Tanie latanie? To tylko złudzenie. Ryanair kosi gruby pieniądz i zapowiada podwyżki biletów
Lowcost pokazał wyniki finansowe za pierwszy kwartał 2022 r. Mimo wojny w Ukrainie Ryanair wypracował pokaźny zysk, największy od czasów wybuchu pandemii, bo sięgający 170 mln euro netto. Jak to możliwe? Złożyło się na to kilka czynników. Na czele z tym, że pasażerowie latają zdecydowanie drożej, niż im się wydaje.
Każdy, kto rezerwował kiedyś bilet na stronie Ryanaira, zna ten specyficzny rodzaj frustracji. Próba zaklepania sobie połączenia w danym terminie przypomina licytację. Niestety licytującym jest to lowcost, w dodatku chętnie podbija on stawkę coraz wyżej. A pasażer z przejściem każdego kolejnego etapu rezerwacji uświadamia sobie, że wyjściowa kwota była tylko wabikiem.
Irlandczycy próbują bowiem zarobić niemal na wszystkim. Wciskają ubezpieczenia, wyręczają w szukaniu samochodu do wypożyczenia i noclegu. Przede wszystkim już dawno zabronili jednak na wnoszenie w cenie tzw. kabinówek. A to oznacza, że chęć zabrania się na pokład z czymkolwiek wybiegającym poza książkę, bluzę i kilka sztuk bielizny wiąże się z dodatkowymi opłatami.
Pasażerowie nie mają za bardzo wyjścia. Płacą i widać to bardzo wyraźnie w raportach finansowych. W pierwszym kwartale tego roku przeciętny podróżny wysupłał na takie dodatkowe atrakcje 22,5 euro, czyli ponad 100 zł. Biorąc pod uwagę, że linia odprawiła w tym czasie 45 mln osób, łatwo policzyć, że opłaty wniosły do jej budżetu miliard euro.
Łączne przychody lowcostu w analogicznym okresie to natomiast 2,6 mld euro. Bez łupienia klientów na każdym kroku Ryanair po prostu by nie istniał. W każdym razie nie w takiej formie i przy zachowaniu obecnych cen.
Ryanair grozi podwyżkami
Mimo to prezes Grupy Ryanair Michael O’Leary twierdzi, że ceny i tak wzrosną. W tej chwili przyjemność wzbicia się w powietrze z irlandzkimi mistrzami optymalizacji kosztuje 40 euro. O’Leary mówi, że należy się przygotować na 50, a nawet 60 euro.
W rzeczywistości, co możemy sobie sami policzyć, bilety już tyle kosztują. Jeżeli lowcost nie podniesie opłat za „priority boarding” (która to pozwala m.in. wnosić kabinówki), to realnie za lot przyjdzie nam zapłacić ponad 80 euro, czyli niecałe 400 zł. Nagle okazuje się, że po wielu latach podróż pociągiem znów może stać się konkurencyjna cenowo z lataniem Ryanairem. Co nie zmienia faktu, że na tle rywali Irlandczycy wciąż będą mogli się reklamować jako tania linia lotnicza. To dane z 2020 r.:
O'Leary nie bez racji wskazał zresztą, że biznes już dawno przestałby mu się spinać, gdyby nie jedna genialna zagrywka. Ryanair zarezerwował sobie 80 proc. dostaw paliwa lotniczego po 63 dol. za baryłkę do marca 2023 r. W drugiej połowie lipca cena baryłki paliwa do samolotów wynosi ok. 138 dol. To również w przybliżeniu średnia tegoroczna cena.
IATA szacuje, że kerozyna, czyli nafta lotnicza, odpowiada za jedną czwartą kosztów, jakie ponoszą linie lotnicze. Sami więc widzicie, że decyzja o zaklepaniu cen okazała się dla lowcostu zbawienna. W przyszłym roku przewoźnik będzie już jednak kupował paliwo po nowych stawkach, przez co jego koszty mogą wzrosnąć o kilkanaście procent.
Lowcost czeka zresztą więcej wydatków
O'Leary podtrzymuje tezę, że obcinanie wynagrodzeń zamiast zwalniania pracowników w trakcie kryzysu covidowego okazało się być dobrym pomysłem. Problem w tym, że obsługa, widząc ożywienie na rynku, znów chciałaby zarabiać jak przed zapaścią. Strajki wybuchają jeden pod drugim. Tego lata mniejszy lub większy paraliż dotknął m.in. Włochy, Hiszpanię i Belgię.
Ryanair myśli w tym czasie o biciu rekordów w liczbie odprawianych pasażerów. W tym roku linia chce zarobić około miliarda euro, czyli tyle, ile za swoich najlepszych lat. Pracownicy, którzy uciekli z branży lotniczej w trakcie covidu, nie zamierzają wracać, dlatego przewoźnik szykuje wielki program rekrutacyjny. Lowost zamierza stworzyć 6 tys. dobrze płatnych miejsc pracy do 2026 r. Wydaje setki milionów euro w rozbudowę centrów szkoleniowych i zakup symulatorów lotu.
Humor największemu niskokosztowcowi w Europie psuje tylko jedno - problemy z dostawami samolotów. W poniedziałek O'Leary przyznał, że powiedział, że Boeing poinformował go o możliwych opóźnieniach w dostawie 21 sztuk modelu 737 MAX. Maszyny powinni dotrzeć do Ryanair przed końcem roku.
Jego złość wydaje się jednak lekko na pokaz. Irlandczycy wyszli z kryzysu silni jak nigdy. I mają wszystkie argumenty, by zdominować europejską przestrzeń powietrzną na długie lata.