Patologia na rynku nieruchomości. Pleśń na podłogach, a czynsz dwukrotnie wyższy
Holenderski rząd od lat zachęcał fundusze inwestycyjne do pompowania pieniędzy w niderlandzkie nieruchomości. W pewnym momencie sprawy zaczęły się jednak wymykać spod kontroli. Obok przykładów wzorowej współpracy między lokatorami i wynajmującymi, pojawiło się wiele przypadków skrajnej patologii. Po przejęciu bloku firmy drastycznie podnoszą czynsze, jednocześnie całkowicie zaniedbując budynek.
W 2015 r. rząd Niderlandów szeroko otworzył się na inwestycje zagranicznych funduszy zajmujących się nieruchomościami. Powstała anglojęzyczna strona internetowa, a firmy ruszyły na zakupy, wydając na mieszkania na wynajem setki milionów euro.
Efekty w wielu przypadkach są przygnębiające. W miejscowości Nijmegen przeszło dwie setki mieszkań trafiły trzy lata temu do firmy Catella za 41 mln euro. W rozmowach z serwisem nrc.nl najemcy skarżą się, że nowy właściciel zachowuje się tak, jakby chciał jak najszybciej uzyskać zwrot z inwestycji. Przykład? Fundusz kazał płacić lokatorom 15 euro miesięcznie za... wynajem zasłon.
Konstrukcja umowy w zasadzie uniemożliwiała wyprowadzkę przed upływem pierwszego roku. Nawet jeżeli najemca wypowiedziałby umowę z dużym wyprzedzeniem, fundusz obarczyłby go karą w wysokości miesięcznego czynszu. Takich historii w całym kraju jest zdecydowanie więcej.
Wielki brat patrzy, ale pleśni na podłodze nie dostrzega
W Amsterdamie najemcy boją się rozmawiać z prasą. Tłumaczą, że dzięki kamerom zainstalowanym na terenie obiektu, właściciel budynku mógłby zauważyć, że mieszkańcy skarżą się na warunki dziennikarzom.
Te obawy wydają nie niepozbawione podstaw. Kompleksem, który składa się z pięciuset lokali o powierzchni 30 metrów kwadratowych, zarządzą spółka CBRE. W 2018 r. mieszkańcy poszli do sądu, bo właściciel obarczył ich dodatkowymi kosztami usług. Część z nich za namową Centrum Wsparcia Najemców, zdecydowała się odmówić zapłaty. Efekt? 29-letnia Martine dostała list z nakazem wyprowadzki w ciągu sześciu tygodni. Kobieta opowiada, że takie same wezwania dostali także inni niepokorni lokatorzy.
W innych miejscach w kraju mieszkańcy opowiadają, że po przejęciu mieszkań przez fundusze inwestycyjne czynsze potrafią wzrosnąć nawet dwukrotnie. W jednym z lokali najemca miesiącami czekał na odpowiedź w sprawie uszczelnienia przecieku. W tym czasie dorobił się pleśni na podłodze. Interwencja została podjęta dopiero po nasłaniu na firmę prawnika.
Wraz z początkiem kwietnia władze Amsterdamu wprowadziły zakaz kupna w celach wynajmu mieszkań o wartości przekraczające 512 tys. euro. Według miasta ma to ochronić 60 procent istniejących domów przed wpadnięciem w ręce inwestorów. Takie działania samorządów będą coraz powszechniejsze, bo 1 stycznia w Holandii weszło prawo, które daje gminom narzędzia do walki z funduszami inwestycyjnymi. W ślad za stolicą chce pójść m.in. Rotterdam, Haga i Utrecht,
Ogólny bilans działań firm wynajmujących mieszkania jest mocno niepokojący. W 2020 r. w ręce funduszy wpadło co trzecie sprzedane mieszkanie. Ceny najmu skoczyły w tym czasie o 20 proc.
Przede wszystkim taka, że temat funduszy inwestujących w mieszkania nie można pozostawić samemu sobie i ot tak oddać prawidłom rządzącym wolnorynkową logiką. Nad Wisłą instytucjonalny wynajem dopiero raczkuje. W najmie instytucjonalnym jest tylko kilka tysięcy nieruchomości. Warto jednak już teraz pochylić się nad regulacjami dotyczącymi kupna mieszkań na wynajem.
Miasta, które przespały moment przejmowania rynku przez zagraniczne przedsiębiorstwa, mocno teraz żałują. Przypomnijmy, że w Berlinie do funduszy należy co ósmy lokal, a firmy potrafiły wykupić rocznie nawet połowę tego, co deweloperzy wrzucali na rynek. Teraz stolica Niemiec wojuje z prywaciarzami i grozi, że będzie ich wywłaszczać. Nieco za późno, bo jej mieszkańcy od lat alarmują, że nie stać ich na mieszkanie w ich własnym mieście.