Putin dołoży podatki producentom gazu i ropy, bo kasy brakuje. Limit cenowy boli coraz bardziej
Rosyjski sektor energetyczny cierpi coraz bardziej. Szczególnie bolesny jest wprowadzony limit cenowy na eksport ropy z Rosji. To spowodowało potężną wyrwę w budżecie kraju, którą Putin postanowił załatać wyższymi podatkami. Analitycy rynkowi przestrzegają, że takie działanie może przynieść odwrotny skutek do zamierzonego. Przez to wszak może zabraknąć pieniędzy na inwestowanie w sprzęt, czy poszukiwanie nowych złóż.
Chociaż Władimir Putin cały czas stara się robić dobrą minę do złej gry, to zachodnie sankcje coraz bardziej uderzają w rosyjską gospodarkę. Kosztowny dla budżetu jest przede wszystkim wprowadzony przez kraje G7 limit cenowy dla ropy z Rosji na poziomie 60 dol. Co ciekawe: podczas szczytu G7, który zaplanowany jest pod koniec maja, być może podjęty będzie temat korekty tego limitu i dodatkowego obniżenia pułapu cenowego dla rosyjskiej ropy.
Nie jest tajemnicą, że na taki ruch liczy kilka krajów europejskich, które bardzo chciałyby jeszcze mocniej docisnąć Moskwę do ściany. „The Wall Street Journal” przekonuje jednak, że jest to mało prawdopodobne. Amerykański Departament Skarbu uważa, że obecny limit działa bardzo dobrze i nie ma sensu go zmieniać. Ale to nie jest do końca prawda. Międzynarodowa Agencja Energii już w kwietniu zwracała uwagę, że średnia cena eksportowanej ropy z Rosji była wyższa niż ustalone 60 dol. W jednym przypadku kupujący pochodził z Bliskiego Wschodu, ta cena osiągnęła nawet wartość 74 dol.
Sankcje wymierzone w ropę bolą. Moskwa musi reagować
Z drugiej strony trudno też kłócić się z tymi, którzy twierdzą, że nałożony wcześniej limit jak najbardziej działa. W pierwszym kwartale 2023 r. dochody podatkowe z rosyjskiej ropy i gazu wszak spadły o 45 proc., patrząc rok do roku. W marcu te na produktach rafinacji ropy zleciały na łeb i szyję aż o 85 proc. I właśnie dlatego Putin koniec końców musiał podnieść podatki dla własnych producentów ropy i gazu, o czym donosi „Financial Times”.
Komentarze ze strony G7 są jednoznaczne: taki ruch nie dość, że będzie destrukcyjny dla rosyjskiego przemysłu, to w dodatku odbierze dochody, które mogły być spożytkowane na zakup nowego sprzętu, czy poszukiwanie dodatkowych złóż eksploatacyjnych.
Nowy sposób opodatkowania polega na ustalaniu opłat na podstawie międzynarodowej ceny referencyjnej ropy Brent pomniejszoną o stały rabat, a nie cenę Urals, która w ostatnim czasie sporo traci na wartości. W ten sposób Putin chce załatać potężną dziurę w budżecie, liczoną nawet na 8 mld dol. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Rosja – od początku napaści na Ukrainę – na globalnym handlu paliwami kopalnymi zarobiła do tej pory prawie 350 mld euro: najwięcej na ropie: blisko 227 mld euro, potem na gazie ponad 93 mld euro i na węglu prawie 29 mld euro.
Manipulacje ze śledzeniem lokalizacji statków z ropą
Ministrowie finansów państw G7 i prezesi tamtejszych banków centralnych mają spotkać się w tym tygodniu w Japonii, żeby ustalić szczegóły przed planowanym szczytem. I chociaż szansę na zmniejszenie limitu cenowego dla rosyjskiej ropy wydają się iluzoryczne, to i tak ma dojść do próby uszczelnienia już działających sankcji. Chodzi o zwalczanie mechanizmów pozwalających na kupowanie ropy z Rosji powyżej limitu. To m.in. manipulowanie śledzeniem lokalizacji statków lub brak wyszczególnienia kosztów wysyłki, frachtu, cła i ubezpieczenia oddzielnie od samej ropy.
Tymczasem ropa Brent obecnie jest po ok. 74–75 dol. To prawie o 30 proc. taniej niż jeszcze rok temu, kiedy na początku maja 2022 r. Brent potrafiła kosztować powyżej 110 dol. Z kolei ropa WTI jest obecnie po ok. 72 dol., a w pierwszej dekadzie maja ub.r. była w przedziale od 109 do 110 dol.