System darmowej opieki zdrowotnej nie istnieje w Polsce. To najwyżej system darmowego ratowania życia i to tylko, jeśli wpadniesz pod samochód. Jak walczysz z chorobą, to albo cię uratują, albo ustawią w kolejce na dwa lata różnie może być.
Ta ustawa ma dla mnie fundamentalne znaczenie, ponieważ oznacza zmianę filozofii w ramach działania systemu opieki zdrowotnej
– powiedział Adam Niedzielski, prezentując projekt ustawy o jakości w opiece zdrowotnej.
A ja mam wrażenie, że to jakiś matrix., oderwanie od rzeczywistości, odklejka – jak mawiają młodzi. Jaka filozofia? Rozmawiamy o czymś, co nie istnieje. To zupełnie hipotetyczna dyskusja na temat działania systemu opieki zdrowotnej, tak jak hipotetyczna jest ta opieka. I może trochę przesadzam, ale frustracja wynikająca ze zbyt bliskich kontaktów z państwową ochroną zdrowia w ostatnich dniach eskalowała do poziomu K2.
Lepiej połamać nogę z przemieszczeniem niż zerwać więzadła
Grasz w piłkę, źle stanąłeś, nie ma dramatu, więc nie lecisz na SOR, ale kostka puchnie, z dnia na dzień jest gorzej, aż w końcu regularnie utykasz. No dobra, trzeba iść do lekarza, samo się nie naprawi.
Jest połowa lipca. Dzwonisz do lekarza rodzinnego, dostajesz skierowanie do ortopedy, dzwonisz więc do ortopedy, a miła pani w recepcji mówi, że zaprasza cię na wizytę w grudniu. O dziwo, jeszcze tego roku.
Tysiące takich historii, wiem. Od lat krążą żarty, że jak idziesz do lekarza specjalisty, on w drzwiach wita cię, pytając, co pana do mnie sprowadzało pół roku temu. Niestety te żarty ciągle są aktualne.
W sumie wychodzi na to, że lepiej od razu łamać sobie nogę, i żeby to jeszcze było złamanie otwarte, bo wtedy przynajmniej przyjedzie karetka i ktoś się tobą zajmie. Inaczej co robisz? Szukasz lekarza prywatnie. I krew cię zalewa, że płacisz 9 proc. wynagrodzenia za opiekę medyczną, której nie dostajesz.
A, prawie zapomniałam, ta boląca noga to nie jakiś siniak, tylko zerwane więzadła. Wesoło.
Czytaj też: Rozliczenie roczne składki zdrowotnej
Licz tylko na siebie i mamę/tatę/wujka/ciocię/kuzynkę
Ale wracając do składki zdrowotnej. Całkowita prywatyzacja służby zdrowia to fatalny pomysł. Ale z drugiej strony, my właściwie już dziś mamy prywatną służbę zdrowia.
Prywatną, znaczy, że połowa korpo-Polski ma w ramach benefitów od pracodawcy pakiet medyczny w prywatnej sieci. Druga połowa nie ma, ale jak trzeba, po prostu płaci za wizytę.
Prywatnie, znaczy też, że niby nie płacisz, ale mama/tata/wujek/ciocia/kuzynka/stary kumpel jest lekarzem w państwowym systemie opieki zdrowotnej, więc po znajomości przyjmie cię poza kolejnością albo wciśnie do kolegi innej specjalizacji.
No ale przecież jak dzieje się coś poważnego, masz wypadek samochodowy i walczysz o życie, zawał, udar albo raka, kolega ze szkolnej ławki ani ciocia po godzinach cię nie przyjmą. Wtedy też prywatny pakiet medyczny zwykle nie da rady. Po prostu potrzebujesz NFZ-tu, którego tak nienawidzisz. I od tego właśnie jest składka zdrowotna, żeby ten system utrzymać, żeby mógł ratować życie.
I tak w tej bezsilności ktoś mi ostatnio powiedział (ten od zerwanych więzadeł w stopie), że może wszystkim żyłoby się trochę lżej, gdybyśmy powiedzieli sobie to wprost: płacimy składki na system ochrony zdrowia, żeby ten ratował nasze życie, a nie zdrowie. O całą resztę musimy zadbać sami, za własne pieniądze i nigdy lepiej nie będzie.
Może nawet minister zdrowia mógłby tak to ograć PR-owo:
Atak serca i rak na nasz koszt, na resztę nie liczcie. Oczywiście utrzymujemy jakichś tam ortopedów, pediatrów i kardiologów, ale raczej nie próbujcie się do nich dostać. I zamiast płakać, że są kolejki, cieszcie się jak ze szczęśliwego losu na loterii, jeśli uda wam się skorzystać. Ale to nie jest bazowy scenariusz działania systemu ochrony zdrowia. Bazowy jest taki: jeśli nie umierasz, idź sobie do lekarza prywatnie.
No dobra, nie do końca wierzę, że Polacy byliby szczęśliwsi z takiego postawienia sprawy. I oczywiście każdy rząd by upadł, gdyby powiedział szczerze coś takiego. Ale jednocześnie przestałam wierzyć, że ta kulawa ochrona zdrowia działa w przypadku naprawdę poważnych schorzeń.
Lepszy wylew niż rak
Weźmy onkologię, która jest na tapecie. Niby wszyscy wiedzą, że zaraz po pandemii będzie wysyp niezdiagnozowanych wcześniej nowotworów. Niby mamy szybką ścieżkę w terapii onkologicznej. Niby wiadomo, że będzie problem, a profilaktyka jest najważniejsza.
No więc dostajesz skierowanie na badania genetyczne w kierunku nowotworu. W sumie to raczej formalność. W rodzinie na dokładnie ten sam rodzaj raka umiera: matka, ciotka, a dwie córki ciotki już po mastektomii i chemioterapii. Lekarz rodzinny wysyła do genetyka, ale w sumie tylko po to, żeby mieć podkładkę i wysłać cię już na stałe pod opiekę onkologa.
No to dzwonisz do Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie, bo to jedna z największych placówek. Pierwszy wolny termin? Listopad 2023 r. Ale jest jeszcze niespodzianka! I tak nie możesz się zapisać, bo jesteś jeszcze zdrowy, a zdrowych nie zapisują, bo nie ma miejsc, a ten termin za ponad dwa lata to tylko dla osób z już zdiagnozowanym nowotworem. Niektórzy pewnie nie dożyją.
I wtedy zmieniasz zdanie. Składki zdrowotnej nie płacisz ani za opiekę zdrowotną, ani nawet za ratowanie życia w każdej sytuacji, płacisz tylko za ratowanie życia w sytuacji nagłego zagrożenia. Jak umierasz powoli, to sobie umieraj.
Chyba czas się z tym pogodzić, zamiast wierzyć w bajki o tym, że teraz rząd zlikwiduje kolejki do specjalistów, a obiady w szpitalach będą pyszne. Bo to nie obiady są największym problem, choć są pewnie najbardziej memogenne.
A jeśli kogoś przestraszyłam tym, że w razie nowotworu pół szpitala nie stanie na baczność, żeby ratować jego życie, to przepraszam. A mogłam przestraszyć niemało ludzi. Z niedawnych badań Polskiej Izby Ubezpieczeń wynika, że to, czego Polacy boją się najbardziej to nie pandemia, nie udary, wylewy czy wypadki, ale właśnie nowotwory. Boi się ich 81 proc. respondentów. Dla porównania, pandemii boi się tylko 13 proc.