NBP czarno widzi gospodarkę Polski. Pięciu jeźdźców apokalipsy, którzy zmarnują nam 2020 rok
Po kampanii wyborczej, w której trakcie mogliśmy się dowiedzieć, że Polska jest krajem mlekiem i miodem płynącym, lipcowy raport Narodowego Banku Polskiego jest jak cios obuchem w łeb. Czeka nas głęboka recesja, a firmy i konsumenci już się na nią szykują, wiercąc w paskach od spodni dodatkowe dziury.
Fot. Krystian Maj/KPRM
PKB spadnie w tym roku o 5,4 proc. – prognozuje NBP w lipcowym Raporcie o inflacji. Jego lektura mogłaby w tym roku spokojnie zastąpić jeden z horrorów Stephena Kinga. Wnioski są bowiem zbieżne z tymi prezentowanymi w memach o 2020 r. – najlepiej byłoby, gdybyśmy zasnęli i obudzili się w styczniu przyszłego roku. A może nawet później, bo do stanu sprzed epidemii wrócimy najwcześniej za dwa lata.
W scenariuszu łagodniejszego rozwoju pandemii, przy istotnym spadku niepewności, nie nastąpiłby trwały spadek krajowego potencjału wytwórczego, a aktywność gospodarcza powróciłaby pod koniec 2022 r. do poziomu zbliżonego do prognozowanego przed wybuchem pandemii
– czytamy w raporcie.
Poniżej 5 wykresów, które pokazują, na co powinniśmy się przygotować:
Raz: ceny wciąż galopują
Rosnące opłaty za wywóz śmieci, dodatkowe opłaty za dezynfekcję w punktach usługowych oraz wzrost cen alkoholu i papierosów (wywołany zwiększeniem akcyzy od stycznia 2020 r.) sprawiają, że mimo pandemii, inflacja trzyma się mocno. Po wyłączeniu cen żywności i energii w maju br. wyniosła ona 3,8 proc. r/r, a w czerwcu – 4,1 proc. Z tak wysoką inflacją nie mieliśmy do czynienia prawie od 20 lat!
Rośnie także koszt zaopatrzenia lodówki. W ostatnich miesiącach dynamika nieco spadła, ale ceny żywności i napojów bezalkoholowych wciąż rosły w tempie 6,2 proc. rocznie w maju i 5,8 proc. (według szybkiego szacunku GUS) w czerwcu.
Odczuwalny spadek tempa wzrostu cen zauważymy dopiero w 2021 r. NBP pisze, że inflacja zwolni „ze względu na wciąż relatywnie słabą w tym czasie presję popytową, niskie ceny w otoczeniu gospodarczym Polski oraz spadek jednostkowych kosztów pracy”. A skoro już przy jesteśmy przy niższych płacach to…
Dwa: bezrobocie ruszyło
W kolejnych kwartałach, wraz z upływem okresów wypowiedzeń oraz utrzymującego się obniżonego popytu na pracę, nastąpi dalsza redukcja liczby pracujących oraz wzrost stopy bezrobocia pomimo zmniejszenia skali spadku PKB w ujęciu r/r
– szacuje NBP.
W kwietniu i maju liczba osób pracujących w sektorze przedsiębiorstw spadła odpowiednio o 48 i 40 tys., a doliczając do tego pracowników, którym obcięto godziny albo wysłano na chorobowe aż o 153 i 85 tys.
Jednocześnie kryzys widać w urzędach pracy. Liczba ofert spadła o 40 proc. I choć pod koniec pierwszego półrocza odsetek firm planujących cięcia spadł, to jednak wciąż na rynku przeważają przedsiębiorstwa, które spodziewają się spadku zatrudnienia w ciągu najbliższych 3 miesięcy.
Problem bezrobocia pogłębia dodatkowo zwiększenie niedopasowania na rynku pracy. NBP podkreśla, że część zwalnianych pracowników w dotkniętych kryzysem sektorach nie znajdzie innego zatrudnienia, bo brakuje im wymaganych kwalifikacji i czasu na przebranżowienie. W tym samym czasie firmy kurierskie cierpią na brak rąk do pracy.
Trzy: będziemy zarabiać coraz mniej
O symbolicznym końcu rynku pracownika możemy chyba mówić od momentu, gdy Biedronka zrezygnowała z bonusów za polecanie nowych pracowników. Sektor handlu detalicznego od lat ciągnął wynagrodzenia Polaków w górę, oferując ciągłe podwyżki kasjerom.
Teraz presja płacowa zaczyna się zmniejszać, a inflacja pozostaje na wysokim poziomie. Efekt? Coraz niższe wynagrodzenie realne. W kreślonym przez siebie wykresie NBP wskazuje wprawdzie, że jeszcze na początku tego roku rosło ono w tempie 3 proc. (czyli wolniej niż w 2019), ale już w kwietniu i maju realna wartość naszych pensji spadła o ok. 1 proc. Co oznacza, że choć zarabiamy coraz więcej, to codzienne wydatki zjadają nasze podwyżki z nawiązką.
Cztery: Polacy zaciskają pasa
Trudno się w związku z tym dziwić, że jako konsumenci podchodzimy do wydawania pieniędzy coraz sceptyczniej. Wskaźnik ufności konsumenckiej, który pokazuje, jak oceniamy stan gospodarki, obrazując tym samym naszą skłonność do wyciągania portfela z kieszeni, spadł na łeb na szyję.
W obawie przed zakażeniem koronawirusem część społeczeństwa dobrowolnie może unikać niektórych aktywności społecznych (np. korzystania z części usług). Dodatkowo, przy utrzymującej się podwyższonej niepewności i obawach o utratę źródła dochodów, gospodarstwa domowe będą bardziej skłonne do zwiększania oszczędności kosztem bieżącej konsumpcji
– czytamy w raporcie.
Pięć: zapaść w inwestycjach
Skoro czeka nas wielkie oszczędzanie, to i firmy nie palą się do szastania gotówką. Pierwszą ofiarą złożoną w ofierze koronawirusowi są oczywiście inwestycje. Analitycy wskazują, że tarcze antykryzysowe okazały się w tej kwestii nieskuteczne.
Projekcja NBP pokazuje, że poziom inwestycji spadł w trakcie lockdownu o ponad 20 proc. i w ciągu najbliższych 2 lat nie ma co liczyć na jego powrót do czasów sprzed epidemii.
Wszystko w rękach Polaków
Twórcy raportu zastrzegają jednak, że wszelkie prognozy obarczone są dużym ryzykiem. Wiele zależy bowiem od tego, czy Polacy będą przestrzegać zasad dystansu społecznego i nakazu noszenia maseczek.
Dyscyplina może sprawić, że życie gospodarcze wróci do normalności szybciej, niż się tego spodziewamy i na odwrót – skokowy wzrost liczby zachorowań może doprowadzić do ponownego zamrażania niektórych gałęzi gospodarki.