REKLAMA

25-latek z Polski stworzył kosmiczny słonecznik. Jego startup ma szansę zrewolucjonizować sektor kosmiczny

Michał Grendysz zarządza technologią w startupie Revolv Space. Jego produkt bywa nazywany kosmicznym słonecznikiem, bo pozwala satelitom obracać panele słoneczne tak, aby cały czas były skierowane do Słońca. To pozwoli im na zwiększenie mocy i wydajniejsze działanie.

Kosmiczny słonecznik. Rewolucyjny wynalazek 25-latka z Polski
REKLAMA

Jednym z głównych wyzwań, jakie muszą rozwiązać firmy budujące satelity jest dostarczenie energii - kamerom, antenom czy czujnikom promieniowania, krążącym ponad naszymi głowami. Niestety satelity nie mogą jednocześnie ładować baterii i robić zdjęć czy dostarczać usług telekomunikacyjnych.

REKLAMA

Satelity pracują jedynie przez 20 proc. czasu

Przez większość czasu ładują baterie lub regulują temperaturę. Projekt Revolv Space ma szanse odwrócić te proporcje.

Współzałożycielem startupu jest 25-letni Michał Grendysz, który jeszcze na studiach w Delft postanowił spróbować swoich sił w biznesie. Dziś Revolv Space jest częścią inkubatora ESA BIC w Holandii, a także globalnego akceleratora Plug & Play.

Z Michałem Grendyszem rozmawiamy o rozwiązywaniu problemów sektora kosmicznego, a także rozwijaniu biznesu mimo młodego wieku.

Karol Kopanko, Bizblog.pl: Z prezentacji, którą mi podesłałeś, wynika, że satelity spędzają zaledwie 1/5 czasu na orbicie na produktywnych zajęciach, czyli takich, na których zarabia ich właściciel. Dlaczego?

Michał Grendysz, co-founder i CTO w Revolv Space: Satelita nie może jednocześnie ładować baterii i działać. W przypadku małych satelitów panele słoneczne najczęściej mocowane są na stałe do struktury satelity, tak samo jak payload (ładunek użyteczny - przyp.red.). Sprawia to, że tryb ładowania baterii, z panelami zwróconymi w stronę Słońca, uniemożliwia pracę payloadu.

Czyli jeśli na pokładzie ma kamerę, to może albo zwrócić się ku ziemi i robić zdjęcia, albo zwrócić ku Słońcu, aby ładować baterie?

Dokładnie. Satelita może mieć na pokładzie kamery, anteny, czujniki promieniowania, czy eksperymenty mikrograwitacyjne - zależnie od celu misji. Wszystko to wymaga energii. Kiedy działa, to satelita zużywa więcej mocy niż generuje. Sprawia to, że te dwa tryby muszą być stosowane naprzemiennie, aby osiągnąć cel misji i nie rozładować baterii.

Jak więc dziś rozwiązuje się problem jej dostarczania?

Zwiększa się rozmiar satelity, i przez to paneli, co samo w sobie jest kosztowne.

Wasz produkt bywa nazywany kosmicznym słonecznikiem. To znaczy, że możecie obracać panele słoneczne tak, aby cały czas były skierowane w stronę Słońca. Wydaje się to dość logicznym rozwiązaniem, więc nasuwa mi się pytanie, dlaczego do tej pory na rynku nie ma takich produktów, a wy chcecie wysłać pierwszy dopiero w przyszłym roku?

Zwykle jest to najbardziej zawodna część satelity, dlatego w przypadku niskobudżetowych misji małych satelitów decydowano się ich unikać zamiast próbować skonstruować coś niezawodnego.

Sprzedajecie swój “słonecznik” producentom takich satelitów?

Celujemy m.in. firmy integrujące Cubesaty (najmniejszą klasę satelitów - przyp.red.). Mogą to być dostawcy samych satelitów dla operatorów albo wertykalnie zintegrowane firmy zajmujące się dostarczaniem danych czy usług satelitarnych dla ubezpieczalni, firm logistycznych, rządu czy wojska. Pozycjonujemy się również jako dostawca systemów mocy dla satelitów i taką też rolę chcielibyśmy spełnić w przyszłości w projektach przesyłania energii.

Jak miałoby to działać?

Satelity zbierałyby energię słoneczną na orbicie, a potem wysyłały ją w konkretnej długości fali (słabo absorbowanej przez atmosferę) i w skoncentrowanej wiązce do stacji naziemnej. W ten sposób można uzyskać elektrownie słoneczne działające niemalże 24 godziny na dobę przy wykorzystaniu znacznie mniejszych powierzchni ziemi i redukcji strat na przesyle.

Pomysł aktualnie raczkuje, ale zyskuje coraz większe zainteresowanie w kontekście transformacji energetycznej. Największą przeszkodą jest oczywiście koszt, ale my chcemy być jednym z elementów (obok malejących cen za wynoszenie satelitów na orbitę), które zmniejszą koszty na tyle, aby zapewnić opłacalność.

A propos pieniędzy - bardziej opłaca się rozwijać startup deep tech w Holandii niż w Polsce?

W kraju nic mnie nie trzyma i nie trzymało już za czasów studiów, więc po prostu podążałem za możliwościami. W Holandii znaleźliśmy duże wsparcie na naszym alma mater: Uniwersytecie Technicznym w Delft, zwłaszcza na wczesnych etapach.

Jakie to wsparcie?

W pewnym stopniu były to pieniądze, ale przede wszystkim programy mentoringowe, gdzie mogliśmy nauczyć się, jak naszą wiedzę specjalistyczną przekuć w sprawnie funkcjonującą firmę technologiczną.

Łatwiej rozwijać biznes w Holandii niż w Polsce?

Na razie nie widzę, dlaczego miałbym rozwijać firmę w Polsce. Startup to wystarczająco dużo pracy, lepiej jej sobie nie dokładać. Tu udało się nam również dostać finansowanie, także ze środków publicznych, co w Polsce jest niezmiernie trudne dla młodych firm.

Dużo osiągnąłeś w młodym wieku. Czy to było dla ciebie kiedykolwiek przeszkodą?

Nie wiem, jak wyglądałaby moja droga, gdybym był dekadę lub dwie starszy. Na pierwszy rzut oka jestem tylko "dzieciakiem, który próbuje bawić się w kosmos". Osoby starsze i z większym doświadczeniem prawdopodobnie łatwiej zdobywają zaufanie.

Ja mogę sobie pozwolić na większe ryzyko finansowe niż głowa rodziny z dziećmi i hipoteką. Nie wyobrażam sobie w takiej sytuacji rzucić pracy na etacie i rozkręcać startup.

Jakie ryzyko masz na myśli?

REKLAMA

W startupie nie ma pewności personalnego dochodu. Mamy pewien runway i do tego czasu wiemy, że możemy działać i wypłacać pensje. Co stanie się później, zależy od naszych osiągnięć.

W razie porażki umiejętności pozwolą mi raczej na miękkie lądowanie i znalezienie zatrudnienia, ale trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację później w życiu bez kilkuletniej poduszki finansowej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA