Polacy spanikowali. Strasznie głupie zachowanie przy bankomatach i na stacjach paliw
Oczekiwanie, że w Polsce zabraknie gotówki, którą w przeciwieństwie do paliwa można w razie potrzeby dodrukować, jest kompletnie bez sensu. Natomiast oczywiście tak samo jak paliwa może zabraknąć na jakiejś konkretnej stacji, tak w jakimś konkretnym bankomacie może zabraknąć pieniędzy – pisze Rafał Hirsch.
To, co się dzieje ostatnio w Polsce, jest absolutnie niesamowite. Gdy w piątek chciałem zatankować, minąłem pięć stacji, na których musiałbym czekać na zapewne kilkanaście minut, i dopiero na szóstej było jako tako. Oczywiście zachowując się w ten sposób, sam przyczyniłem się do pogłębienia problemu, bo jadąc na stację zrobiłem tam automatycznie nieco większy tłok, ale naprawdę musiałem. Paliła już mi się lampka i bałem się, że nie dojadę. To nie było tankowanie na zapas, na wszelki wypadek, czy też spowodowane jakimkolwiek innym strachem.
Na stacjach paliw ludzi było znacznie więcej niż zwykle, zresztą skalę problemu dobrze podsumował bank PKO BP pokazując grafikę z poziomem płatności ich kartami na stacjach benzynowych
Podejrzewam, że większość klientów na stacjach bała się, że paliwa zabraknie albo tego, że potężnie podrożeje. A obydwa te strachy brały się z braku wiedzy o tym, jaka jest faktyczna sytuacja. Do braku paliwa mamy naprawdę bardzo daleko. Pomimo napaści na Ukrainę Rosja nie zakręciła nam ani nikomu innemu żadnych kurków gazem ani z ropą. Surowiec płynie do polskich rafinerii zarówno rurami, jak i morzem przez gdański Naftoport.
Jeśli nam zakręcą, to problem będzie ograniczony, bo mamy też inne źródła, więc ilość dostępnego surowca będzie maleć powoli. Do tego mamy zapasy spółek paliwowych, a do tego rezerwy strategiczne. Możemy też importować gotowe paliwa. Teoretycznie więc paliwa w kraju mogłoby kiedyś zabraknąć, ale musiałoby go też brakować w innych krajach, żeby nie było skąd go importować, a cały proces wyczerpywania się rezerw zająłby zapewne wiele miesięcy.
Reagowanie paniką na wojnę jest grubą przesadą
Niestety w piątek sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że sam PKN Orlen sytuację skomplikował, wprowadzając ograniczenia: najpierw sprzedaż tylko do baków aut, a potem limit do 50 litrów na jeden samochód osobowy. Okazało się, że paliwa w Polsce nie brakuje i nie zabraknie, ale może go jednak brakować na stacjach. Odpowiednio duża liczba klientów pojawiająca się jednocześnie w tym samym miejscu i czasie jest w stanie rozłożyć na łopatki nawet najlepszą logistykę.
Klienci obawiający się braku paliwa sami doprowadzili do jego braku. Oczywiście przejściowego, system transportu z baz paliwowych na stacje ma swoją przepustowość, której nie da się szybko zwiększyć, ale to nie znaczy, że paliwa w kraju jest za mało. Po prostu trzeba je dowieźć. W ten sposób bardzo duża liczba klientów jest w stanie po pewnym czasie doprowadzić do braku jakiegokolwiek, dowolnego towaru. Ale to nie znaczy, że jest z nim jakiś fundamentalny problem i już w ogóle go nie będzie.
Część kierowców mogła się zjawić na stacjach z innym strachem – tym związanym z możliwym dużym wzrostem cen. I tu też faktycznie coś może być na rzeczy – wielu pewnie słyszało doniesienia o wzroście cen ropy ponad 100 dolarów za baryłkę w reakcji na wybuch wojny. Ale też pewnie nie dosłyszało, że zaraz potem ta cena znów spadła. A poza tym ceny paliw idą w górę praktycznie bez przerwy, nie licząc interwencji rządu, i nie wywołuje to popłochu. Może więc tym razem ludzie oczekiwali, że podwyżka będzie znacznie większa niż zwykle i to przed nią chcieli zdążyć. Tu znowu wpadli w sporą przesadę, tak jak ci obawiający się, że zabraknie paliwa w kraju.
Na tym tle znacznie głupiej wypada panika gotówkowa
Oczekiwanie, że w Polsce zabraknie gotówki, którą w przeciwieństwie do paliwa można w razie potrzeby dodrukować, jest kompletnie bez sensu. Natomiast oczywiście tak samo jak paliwa może zabraknąć na jakiejś konkretnej stacji, tak w jakimś konkretnym bankomacie może zabraknąć pieniędzy.
Potrzebna jest do tego tylko odpowiednio duża liczba ludzi dokonujących wypłat po sobie. Bankomat ma ograniczoną pojemność, dokładnie tak samo jak podziemny zbiornik na paliwo na stacji benzynowej. To, jak często zapas banknotów jest uzupełniany, to kwestia logistyki zaprogramowanej na normalne zachowania ludności, a nie na zachowania paniczne.
Jednak tu też mogła pojawić się jeszcze druga motywacja – strach przed cyberatakiem. Skoro Rosjanie napadli na Ukrainę, bo jak twierdzą, boją się NATO, a my jesteśmy w NATO, a dodatkowo oni są legendarnymi hakerami, to mogą przecież zhakować mój bank i zabrać mi wszystkie pieniądze.
I oczywiście teoretycznie pewnie nie da się czegoś takiego wykluczyć, chociaż chyba nigdy i nigdzie nie zdarzyło się jeszcze, żeby w efekcie cyberataku z banku bezpowrotnie zniknęły wszystkie depozyty. Ale mogę się mylić, a jeśli się nie mylę, to przecież zawsze może być ten pierwszy raz.
Warto jednak pamiętać, że ataki hakerskie zwykle polegają na utrudnianiu albo uniemożliwianiu dostępu do banku, a nie na kradzieży pieniędzy. Aby było to możliwe, hakerzy musieliby je gdzieś przelać, co byłoby raczej łatwe do wytropienia. Poza tym mój depozyt w banku jest tak naprawdę zobowiązaniem tego banku wobec mnie.
Zobowiązaniem do tego, że na moje żądanie wymieni mi ten depozyt na środki pieniężne banku centralnego, czyli gotówkę. Jest to relacja pomiędzy mną, a bankiem i żaden haker nie jest w stanie tego naruszyć. W tym sensie nie może ukraść depozytu. Może narobić wielu szkód i problemów temu bankowi, ale nie jest w stanie mnie okraść z zobowiązań banku wobec mnie. Może tylko ograniczyć mój dostęp do tego depozytu.
Poza tym wszyscy obawiający się rosyjskich hakerów pewnie podchodzą do sprawy zbyt polonocentrycznie. Wyobrażam sobie, że gdybym był rosyjskim hakerem w służbie u Putina, to koncentrowałbym się raczej na ukraińskich elektrowniach. Gdybym namierzał jakieś cele w krajach NATO to najchętniej amerykańskie, jeśli banki, to może brytyjskie, te w których rosyjska oligarchia ma swoje bogactwo, od którego jest właśnie odcinane sankcjami.
Potencjalnych celów jest bardzo dużo. W tym kontekście jako rosyjski haker atakowanie akurat jakichś polskich, niedużych w skali światowej banków uznałbym za zajęcie nudne i niewarte uwagi. Moim zdaniem prawdopodobieństwo tego, że to akurat polskie banki zostaną ofiarą zmasowanych cyberataków w związku z wojną na Ukrainie, jest bardzo małe.
Zobaczcie się, co się dzieje na drogach w Polsce
Wspomniałem o prawdopodobieństwie i to ten temat moim zdaniem jest kluczowy w wyjaśnianiu fenomenu polskiego panikowania. My po prostu bardzo często nie potrafimy tego prawdopodobieństwa oceniać i nie potrafimy szacować ryzyka. Widać to w wielu miejscach: na polskich drogach, w postawach antyszczepionkowców, w ambergoldach, piramidach finansowych, na forach pełnych naganiaczy na „pewne" inwestycje, w polityce rządu czy samorządów, we wciąż aktualnym modelu „jakoś to będzie".
Możliwe, że to nasza narodowa specjalność. Większość scenariuszy, których się boimy faktycznie jest możliwa do zrealizowania, ale jednocześnie niezwykle mało prawdopodobna. To, że napaść Putina na Ukrainę, też była mało prawdopodobna, a jednak się wydarzyła nie zwiększa prawdopodobieństwa wszystkich innych mało prawdopodobnych scenariuszy, tylko dlatego że wcześniej też były mało prawdopodobne.
Jeśliby tak było, powinniśmy natychmiast zacząć się bać zagłady w wyniku upadku wielkiego meteorytu akurat w centrum Polski. To przecież też możliwe i teoretycznie niewykluczone. Trudno tylko powiedzieć, w której kolejce i za czym w związku z tym się ustawić.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.