Jak nasze pieniądze wyciekają z NFZ? Idiotycznie i kompletnie bez sensu. Może czas to ukrócić, panie ministrze?
Na wszystko brakuje pieniędzy wiadomo nie od dziś. Od lat nie wystarcza środków, więc nie można dostać się do specjalistów, a kolejki rosną. Ale z drugiej strony lekką ręką NFZ dopłaca do sprzętu rehabilitacyjnego, którego ceny są absurdalnie zawyżone, bo nikt nie sprawdza, czy to, do czego dopłaca pacjentom fundusz jest warte tyle, ile krzyczą sobie sprzedawcy. Podpowiem: nie jest! (Fot. Adam Guz/ KPRM).
Na górze toczy się wojna w koalicji o składkę zwrotną, na dole toczy się wojna z górą, że to skandal, że nie będzie można odliczyć części tej składki na NFZ od podatku jak dotychczas i że to i tak głupie, że NFZ dostanie dzięki temu więcej pieniędzy, bo to tak nic nie da.
Od lat wszyscy powtarzają, że system ochrony zdrowia to worek bez dna i można do niego wsypać każdą ilość pieniędzy, a system ciągle będzie niewydolny.
I zwykle ta dyskusja o dziurawym worku NFZ toczy się na wysokim poziomie ogólności. Tym razem dam wrogom podniesienia składki zdrowotnej oręż do ręki, szczególnie przedsiębiorcom, którzy najmocniej odczują planowane zmiany.
Choć to nie znaczy, że uważam, zmiany w naliczaniu składki zdrowotnej w Polsce nie są potrzebne. Są. Ale strona przychodowa to jedno, a strona wydatkowa to zupełnie inna historia. I za nią też wypadałoby się zabrać.
Jak NFZ daje się kantować?
Ta historia jest o dofinansowaniu do sprzętu medycznego. Wiele osób zna ją z dofinansowania do okularów. Ale tym razem weźmy pod lupę ortezę.
Masz uraz, dostajesz od ortopedy receptę na ortezę, powiedzmy, stawku skokowego. Trochę zdziwiony pytasz, po co ci recepta i szybko dowiadujesz się, że masz się cieszyć, dzięki temu w sklepie ze sprzętem medycznym zapłacisz mniej, bo NFZ dorzuci się do kosztów sprzętu.
W sklepie obok przychodni dostajesz, co potrzebujesz. Cena? 250 zł. Ale bez paniki, ciebie to kosztuje jedynie 70 zł, pozostałe 180 zł płaci NFZ.
Ale wracasz do domu i tak sobie myślisz: „kurcze, 250 zł za sznurowaną skarpetę z dwoma bocznymi fiszbinami? Dużo. I odpalasz internet. A tam okazuje się, że bez wielkiej łachy kupisz dokładnie tę samą ortezę za 89,99 zł. Bez recepty, bez dofinansowania z NFZ. To po prostu na rynku tyle kosztuje.
I niby dzięki recepcie nadal zapłaciłeś mniej, w portfelu zostało ci 19,99 zł. Ale NFZ-owi w tym samym czasie ubyło 180 zł zupełnie bez potrzeby. To pieniądze wyrzucone w błoto.
I tak działa to od lat. I nikogo nie obchodzi, że pieniądze wyciekają z systemu w sposób zupełnie idiotyczny, bo nikt tego interesu nie pilnuje, a sklepy medyczne narzucają sobie ceny z kosmosu, bo klienci i tak płacą mało, więc pieklić się nie będą, a NFZ nie patrzy na ręce, bo ma ważniejsze sprawy i pozwala się w ten sposób kantować.
Ale w sumie dlaczego nie, przecież to nie pieniądze urzędnika. I pacjent też ma poczucie, że to nie jego pieniądze, on zaoszczędził 19,99 zł, a te 180 zł to jakieś „systemowe” pieniądze. Może rządowe? A może to pieniądze PiS-u?
Sprawdźmy najpierw chleb z masłem
Szkoda, że tej dziurze od lat nikt nie chce się przyjrzeć. Zamiast temu NFZ będzie się teraz przyglądał kromkom chleba z masłem, podawanym na pożywne śniadanie w szpitalach. I słusznie. Choć nie mam poczucia, że to ważniejsze. A w dodatku kosztowne. I znowu trochę głupio kosztowne.
Bo tak: NFZ właśnie poinformował, że planuje kampanię edukacyjno-informacyjną na temat zdrowego żywienia w szpitalach. Aktualnie zbiera od agencji oferty i sonduje rynek. Jaki ma na to budżet? Nie wiadomo, ale jaki by nie był, z pewnością jest za duży!
No bo kogo ta agencja ma edukować czy informować? Pacjentów? Żeby wiedzieli, że jak dostaną chleb z masłem to źle i niezdrowo, a jak dostaną owsiankę w owocami to super? I co im z tej wiedzy? Postraszą pielęgniarkę, która im ten posiłek przyniosła?
No bo kogo ta agencja ma edukować czy informować? Pacjentów? Żeby wiedzieli, że jak dostaną chleb z masłem to źle i niezdrowo, a jak dostaną owsiankę w owocami to super? I co im z tej wiedzy? Postraszą pielęgniarkę, która im ten posiłek przyniosła?
A może ta ośmiomiesięczna kampania edukacyjna ma edukować szpitale, jakich standardów powinni wymagać od firm cateringowych, z którymi podpisują umowy? A może same firmy cateringowe?
Ale zaraz! Czy to nie wspomniane firmy są ekspertami od żywienia i powinny wiedzieć, że potrawa pt.: czerstwy chleb z masłem to nie jest zbilansowany posiłek?
Albo to ja zwariowałam, albo NFZ znów wyrzuci pieniądze w błoto. W skali całego jego budżetu pewnie niewielkie. Ale wyrzuci je głupio. Bo czy nie powinno być tak, że Ministerstwo Zdrowia określa kryteria dot. żywienia, przekazuje je szpitalom, a te firmom cateringowym, które stają do przetargu? Po co tu agencja marketingowa? Czy resort zdrowia musi komunikować się z dyrektorami szpitali za pomocą bilbordów i reklam telewizyjnych?
Czytaj też: Czy warto wyrobić kartę EKUZ?