Polska musi w tym roku przygotować przepisy wdrażające unijną płace minimalną, ale nie ma się co stresować - my i tak mamy już tak wysoko ustawioną poprzeczkę, że gdybyśmy mieli się trzymać unijnych wytycznych, to moglibyśmy dziś jeszcze obniżyć tę minimalną stawkę nawet i o 600 zł brutto. Przedsiębiorcy mogą więc oszczędzać łzy na inną okazję. Tylko że ministra pracy już szykuje im tę inną okazję i ma już podpałkę, żeby znów zacząć ich grillować.
Zobaczmy najpierw, czego chce od nas Unia, bo dyrektywa o płacy minimalnej powinna zacząć obowiązywać od 2025 r., co znaczy, że polskie przepisy ją wdrażające, powinny być gotowe pod koniec tego roku. Nie, UE wcale nie chce narzucić wszystkim krajom tego samego najniższego wynagrodzenia za pracę, mówi jedynie o tym, że płaca minimalna powinna być „adekwatna”, a jej wysokość powinna pozwalać sensownie przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Jak to liczyć? Każdy kraj powinien uwzględniać siłę nabywczą tej płacy, ogólny poziom wynagrodzeń oraz tempo wzrostu płac brutto na tle tempa zmian wydajności pracy.
A trochę bardziej konkretnie? Trzeba wybrać jakiś punkt odniesienia i może to być 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia brutto albo 60 proc. mediany wynagrodzeń brutto.
Z tą medianą jest trochę problem, bo podawana jest przez GUS rzadko, co dwa lata, więc pokazuje wartości mocno historyczne (choć wkrótce ma się to zmienić), ale można zakładać, że ostatecznie mediana i tak zwykle wypada na poziomie ok. 80 proc. przeciętnego wynagrodzenia brutto.
Co by to oznaczało? Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, niedawno liczył na łamach „Rzeczpospolitej”, że mediana na koniec ubiegłego roku wynosiła w Polsce prawdopodobnie ok. 6033 zł brutto, co oznacza, że płaca minimalna powinna wynosić 3619 zł, czyli niemal 623 zł mniej niż obecnie (4242 zł brutto). A gdyby rząd wybrał ten drugi wskaźnik referencyjny, czyli 50 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej? Wtedy płaca minimalna powinna wynosić ok. 3770 zł brutto, czyli prawie o 472 zł mniej niż obecnie.
W jednym i drugim przypadku polska płaca minimalna jest już sporo wyżej niż to, co powinny narzucać unijne przepisy. Wszystko dlatego, że w ostatnich latach w Polsce PiS ostro podnosił płacę minimalną, tylko w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosła ona o 43 proc. i dziś wynosi ponad 56 proc. przeciętnego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej w IV kwartale zeszłego roku i niemal 55 proc. średniego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w tym czasie.
Czyli co, pracodawcy mają już z głowy i nowe przepisy nie zmuszą i do kolejnych podwyżek dla najsłabiej zarabiających pracowników? Nie będą musieli zaraz kolejny raz płakać, że zmuszenie ich do kolejnej podwyżki płacy minimalnej ich wykończy albo zmusi do masowych zwolnień (płaczą tak co roku i jakoś nie widać masowego bezrobocia, które nam wybucha w twarz).
Teoretycznie tak, nowe przepisy wymuszone przez UE niczego w Polsce nie zmienią. Ale…
Więcej o polskim rynku pracy przeczytacie w tych tekstach:
As w rękawie ministry z Lewicy
Nie zmieni nic unijna dyrektywa, ale zmienić może ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która nagle wyciągnęła asa z rękawa, wyjaśniając, że obecnie płaca minimalna to trochę oszustwo, bo poziom, o jakim mówi ustawa, to nie jest pensja zasadnicza, ale wypłata liczona ze wszystkimi dodatkami – z nadgodzinami, premiami, odprawami, dodatkami za pracę w nocy, za staż itd. To oznacza, że pensja zasadnicza wcale nie wynosi dziś w Polsce 4242 zł brutto, ale mniej.
I pani minister chce to zmienić, żeby do pensji minimalnej nie wliczały się te wszystkie dodatki, a jedynie goła pensja. A to jednak dla pracodawców oznaczałoby kolejne podwyżki dla pracowników.
Co ważne, okazuje się, że ustawa w tej sprawie jest już właściwie gotowa – zapewniła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
Oczywiście, musi zostać jeszcze przyjęta przez parlament, a do tego daleko. Oczywiście, jeśli zostanie przyjęta, może się okazać, że pracodawcy po prostu zrezygnują z premii i nagród, czym straszy lobby pracodawców. Tylko że z dodatków za pracę w nocy i nadgodziny zrezygnować nie mogą. Na razie jest więc jeszcze całkiem cicho, ale z pewnością zaraz wybuchnie o to gruba awantura, kiedy projekt niemal gotowych już przepisów ujrzy światło dzienne.
Polacy nadal pracują za miskę ryżu?
To należy wam się teraz jeszcze jeden kontekst dotyczący płac. Bo tak się składa, że niedawno poznaliśmy dane Eurostatu za 2023 r., które pokazują, że godzinowe koszty pracy wzrosły w całej Unii rok do roku, a Polska wciąż jest krajem, gdzie siła robocza jest jedną z najtańszych. W Polsce godzina pracy kosztuje 14,5 euro, w krajach Europy Zachodniej nie schodzi poniżej 40 euro, a średnia dla całej Unii to 31,8 euro, czyli ponad dwa razy więcej niż w Polsce.
Owszem, są kraje, gdzie godzinowa stawka jest jeszcze niższa niż u nas - w Bułgarii to na przykład 9,3 euro, w Rumunii 11 euro, a na Węgrzech 12,8 euro. Z drugiej strony w Luksemburgu to 53,9 euro, w Danii 48,1 euro, a w Belgii 47,1 euro. To tak, żeby pracodawcy nie wpadali pochopnie w samozachwyt.