REKLAMA

Awantura o kasy samoobsługowe. Wściekli klienci zmienili plany sieci handlowej

Zarządcy jednego ze sklepów należącego do czołowej sieci supermarketów w Wielkiej Brytanii postanowili ograniczyć liczbę tradycyjnych kas. Klienci wkurzyli się, uznając że wysyłanie ich do kas samoobsługowych to jakaś kpina. Efekt? Kasjerzy wrócili, a klienci dostali w ramach rekompensaty bony na zakupy. Ciekawe kiedy w Polsce konsumenci zdadzą sobie sprawę z tego, jaką siłą rażenia dysponują.

Awantura o kasy samoobsługowe. Wściekli klienci zmienili plany sieci handlowej
REKLAMA

Ile klient jest w stanie ugrać w starciu z wielką siecią handlową? Historia z niepozornego miasteczka Skipton sugeruje, że... tyle, ile chce. A przynajmniej tak było w tym wypadku.

REKLAMA

Wszystko zaczęło się od decyzji jednej z placówek należących do brytyjskiego detalisty - firmy Morrisons. Szefowie sklepu uznali, że przemodelują jego układ i zaczęli wyrzucać tradycyjne kasy.

Pewnego dnia klienci zorientowali się, że proporcje między stanowiskami pracy kasjerów a kasami samoobsługowymi zostały mocno zachwiane. Tych pierwszych ostało się tylko osiem z dwunastu. Biorąc pod uwagę, że kas automatycznych również było osiem oznaczało to, że stanowiły one już równo połowę stanowisk kasowych.

Klienci byli wzburzeni

Sieć dostała nawet pismo, w którym skarżyli się, że zostali potraktowani przez Morrisons z pogardą. I co? I nagle okazało się, że starannie zaplanowane zmiany można cofnąć ot tak, jak za pstryknięciem palca.

Kierownik sklepu ze Skipton wystosował list, w którym zapewnił, że dobro osób robiących zakupy w jego placówce leży mu mocno na sercu i w związku z tym przywraca do użytku cztery kasy z obsługą. Klienci dostali też bon o wartości trzech funtów do wykorzystania przy zakupach na minimum 30 funtów.

Historia z kasami samoobsługowymi pokazuje ważną rzecz

Przy tak dużej rywalizacji między sieciami handlowymi detaliści nie mogą pozwolić sobie na pogrywanie z klientami. I nie, nie chodzi tutaj o prostą krytykę kas samoobsługowych, bo o niej pisałem już w tym (klik) i tym (klik klik) miejscu.

Klienci Morrisons pokazali, że mają bezpośredni wpływ na to, w jaki sposób chcą być obsługiwani. Nie zastanawiali się, czy sklep przywracając tradycyjne stanowiska będzie miał pokusę, by zwiększać marże na sprzedawanych produktach. Jak widać póki co wygrali na tym podwójnie. Nie dość, że dopięli swego, to jeszcze zostali przez sieć wynagrodzeni finansowo.

Mam wrażenie, że polskie społeczeństwo jeszcze do tego poziomu nie dorosło. Kasy samoobsługowe nie są traktowane jako technologia podlegająca ocenie.

REKLAMA

Albo inaczej - są, ale przez obcokrajowców. Po jednym z moich tekstów do Radia TOK FM zadzwonił słuchacz, który przedstawił się jako pracownik znanej sieci z owadem w nazwie. Mężczyzna podzielił się anegdotą o tym, jak dyskonter wycofał się z instalacji kas samoobsługowych. Powód? Do placówki zachodzi wiele cudzoziemców, którzy nie radzą sobie z obsługą wyświetlaczy pokazujących komunikaty w języku polskim. Jak widać, presja konsumencka okazała się zbyt duża.

Podobnie mogłoby być w wielu innych sklepach w Polsce. Wybór między kasjerami a samoobsługą powinien zachodzić na poziomie: "mam ochotę na jedno albo drugie". Obecnie jest natomiast dyktowany dziwną troską ze strony klientów o zyski dyskonterów i tym, że sklepy mogą mieć problem ze znalezieniem chętnych do pracy. Czas to zmienić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA