Straszenie podatkami właścicieli kilku mieszkań to bujda na resorach. Tego po prostu nie da się zrobić
Dlaczego? Bo żadna instytucja państwa nie ma pełnej wiedzy na temat własności mieszkań, a mówiąc inaczej, nie da się policzyć dokładnie, ile kto ma lokali i złapać za rękę tych, co mają „za dużo”. A najciekawsze, że do takich wniosków doszli eksperci instytucji powołanej przez samo Ministerstwo Finansów. Staje się więc jasne, że wygrażanie opodatkowaniem właścicieli wielu mieszkań to tylko straszak — na razie.
Od dłuższego czasu mówi się w Polsce o potrzebie (albo choć pomyśle) opodatkowania właścicieli więcej niż jednego, dwóch, trzech, pięciu czy tam ośmiu mieszkań.
Kilka tygodni temu temat odgrzał zarówno premier Morawiecki, jak i minister rozwoju Waldemar Buda. Pierwsze wieści był hitem: projekt, nad którym pracuje rząd, miał m.in. radykalnie zwiększać podatek od czynności cywilno-prawnych (PCC) dla tych, którzy kupują kolejne, powiedzmy szóste mieszkanie. I miał dotyczyć zarówno funduszy, jak i zwykłego Kowalskiego.
Szybko jednak minister Buda pokazał zawahanie, zaznaczając, że może i Kowalskiemu rząd odpuści i pomysł w zasadzie dopiero się wykluwa. Zastanawialiście się, dlaczego niby Kowalskiemu jednak władza nie chce postawić jakikolwiek bariery w kupowaniu kolejnych mieszkań?
To nie dobre serce, to niemoc
Wygląda na to, że to wcale nie łaskawość, a niemoc. Skąd bowiem państwo ma wiedzieć, ile kto ma mieszkań? Niby przy zawieraniu transakcji kupna kilku mieszkań jednocześnie wiadomo. Ale jak już ktoś kupuje jedno, ale wcześniej nabył pięć? Albo lepiej - jak nawet niczego nie kupuje, a fiskus chciałby jednak opodatkować nie tylko transakcję zakupu, ale w ogóle nałożyć płacony corocznie podatek od „nadmiarowych” mieszkań - o co apeluje od dawna choćby lewa strona sceny politycznej?
Nie da się! Bo jak się okazuje, żaden z organów państwa czy samorządu nie ma pełnej i wiarygodnej informacji na temat własności lokali. Cześć danych, owszem, ma fiskus, część mają gminy, ale też nie wszystkie i w efekcie nie da się tego jakkolwiek zebrać do kupy i dokładnie policzyć.
Potrzebne byłoby dopiero stworzenie zintegrowanego systemu informacji o nieruchomościach, a na co wcale się nie zapowiada, bo to skomplikowane, długotrwałe i kosztowne dla gmin, które i tak nie mają pieniędzy.
A więc dziś wprowadzenie i pobieranie podatku od posiadania piątej, szóstej czy którejś tam nieruchomości po prostu nie jest możliwe - to wnioski z raportu przygotowanego właśnie przez Instytut Finansów. Ciekawe, że nie jest to jakiś tam think-tank, który próbuje robić władzy pod górkę, ale właśnie podmiot powołany przez tę władzę, a konkretnie przez Ministerstwo Finansów.
A więc skupujący mieszkania pod wynajem albo w ogóle totalnie inwestycyjnie, jako lokatę kapitału, jeszcze długo mogą spać spokojnie - narazie po prostu nie da się dobrać im do skóry.
Zawsze można jednak opowiadać bajki
Z drugiej strony - tak wyglądałby świat idealny. Ale dla polityków słowo „nie da się” może nie istnieć.
Bo co z tego, że podatek od „nadwyżkowych” mieszkań byłby nieściągalny? Byłby nieściągalny ze wszystkich, ale kogoś jednak by złowił. Może. Że to niesprawiedliwe? Co z tego?
A nawet, gdyby nie był ściągalny wcale, to wprowadzenie go osiągnęłoby choćby PR-owy efekt, a to przecież już dużo, szczególnie przed wyborami. A jak po roku podatkowym wyjdzie na jaw, że prawie nikt takiego podatku nie płaci, będzie już po wyborach.
A więc pewnie o nowych podatkach dla „landlordów” w tym roku jeszcze usłyszymy.