Tak, powiem to głośno: najnowszy pomysł PiS-u dotyczący podatków i składek bardzo mi się podoba
Nie jestem komunistką, ale uważam, że nikt nikogo nie zamierza dorznąć i jeśli spojrzycie nieco dalej niż na czubek własnego nosa, to sami przyznacie, że to, co chce zrobić z podatkami PiS, to tylko przywrócenie normalności, bo obecny system stoi na głowie. A krzyki, że biedni informatycy na samozatrudnieniu stracą to jak opowieść, że Apple chowający się w Irlandii byłby okropnie biedny, gdyby zaczął płacić uczciwe podatki. Wyrywanie sobie włosów z głowy w tej sytuacji to szczyt hipokryzji.
Każdy dba o swój tyłek. To zrozumiałe. Ale czasem wypada choć na chwilę spojrzeć na rzeczywistość uczciwie, a nie przez pryzmat własnych interesów. Zróbmy to więc teraz. Tylko proszę, zostawmy na razie dyskusję o tym, na co zostaną wydane pieniądze, które zostaną zebrane od podatników. Nie o tym jest ten tekst. Choć nie do końca mądre rozdawnictwo też mi się nie podoba, ale o tym trochę już napisałam.
I zostawmy narrację, która ma nas po prostu skłócić, mówiącą, że ze zwykłych ludzi zarabiających ciut powyżej średniej krajowej robi się bogaczy, których trzeba ukarać. Fatalną robotę robi tu sam premier Morawiecki, który opowiada w najnowszym wywiadzie dla „Wprost” straszne bzdury:
Nieuczciwe jest to, że premier zwyczajnie szczuje, próbując sprawiać wrażenie, jakby bogaci korzystali z infrastruktury niemal za darmo, że to biedni ją dla nich utrzymują. To nieprawda, bogaci, a może relatywnie zamożni, kwotowo płacą podatki znacznie wyższe niż zarabiający pensję minimalną.
Nie dajmy się wciągnąć w tę polityczną propagandę, bo wcale nie o to w tym chodzi. Sama daleka jestem od hejtu na osoby bogate, a tym bardziej na tylko nieźle zarabiające. I nie mam nic przeciwko krewetkom, przeciwnie bardzo lubię. Jestem przekonana, że rozwój klasy średniej jest ważny, a większość powinna aspirować, by do niej należeć i starać się osiągać finansowy sukces - to napędza gospodarkę i rozwój całego państwa. Zgoda na średniactwo i przeciętność to marazm. Ale ścigajmy się na uczciwych warunkach.
Kto do cholery wymyślił kwotę wolną od podatku?
Po kolei. Podniesienie kwoty wolnej od podatku niemal dziesięciokrotnie, do 30 tys. zł ucieszyło wszystkich. Wiadomo, każdy się cieszy, jak dostaje dodatkowe pieniądze. Ale co to w ogóle za konstrukt ta kwota wolna?
Jeśli w jakimś momencie państwo uznało, że dochody z pracy mają być opodatkowane (bo w sumie nie muszą, ale ten wątek zostawię prof. Gwiazdowskiemu), dlaczego właściwie kawałek naszej pracy jest opodatkowany, a kawałek jest z podatku zwolniony? Czy to nie głupie? Dla mnie bardzo.
Oczywiście łatwo się domyślić, że chodzi o to, że jakieś minimalne przychody z pracy są konieczne każdemu człowiekowi do przeżycia, więc ktoś kiedyś wymyślił, że państwo nie może kłaść na nich łapy, bo to postawowe prawo człowieka. Ale powyżej określonej kwoty już musi trochę zabrać dla siebie, żeby utrzymać instytucje służące całemu społeczeństwu.
Swoją drogą, ta teoria trochę się sypie, kiedy patrzymy na wysokości kwoty wolnej do tej pory, czyli niewiele ponad 3 tys. zł rocznie, nikt nie jest w stanie z tego wyżyć. Ale ja jednak dzisiaj o idei, a nie o jej karykaturze.
A zatem taka kwota wolna ma sens dla osób niewiele zarabiających. Nie tylko ze względów socjalnych, ale też czysto ekonomicznych – zachęca osoby wykonujące niskopłatne prace do legalnego zatrudnienia i może motywować biernych zawodowo.
Ale po co ona komuś, kto zarabia nieźle? Dlaczego państwo uznaje, że jak ktoś zarabia 100, 200, czy 300 tys. zł rocznie trzeba mu i tak zapewnić jakiś minimalny przychód nieobciążony podatkiem. Czy to nie brzmi mało logicznie?
Jestem przekonana, że politycy i to wszystkich opcji by się z tym zgodzili, tylko nie wypada im głośno tego powiedzieć, bo ludzie by tego nie przełknęli. Kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera.
A więc podążając tropem idealisty, który zastanawia się nad tym, co jest sprawiedliwe społecznie: gdybym była PiS-em, w ogóle zlikwidowałabym kwotę wolną od podatku dla dobrze zarabiających, zostawiając ją tylko dla osób niezamożnych.
PiS oczywiście tego nie może zrobić ze względów politycznych. Inne zmiany podatkowe i tak zwiększą obciążenia części społeczeństwa, a więc kolejne podniesienie podatku wynikające likwidacji kwoty wolnej wywołałoby jawny bunt.
Nie, zmieniam zdanie, to nie tylko kwestia polityczna. Nie można ludziom zaserwować terapii szokowej i ostro zwiększyć obciążenia na raz. Lepiej łagodnie, krok po kroku. A więc kwotę wolną dla zarabiających dobrze (limit do dyskusji) zlikwidowałabym dopiero za jakiś czas.
A może zamiast 9 proc. na zdrowie tysiąc składki od każdego?
Druga zmiana w systemie podatkowo-składkowym, która strasznie boli krzyczących o dorzynaniu, to likwidacja ryczałtu w składce zdrowotnej dla jednoosobowych działalności gospodarczych.
Przypominam, zostawmy na chwilę z boku własny interes. Czy ktokolwiek naprawdę uważa, że to normalne, że jeden pracownik płaci 9 proc. od tego, co zarobił, niezależnie ile tego jest, a ktoś inny płaci zawsze 381 zł? Dlaczego jedni mają prawo płacić niski ryczałt, a inni muszą płacić procentowo? To już jest nierówne traktowanie. A kiedy spojrzymy na konkretne kwoty to przecież aż krew zalewa.
Pracownik na etacie zarabiający 3 tys. zł brutto oddaje obecnie na NFZ 232 zł, ten zarabiający 5 tys. zł brutto oddaje 313 zł, a zarabiający 10 tys. zł brutto 712 zł składki na ubezpieczenie zdrowotne itd.
Tymczasem samozatrudniony prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą, płaci zawsze 381 zł niezależnie czy zarabia 3 tys. zł czy 100 tys. zł. Przecież to patologia!
Gdzieś w komentarzach przeczytałam, że patologią jest to, że zarabiający więcej ma płacić więcej (kwotowo) na ochronę zdrowia, przecież wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi i każdy potrzebuje opieki lekarskiej tak samo, a ten, co zapłaci więcej, wcale nie dostanie więcej świadczeń, albo lepszej jakości.
Może i tak, więc teoretycznie sprawiedliwie byłoby, żeby każdy płacił kwotowo tyle samo. Tylko ile? Wszyscy po 381 zł? Wtedy nie byłoby najmniejszych szans na utrzymanie systemu ochrony zdrowia. To może niech każdy płaci po 1 tys. zł i z głowy? Nie wiem, czy to by wystarczyło, ale wiem, że osób, które zarabiają dziś pensję minimalną, a więc 2061,67 zł na rękę po prostu nie byłoby stać na opiekę zdrowotną, a równych dostęp do niej gwarantuje Konstytucja. Nie ma więc innego wyjścia, jak obciążenie każdego równo procentowo, nie kwotowo. Tylko że teraz nie jest równo.
W takich chwilach nienawidzę lekarzy
Nie jest również tajemnicą, że jednoosobowe działalności gospodarcze to nie tylko pan hydraulik, co to pracuje na własny rachunek i nie zarabia kokosów. Ani pani Jadzia, fryzjerka. W ostatnich latach jednoosobowe działalności gospodarcze to ucieczka przed wysokooskładkowanym etatem dla pracowników korporacji, specjalistów IT, a nawet lekarzy.
To zwyczajne oszukiwanie systemu, a więc oszukiwanie wszystkich innych, którzy są jego częścią. Nie ministra finansów, nie premiera ani prezesa PiS, tylko wszystkich innych pracowników, którzy składki płacą zgodnie z prawem. Może gdybyśmy wszyscy płacili zgodnie z intencją ustawodawcy, moglibyśmy płacić mniej, bo nie musielibyśmy składać się na cwaniaków, którzy próbują omijać system?
O to w gruncie rzeczy chodzi teraz rządowi: żeby zlikwidować ten dualizm na rynku pracy, i sprawić, żeby dobrze zarabiający rozgarnięci specjaliści nie uciekali w udawanie firmy, mimo że pracują dla jednego zleceniodawcy, jakby byli zwykłymi etatowymi pracownikami. Bo to zwyczajnie niesprawiedliwe, że ktoś, kto w nieuczciwy sposób uciekł z systemu, płaci procentowo niższe podatki niż normalny pracownik. I kończy się tym, że osoby najsłabiej zarabiające oddają państwu znacznie większą część swoich zarobków niż te zarabiające dobrze albo i doskonale.
Powiecie: okej, może nawet to i słuszne, że rząd walczy z wypychaniem (uciekaniem) ludzi na samozatrudnienie, bo oni oszukują nas wszystkich, trochę jak Apple płacący (a właściwie niepłacący) podatki w Irlandii. Ale przecież ten hydraulik, co to firmy wcale nie udaje, tylko ją rzeczywiście prowadzi, też straci na tym, że nie będzie mógł dłużej płacić ryczałtowej składki na zdrowie.
Straci albo i zyska. Jeśli nie zarabia zbyt dużo, może nawet zapłacić mniej niż obecnie. Jeśli zarabia dobrze, zapłaci po prostu 9 proc. od tego, co zarabia, tak jak wszyscy inni pracujący.
Szlochanie, że oto PiS zarzyna firmy jest bzdurą. PiS zniesieniem ryczałtu likwiduje patologię, do której się po prostu przyzwyczailiśmy. I bardzo dobrze robi! A jak już czytam nagłówki rozgorączkowanych dziennikarzy, że oto rząd szykuje podatkowe uderzenie w specjalistów IT, to mi się nóż w kieszeni otwiera, bo rząd w nikogo nie uderza, tylko domyka dziurę, przez którą owi specjaliści IT uciekali, okradając nas wszystkich, w tym ochronę zdrowia.
I na koniec creme de la creme. Na jednoosobowe działalności gospodarcze uciekają nie tylko specjaliści IT i dziennikarze, którzy teraz tak chętnie bronią samozatrudnienia, ale również lekarze. Dzięki temu mogą płacić mniejsze składki na ochronę zdrowia! Śmiejecie się już? To zaczekajcie.
Otóż ci lekarze najpierw żądają od państwa podniesienia nakładów na ochronę zdrowia, podwyżek pensji, po czym sami uciekają przed uczciwym płaceniem składek na nią, a na koniec jeszcze krzyczą, że to skandal, że uciekli, a rząd i tak chce, żeby płacili uczciwie jak wszyscy inni. Płaczę ze śmiechu.
Przeczytaj, zanim obrzucisz mnie z błotem
- nie jestem zwolennikiem wysokich podatków, ale niskie nigdy nie będą, jeśli tylko część społeczeństwa będzie je płacić za wszystkich, bo druga część będzie robić uniki;
- zmiany podatkowe proponowane przez rząd są słuszne co do idei i o tym jest ten tekst, nie jest o tym, czy rząd ma dobry czy zły pomysł, co z tymi pieniędzmi zrobić, jeśli je zmarnotrawi, to jeszcze nie znaczy, że zrobił źle, zabierając je w słusznym celu, a rolą opinii publicznej jest motywować go do tego, że zrobił z nich mądry użytek, zamiast krzyczeć: dej, nie zabieraj!;
- wiem, system ochrony zdrowia będzie jak worek bez dna, i można zabierać pracownikom każde pieniądze, a to wcale nie poprawi znacząco opieki zdrowotnej bez jej solidnego zreformowania. Ale to nie jest argument za tym, żeby nakładów na opiekę zdrowotną nie podnosić, założyć ręce i nic nie robić, ale za tym, żeby domagać się od rządu tejże reformy;
- zaproponowana reforma podatkowa to nie jest zabieranie bogatym i rozdawanie biednym, to likwidacja absurdów podatkowych, których dorobiliśmy się przez lata w Polsce. Jej efekt będzie taki, że owszem, nieco zamożniejsi na niej stracą, ale to nie jest cel sam w sobie. Nie dajmy się więc ogłupiać hasłami, że PiS nienawidzi klasy średniej, bo to narracja stworzona na potrzeby politycznej wojenki.