w kilku meczach. Ale to nie oznacza, że jestem koszykarzem. Myślę za to, że jeśli chodzi o sporty walki, mam większe doświadczenie od niektórych chłopców, którzy się puszą, że są zawodowcami. Być sportowcem, a bawić się w sport, to dwie różne rzeczy.
To kto jest w takim razie waszym rynkowym rywalem?
Dla mnie konkurencje stanowią zagraniczne federacje sportowe – UFC, Bellator albo PFL. To ligi sportowe, zależy im, żeby sport się kręcił. Mierzę do wyższych od siebie, a nie tych, co głośniej krzyczą, bo mają większą tubę propagandową i kopiują nasze rozwiązania.
UFC to konkurencja?
Dla mnie byłoby to nobilitacją, gdyby powiedzieli, że KSW to ich konkurencja. Ale tak - mają 80 proc. rynku, są potentatem na świecie.
Na galach KSW pojawią się jeszcze kiedyś takie eksperymenty, jak walka Popka z Burneiką?
Nie zamykamy się na takie walki, ale trzeba do nich rozsądnie podejść. Musi za tym stać jakiś cel. To o czym pan mówi, to były akcje sprzed 6 lat, gdy nikt o freak fightach nie myślał. My już wtedy się nimi bawiliśmy, ale pamiętajmy, że to była 1 walka z 11.
Nie kusiło was, żeby wejść w to bardziej? Łatwiejsze do sprzedania, prostsze do wypromowania.
Robiliśmy dwie takie walki rocznie i nigdy nie chcieliśmy przekroczyć pewnego progu. Nie chce zabrzmieć górnolotnie, ale chodzi tu o pewien wybór jakości, robienie w życiu czegoś, pod czym człowiek chciałby się podpisać. Odejdę trochę do tematu, ale proszę spojrzeć, co działo się w MMA po wybuchu wojny w Ukrainie.
Co się działo?
UFC, które jest gigantem, i mogło sobie spokojnie pozwolić na pokazanie środkowego palca zawodnikom z Rosji, nie zrobiło tego. U nas pierwsze decyzje to wypowiedzenie umowy rosyjskiej TV, wszystkim rosyjskim firmom, które dla nas pracowały i pożegnanie się, choć z przykrością, z zawodnikami z Rosji. Mówię z przykrością, bo ci goście w większości nic do tej wojny nie mieli.
Ale wracając do freak fightów. Nie chcieliśmy robić rewolucji tylko dlatego, że pojawiła się chwilowa moda…
A to chwilowa moda?
Sądzę, że tak. Proszę zobaczyć, że to funkcjonuje właściwie tylko w Polsce.
Dla mnie powtarzanie tego samego żartu nie jest już śmieszne. Wierzę, że sport broni się od czasów starożytnych i będzie się bronił. I że każdy doceni prawdziwych bohaterów, kunszt walki i determinację w przygotowaniach.
Pan może uważać inaczej, ale ja widzę pole do rywalizacji. Jeżeli ktoś interesuje się stricte sportem, to wiadomo, że na freak fighty nie spojrzy. Jest też jednak cała masa przypadkowych widzów, którzy szukają eventu, przy którym będą mogli fajnie spędzić czas. I tu zaczyna się konkurencja między KSW a Fame MMA.
Mówimy o nich, tylko dlatego że dorzucili sobie do nazwy MMA. Skorzystali z naszego dorobku i podpięli się pod nasz nurt. Wyraźnie widzę za to tendencje, że ludzie, którzy oglądają walki freaków, po czasie zaczynają się interesować sportem. Niektórzy stają się naszą widownią. W drugą stronę to nie działa.
Ale eksperymenty z Free Fight Federation, która była freak fightową federacją, mieliście. Tyle że nieudane.
Nie ja. Od początku mówiłem, że nie będę działać w tym obszarze.
Viaplay zastąpiło pay per view
Rozumiem pana podejście, ale pracuję w serwisie biznesowym i przedkładam zarabianie pieniędzy nad ocenę poziomu sportowego. A fakty są takie, że pay per view na gale freak fightowe sprzedawały się w setkach tysięcy. Wy też działaliście w modelu PPV, ale z niego zrezygnowaliście, podpisując umowę z Viaplay. Zastanawiam się teraz, czy nie była to próba ucieczki od konfrontacji.
Wręcz przeciwnie. Umowa z Viaplay była rozwiązaniem, którego szukaliśmy. W starym modelu nie mieliśmy takiego komfortu, by planować gale na dwanaście miesięcy do przodu. Zarówno nam, jak i Viaplay zależało na 12 galach rocznie, by co miesiąc mieć kontent.
Nie boicie, że przez zamknięcie się w jednej platformie stracicie szanse na dotarcie do nowych fanów?
Nie sądzę. Dane temu zaprzeczają. Jesteśmy najchętniej oglądanym kontentem w polskim Viaplay. Dzięki tej platformie również docieramy od prawie półtora roku do kolejnych dziesięciu europejskich rynków. Baza europejskich fanów zdecydowanie nam urosła.
Fanom to się zresztą opłaca od strony finansowej – u nas wykupienie dostępu do transmisji z gali kosztowało 40 zł. W Viaplay za porównywalne pieniądze kibic dostawał jeszcze do niedawna Bundesligę z Lewandowskim, a teraz ma, poza wszystkimi galami KSW, szeroką bazę programów sportowych, m.in. Premier League, Bundesligę, Formułę 1, polskie kluby piłkarskie w europejskich pucharach, czy NHL.
To może na odwrót – łapiecie przy okazji kibiców innych dyscyplin?
W Polsce to my jesteśmy dla Viaplay koniem pociągowym. Ale klientów czysto piłkarskich też nie lekceważę. To druga odnoga, jesteśmy dla nich zapewne bonusem.
A co z pay per view?
Dzisiaj PPV sprzedajemy tylko na zagranicznych rynkach. Dla nas to dużo korzystniejsze biznesowo rozwiązanie.
Viaplay daje stabilność na polskim rynku i pozwala przekierować środki na ekspansję?
Też. Umowa zapewnia nam stabilizację i pewność biznesową, bo jednak zdecydowaną większość gal organizujemy w Polsce. Poza tym dzięki Viaplay jesteśmy transmitowani na 11 europejskich rynkach. To comiesięczna promocja KSW. I niech mi pan teraz powie, że mając takie zaplecze, powinniśmy przejmować się, ile wyświetleń robią nasze materiały na YouTube.
KSW nie rezygnuje z ekspansji zagranicznej
Zostawmy na chwilę ten Youtube, bo ekspansja zagraniczna to ciekawszy temat. Na początku tego roku mieliście galę w Czechach. Na liście są jeszcze jakieś kraje?
Jesteśmy po dokumentacji hali w Paryżu. Poza Francją aktualny jest też temat krajów, w których organizowaliśmy gale w przeszłości – Chorwacji, Anglii i Irlandii. Na tapecie mamy też Niemcy. Covid nas mocno wstrzymał. Plany pokrzyżowały nam też kontuzje zawodników.
O Chorwacji pan mówił, że ceny benzyny poszły w górę, a euro podrożało i gala przestaje się spinać finansowo.
Tam jest inny problem – oni wszystko liczą w euro, ale ceny nie odpowiadają tym w kunach. Na miejscu wszystko jest cztery razy tańsze, ale jak tylko pojawi się zagraniczna firma, to okazuje się, że wyprodukowanie gali taniej wyszłoby nas w Niemczech albo w Wielkiej Brytanii. A cena za bilet niestety nie jest jak w krajach Europy Zachodniej. Gala w Zagrzebiu była świetna, wysprzedaliśmy halę. Jest tam duży potencjał.
I mimo tego potencjału wciąż się nie opłacało?
To skomplikowany temat. Nasz biznes opiera się na nazwiskach. Proszę spojrzeć na to, co działo się ostatnio w Czechach. Przed galą wypadło nam dwóch czołowych zawodników z Czech. Jeden złapał covid, drugi doznał kontuzji ręki. Życie. Zagraliśmy więc innymi czeskimi gwiazdami. Od strony sportowej było świetnie, ale od sprzedażowej nie tak dobrze, jak pierwotnie zakładaliśmy.
Wrócicie tam jeszcze?
Czas pokaże, ale śmielej myślę teraz o kolejnych galach. Zarówno w Czechach, jak i Chorwacji postawiliśmy mocną pieczęć. Ale na budowanie nowych nazwisk potrzeba czasu.
Tymczasem już w czerwcu wielka gala na Stadionie Narodowym. Widziałem piękny tytuł tekstu, w którym autor pytał, czy to ostatni taniec czy nowy początek. Wiem już, że dla pana to żaden łabędzi śpiew, ale jestem ciekaw, czy początek, a jeśli tak, to czego.
Ładne, ale to raczej kontynuacja niż nowy początek. Oczywiście cała struktura karty walk jest inna niż z pierwszej KSW Colosseum. Stawiamy na młodsze, gwiazdy. Część zawodników w ciągu najbliższych lat będzie odchodziło na emeryturę. Mam nadzieję, że nowe postacie udźwigną tę spuściznę, którą pozostawiają po sobie starzy mistrzowie.
Czemu Colosseum wraca akurat teraz?
Długo zastanawialiśmy się czy robić drugą edycję, ale to jedyna gala, która wracała w pytaniach fanów i dziennikarzy. Narósł wokół niej pewien mit.
Miałem zresztą taką idee fixe żeby organizować Colosseum co cztery lata jak igrzyska olimpijskie. Covid i wojna gdzieś to wszystko skomplikowały. Bardzo bym jednak chciał, żeby za cztery lata udało nam się wrócić na Narodowy.
Pierwsze Colosseum to rzeczywiście był hit. Będziecie porównywać liczby, czy nie mają dla was znaczenia?
Nie jesteśmy w stanie uciec od takich porównań. Sami wyszykowaliśmy w pewnym sensie bat na siebie. (śmiech) Niecałe 58 tys. sprzedanych biletów!
Liczy pan na powtórkę?
Ściągam z siebie niepotrzebną presję. Osobiście przy tych okolicznościach jakie mamy, tj. wojnie, wysokiej inflacji, będę zadowolony z 40 tys. Gdyby udało się pobić Colosseum 1, to byłby hit nad hitami, ale boje się myśleć, jakie byłyby wtedy oczekiwania przy trzeciej edycji. Na szczęście pojemność Narodowego jest ograniczona. (śmiech)
Jak pan wspomniał za cztery lata potrzebne będą nowe gwiazdy. Phil de Fries zapewnia może wysoki poziom sportowy, ale tłumów przed telewizory nie ściągnie.
Phil jest Anglikiem, którego niewiele osób w Polsce jest w stanie zrozumieć, bo ma ciężki akcent. W dodatku nie żyje w naszym kraju na co dzień, nie chodzi po ulicach, nie można go spotkać i zbić piątki. Sportowo rzeczywiście jest jednak na bardzo wysokim poziomie. Od kilku lat żaden rywal nie jest w stanie sprostać jego umiejętnościom i realnie zagrozić mu w walce. Można by oczywiście oczekiwać od niego innego stylu walki, ale to MMA i każdy walczy, tak by wykorzystywać swoje atuty, a nie zadowalać publiczność.
To kto będzie ciągnął medialny wózek z napisem KSW?
Jest dużo wspaniałych sportowców w KSW, facetów z charakterem. Liczę na Ziółkowskiego, Wikłacza, Przybysza, Ruchałę, Romanowskiego, Paczuskiego, Grzebyka, Wrzoska, Bartosińskiego, Szczepaniaka, którzy są teraz lekko w cieniu tych największych gwiazd, ale przejmą po nich schedę. Szukamy też nowych twarzy za granicą.
Polscy kibice będą w stanie utożsamiać się z obcokrajowcami?
Polacy są już dojrzałymi kibicami, doceniają nie tylko paszport, ale też kunszt zawodnika. Tak dzieje się w przypadku naszego mistrza z Francji – Salahdine Parnasse.
Nad promocją jest pewnie sporo pracy. Jaka gwarancja, że taki zawodnik potem nie ucieknie?
Na promocję mamy wiele pomysłów. Na Colosseum chcemy przedstawić zawodników jako prawdziwych gladiatorów. A co do ryzyka – tak bywa. Janek Błachowicz, Karolina Kowalkiewicz, Mateusz Gamrot odeszli do UFC. Nikt im tej promocji nie odbierze, ona zostaje u nich.
Ile zarabia zawodowiec na walkach MMA?
Wielu zawodników utrzymuje się wyłącznie z walk w KSW?
Trudne pytanie, wiem na pewno, ile im płacimy (śmiech). Zawodnicy, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki, na pewno muszą dorabiać. Myślę jednak, że 90 proc. zawodników KSW funkcjonuje tylko w ramach sportu. Jeżeli nie żyją wyłącznie z walk, to zarabiają też jako trenerzy, sparingpartnerzy itd. Dodatkowo prawie każdy zawodnik po jakimś czasie w KSW i sukcesach otrzymuje indywidualne kontrakty sponsorskie. Z takiej umowy można się utrzymać, chociaż nie mówimy tu o jakimś wypasie.
Życie życiu nierówne.
Właśnie. Do czego porównywać?
Do średniej krajowej
Jeżeli tak, to wszyscy są zarobieni. Jeśli chodzi o czołówkę, to mogę powiedzieć, że taka gaża powinna wystarczyć na kilka lat życia.
Ale w ich wypadku to już na pewno inne życie.
Przykładowo - dla niektórych 300 tys. zł to wielkie pieniądze, a innym wystarczy na dwa miesiące. Nie ukrywam, że są zawodnicy, którzy po zarobieniu większych pieniędzy stają się bardzo rozrzutni. Pojawiają się mieszkania, drogie samochody, a te trzeba nie tylko kupić, ale też utrzymać. Wzorem jest Mariusz Pudzianowski, który inwestuje pieniądze bardzo świadomie. Mógłby pod tym względem udzielać korepetycji.
To na zakończenie - Mariusz Pudzianowski czy Artur Szpilka?
Wiadomo, że atutem Pudziana jest siła i doświadczenie. Ostatnio nawet otrzymał nagrodę Heraklesa za „nokaut roku w MMA”. „Szpila” ma za to z pewnością dużo lepsze umiejętności bokserskie. Jest też młodszy i głodny zwycięstwa. Pytanie, jak obaj będą przygotowani w czerwcu i co nowego pokażą podczas walki.
Czyli duża niewiadoma?
Zostawiłbym ten znak zapytania i w którą stronę walka pójdzie, przekonamy się już niebawem. Zapraszam 3 czerwca na PGE Narodowy na największy event MMA we współczesnej historii tego sportu – XTB KSW Colosseum 2.