Widzieliście, jak przez węgiel wzrosną wasze rachunki za prąd? Paragony grozy przy wyliczeniach rządu wyglądają jak żart
Transformacja energetyczna jest konieczna, ale ktoś musi za nią zapłacić. Kto? My w rachunkach za prąd oraz w podatkach pośrednich i tych ukrytych. Ile? Przeciętny Kowalski w najbliższych latach zapłaci dodatkowo 2800 zł rocznie. Za kilkanaście lat – 30 tys. zł rocznie, a w drugiej połowie lat 40. – 64 tys. A to i tak dość ostrożne szacunki. Prof. Witold Orłowski wskazuje, że transformacja będzie nas kosztowała nie bilion, ale 1,7 bln zł. i to oficjalne wyliczenia rządu, tylko politycy wolą nie mówić o nich głośno. Ale to wcale nie znaczy, że gdybyśmy zostali przy węglu, nie zapłacilibyśmy nic. Przeciwnie, kosztowałoby nas to niewiele mniej, bo polska energetyka jest w ruinie i tak trzeba ją modernizować – wskazuje prof. Orłowski.
Transformacja energetyczna w praktyce. Cofnijmy się do 19 czerwca. Tego dnia panele fotowoltaiczne, turbiny wiatrowe i pozostałe źródła energii odnawialnej pokrywały do 67 proc. zapotrzebowania całego kraju na moc. Tego jednego tylko dnia dzięki OZE uniknęliśmy spalenia 1000 wagonów z węglem – wyliczyli eksperci serwisu WysokieNapiecie.pl.
Brzmi dobrze. Jakbyśmy już prawie złapali tego króliczka. Ale to złudne, bo to była anomalia w polskim systemie energetycznym.
Czytaj też: Jak załatwić sobie tańszy prąd?
Transformacja energetyczna w Polsce. Potrzeba 1,7 bln zł
53 proc. badanych Polaków wierzy, że Zielony Ład i ograniczenie emisji CO2 da się osiągnąć – wynika z badań IBRiS. Tylko 53 proc. Powód? To będzie nas za dużo kosztować. Jedynie 1/5 Polaków jest skłonna zapłacić więcej za energię elektryczną, paliwo lub jedzenie. Tymczasem specjaliści mają trudne do przełknięcia wyliczenia dot. kosztu transformacji energetycznej.
Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej zaledwie w lutym tego roku na łamach BiznesAlert wyliczał, że całkowity koszt transformacji energetycznej w Polsce będzie wynosił ponad 1000 miliardów zł, zakładając udział OZE w produkcji energii elektrycznej na poziomie 50 proc. w 2050 r.
Przy tym Unia Europejska w ramach mechanizmu Just Transformation da nam 17 mld zł do 2027 r., a to tylko około 5,5 proc. całkowitych kosztów transformacji w tym czasie.
Co to znaczy dla Kowalskiego? Władysław Mielczarski wylicza, że średnioroczny koszt na 1 mieszkańca Polski w latach 2020-2025 to niecałe 2800 zł, ale już w latach 2036-2040 – 30 tys. zł, a w latach 2046-2050 – 64 tys. zł i to przy założeniu, że nadal będzie nas 38 mln obywateli.
A to i tak bardzo optymistyczne założenia.
Bo prof. Witold Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula w ostatnim podkaście Forum IBRiS poprawia mnie, że transformacja będzie nas kosztować o 70 proc. więcej.
Według wyliczeń rządowych to będzie nawet około 1700 mld zł, to oficjalne wyliczenia samego rządu, tylko rząd się nimi nie chwali
– wskazuje prof. Witold Orłowski.
A więc skoro mówimy o kwotach nawet o 70 proc. wyższych - to każdy z nas zapłaci nawet 51 tys. zł za półtorej dekady i 109 tys. zł w drugiej połowie lat 40.
Skąd pieniądze na zmiany w mikście energetycznym? Od Polaków
Naukowiec z Politechniki Łódzkiej wskazuje, że zapłacą za to konsumenci w rachunkach za prąd i podatkach. Prof. Orłowski jednak uświadamia, że ogromne koszty są nie do uniknięcia – czy odejdziemy od węgla czy nie.
Jeśli nie przeprowadzimy transformacji energetycznej, zapłacimy jeszcze więcej. Już płacimy, bo za energię elektryczną pozyskiwaną z węgla płacimy wysoki podatek w postaci kosztów praw do emisji wymuszony przez Unię
– mówi prof. Orłowski.
Do tej pory z tego podatku wpadło 60 mld zł. Gdzie? Wcale nie do kieszeni Unii, tylko do polskiego budżetu. Te pieniądze powinny zostać przeznaczone właśnie na transformację energetyczną, ale przepadły - zostały przejedzone na przykład na wcześniejsze emerytury, 13. i 14. świadczenia
– dodaje.
A może zostać przy węglu i wyjść z UE? „W Polsce nastanie nędza”
A gdyby tak polski rząd uznał, że w takim razie wychodzimy z Unii i wtedy nie będziemy musieli płacić tego podatku, a energia będzie tańsza?
Tylko że w Unii coraz wyraźniej rysuje się plan wprowadzenia śladu węglowego, czyli opodatkowania wszystkich towarów importowanych do Unii, jeśli ich produkcja będzie się wiązała z emisją CO2, niezależnie w jakiej części świata ta emisja nastąpiła
– odpowiada prof. Orłowski.
Jeśli więc wystąpimy z Unii, żeby nie przejmować się emisją CO2 i nadal używać masowo węgla, polskie produkty eksportowane do Unii staną się droższe o 10-20 proc. i po prostu przestaną być eksportowane, a w Polsce nastanie nędza” - wyjaśnia Profesor.
Poza tym nawet, jeśli nie będziemy inwestować w transformację energetyczną, to nie znaczy, że nic nie będziemy musieli wydawać na infrastrukturę energetyczną.
Nasz system energetyczny się wali. Nasze bloki węglowe tak czy owak będą wymieniane, inaczej będą musiały być zamykane
– podkreśla prof. Orłowski.
Według ekonomisty polski rząd wcale żadnych elektrowni węglowych nie będzie budował, choć niektórzy politycy PiS nadal snują opowieści o naszej potędze węglowej.
Niedawno poseł PiS Marek Suski mówił:
Nie ma innego wyjścia, do węgla trzeba wrócić. Teraz musimy zadziałać wbrew temu, co wydumała UE, lewica i te wszystkie liberalne nurty, które dziś w UE rządzą.
To bzdury, rząd absolutnie już zdecydował, że będziemy przeprowadzać transformację energetyczną, ale jednocześnie specjalnie tego nie rozgłasza - podkreśla prof. Orłowski.
Dlaczego? Bo wewnątrz rząd ma własną opozycję, która walczy o węgiel. Ale jej głosy wcale nic nie zmienią, bo po pierwsze inwestowanie w węgiel byłoby szaleństwem. A po drugie, nigdzie na świecie nie da się już znaleźć źródła finansowania dla takich projektów, większość banków na świecie ma zakaz inwestowania w energetykę węglową. Zatem nawet gdyby ktoś chciał dziś szukać pieniędzy na inwestycje węglowe, nie znajdzie ich.
A my sami w Polsce nie mamy na to środków. Nawet polskie banki, gdyby je zmusić, nie znajdą tyle pieniędzy
– uważa prof. Orłowski.
Można nałożyć specjalne podatki, a można też wprowadzić zakaz
Zdaniem ekonomisty jedynym sposobem, żebyśmy przesunęli konsumpcję w stronę towarów, których wyprodukowanie wymaga mniej energii albo inwestowali w domach w urządzenia energooszczędne jest to, żeby energia stała się droższa.
Są do tego narzędzia, które specjalnie podrażają te szczególnie szkodliwe rodzaje energii
– podkreśla ekonomista.
Ale droga energia to drogi transport, droga żywność, ceny energii wpływają niemal na wszystkie produkty i usługi. W efekcie koszt tej zmiany odczuwają najsilniej najbiedniejsi, a na najzamożniejszych nie robi to żadnego wrażenia. Czy nie należy ciężaru transformacji rozłożyć bardziej sprawiedliwie?
Liberalny ekonomista zawsze woli, żeby pozostawić to rynkowi – odpowiada mi prof. Orłowski.
Druga metoda, to metoda ekonomiczna. Nie wydajemy zakazu sprzedaży żarówek energochłonnych, tylko powodujemy, że są one trzy razy droższe na przykład przez nałożenie specjalnych podatków.
Niestety obie metody uderzają nieproporcjonalnie w najbiedniejszych. Zdaniem prof. Orłowskiego, metody rynkowe jednak w mniejszym stopniu.
Metody administracyjne bardziej psują rynek, bo dlaczego nie pozwalać czegoś kupować zamożnym, jeśli stać ich na to, żeby dopłacić do kosztu środowiskowego, a zużycie dzięki decyzjom konsumenckim najbiedniejszych i tak spadnie?
– pyta prof. Orłowski.
Ale rozumiem, że dzielenie sprawiedliwe mówi: zakażmy wszystkim na przykład kupowania samochodów spalinowych, niech ci biedni przynajmniej nie widzą tego, że bogatych na jeżdżenie dieslami stać, a ich już nie
– dodaje.