Popularne wytrzeźwiałki będą mogły niedługo pojawić się w każdym miasteczku i wsi. Rząd szykuje projekt, który zniesie prawo umożliwiające tworzenie izb wytrzeźwień wyłącznie w ośrodkach miejskich liczących powyżej 50 tys. mieszkańców. Przepisy mają zapewne zachęcić mniejsze gminy do inwestowania w takie przybytki, ale czy tak się stanie? W ostatnim czasie samorządy traktują je jak zgniłe jajo i szukają tylko dogodnego tłumaczenia, by móc się ich pozbyć.
Można byłoby złośliwie napisać, że Platforma Obywatelska w każdej gminie chciała mieć boisko, a Prawo i Sprawiedliwość chce izb wytrzeźwień. Tyle że to nie do końca tak jest, bo obie społeczno-gospodarcze rzeczywistości dzielą lata świetlne.
W tej, którą widzimy w tej chwili, wyśmiewana kiedyś polityka ciepłej wody w kranie, zaczyna być powoli synonimem luksusu. A skoro tak, to może rządzący stwierdzili, że potrzeby mieszkańców również uległy zmianie?
Z pijanymi Polakami coś należy zrobić
Trochę sobie dworuje, ale nie do końca, bo temat jest bardzo poważny. Zacznijmy może od tego, co rzeczywiście się dzieje. Sejmowa Komisja ds. Petycji przygotowała projekt nowelizacji, który znosi wymagania stawiane samorządom odnośnie tworzenia izb wytrzeźwień. Obecnie, aby prowadzić taki obiekt, miasto musi liczyć co najmniej 50 tys. mieszkańców.
Przez długi czas wydawało się zresztą, że nie jest to nikomu do szczęścia potrzebne. W ostatnich latach gminy likwidowały wytrzeźwiałki. Popierała je w tym Rzecznik Praw Obywatela prof. Irena Lipowicz.
Izby wytrzeźwień są starą instytucją, nieprzystającą do nowych warunków ustrojowych
– apelowała w 2013 r. ówczesna RPO
Gdzie trafiali pijani Polacy? Rolę izb wytrzeźwień przejmują zazwyczaj izby zatrzymań na komendach i szpitale. Wnioskodawcy projektu argumentują, że dla mniejszych gmin to spory problem, bo na nadmiar funkcjonariuszy przecież nie narzekają.
Brzmi to na pierwszy rzut oka zdroworozsądkowo, ale praktyka pokazuje, że u samorządowców dominuje innego rodzaju myślenie.
W ubiegłym roku w Polsce funkcjonowało 36 izb wytrzeźwień
Od tego czasu w mediach pojawiają się coraz to nowe informacje o likwidacji. Suwałki uznały, że przerzucą osoby pod wpływem do noclegowni dla bezdomnych. Opole postawiło sprawę na ostrzu noża: pieniądze pójdą na ogrzewanie szkół albo niańczenie pijaków. Wybór padł oczywiście na dzieci. Wytrzeźwiałkę likwiduje też Nowy Sącz. Miejscowi radni uznali, ze prawie 3 mln zł rocznie to zbyt duży wydatek dla miejskiego budżetu.
Pomysł z próbą odciążenia policjantów i szpitali wydaje się więc sensowny, sęk w tym, że trafił do Sejmu w fatalnym momencie. Samorządowcy nie słuchają dzisiaj apeli lekarzy i mundurowych, bo liczą każdy grosz. O oszczędności jest dużo łatwiej, gdy gmina się izby wytrzeźwień po prostu pozbędzie.
Inna sprawa, że z alkoholizmem można walczyć też na inne sposoby. Jednym z nich jest niedoceniane przez gminy prawo do wprowadzenia zakazu sprzedaży alkoholu w nocy. Z takiej możliwości korzysta niewielu samorządowców, choć policja podkreśla, że ban na procenty między 22.00 a 6.00 temperuje mieszkańców i zmniejsza liczbę klientów izb wytrzeźwień.
Przedstawiciele Białej Podlaskiej odparli by na to: ale nam spadają zyski z zezwoleń. O, i tu jest chyba pies pogrzebany. Samorządy starają się dzisiaj zjeść ciastko i wciąż je mieć. Zarabiać na pijanych Polakach, a problem rozwiązywać potem jak najmniejszym nakładem finansowym.
To nie wróży niczego dobrego.