I wcale nie żartuję. Polskim kolejarzom naprawdę udało się zmniejszyć liczbę spóźnionych pociągów. I naprawdę wykorzystali do tego zaledwie jeden (dodajmy – bardzo prosty) trik. Jak? Po prostu zmienili definicję słowa „spóźniony”.
Każdy kto jechał pociągiem więcej niż kilka razy zna na pewno to uczucie, gdy stoi się na zatłoczonym peronie dworcowym, powoli zapada zmierzch, a pociągu ani widu, ani słychu. Monotonne oczekiwanie urozmaicają tylko regularne komunikaty, które za każdym razem wydłużają czas oczekiwania.
Z początkowego kwadransa szybko robi się więc pół godziny, a nierzadko i pełne 60 minut. Ludzi zalewa po drodze krew, a gdy pociąg już się pojawi, zniecierpliwieni pasażerowie rzucają się do drzwi jak armia orków na Helmowy Jar. Od pewnego czasu tych spóźnień jest jednak mniej.
Poprawiły się statystyki, ale klienci i tak klną w żywy kamień
Urząd Transportu Kolejowego wpadł na pomysł, by wydłużyć „próg punktualności” z 4 minut i 59 sekund do 5 minut i 59 sekund.
Korekta jest tłumaczona w następujący sposób – chodzi o ujednolicenie danych zbieranych w tym zakresie w krajach Unii Europejskiej. Bo podobne zasady obliczeń stosowane są ponoć m.in. w Niemczech, Belgii i Francji. A, że przy okazji ta metoda jest korzystna, bo pomaga ukryć część spóźnień, to zapewne tylko tym lepiej.
Wyniki od razu poszły zresztą w górę. Punktualność wzrosła rok do roku z 90 do 93 proc. (dane za I kwartał). Z ciekawości zajrzałem głębiej. Sam jeżdżę pociągami dość sporadycznie, ale i tak natrafiam na wyraźnie spóźnione składy. Skąd więc te liczby?
Przejrzałem sobie stronę UTK i już wiem. Rzeczywiście, na przeszło 424 tys. połączeń raptem niespełna 1,5 tys. przyjechało co najmniej godzinę za późno. Gros opóźnień to niewielkie obsuwy – w 6-minutowym limicie zmieściło się aż 84 tys. pociągów. Nieźle, prawda? I wszystko to udało się upchnąć w rubryce: „punktualne”.
P.S. Zdradzę wam coś jeszcze. W wakacje spóźnień może być jeszcze mniej. PKP testuje właśnie cierpliwość pasażerów, wstrzymując sprzedaż biletów na kursy po 9 czerwca. Jeżeli uda ich się na trwałe zniechęcić do podróży po torach, będzie można zrezygnować z części połączeń. A mniej połączeń to mniej spóźnień.