Cyfryzacja systemu ochrony zdrowia szybko weszła w patologiczną fazę, a możliwość wystawiania e-recept niespodziewanie wygenerowała nowy rynek - recepta za kasę z internetu. Płacisz 50 zł i dostajesz lek, jaki chcesz - nikogo nie obchodzi, czy naprawdę go potrzebujesz. Za L4 trzeba zapłacić więcej - ok. 100 zł. Wiceminister zdrowia zapowiedział właśnie, że w drugim kwartale tego roku ukróci ten internetowy biznes.
50 zł, czasem trochę więcej - za tyle można bez problemu dostać e-receptę na dowolny lek za pośrednictwem portalu internetowego. Podajesz imię, nazwisko, adres, numer telefonu, PESEL, Czasem nawet lekarza nie zobaczysz online ani nie usłyszysz słowa przez telefon. Podajesz dane, płacisz i masz.
Telemedycyna, szczególnie przydatna w okresie pandemii, miała pchnąć nas cywilizacyjne do przodu, a wygenerowała olbrzymia szarą strefę usług medycznych. I umówmy się - teleporady i wystawianie recept online nie na tym polega - za każdym razem lekarz ma obowiązek zebrać staranny wywiad medyczny, nawet jeśli nie jest w stanie zbadać pacjenta. Jeśli tego nie robi, to łamanie prawa. Ale kto to sprawdzi?
1 mln zł za klikanie, bo masz pieczątkę lekarza
To zresztą nie tylko kwestia e-recept, ale również L4, a może nawet bardziej. „L4 w 15 minut”, „L4 w 5 minut”, „L4 online bez telefonu”, „L4 tanio”, „L4 w cenie wizyty” - internet pełen jest takich zachęcających haseł. Oczywiście L4 wystawia lekarz dowolnej specjalizacji niezależnie od schorzenia. Wystarczy prawo do wykonywania zawodu, a po stronie klienta - jakieś 100 zł.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego ZUS. Kilka miesięcy temu rzecznik Zakładu opowiadał „Gazecie Wyborczej” o przypadku lekarza, który w ciągu jednego dnia wystawił 200 zaświadczeń lekarskich online, a potrafił nawet wystawić w ciągu jednej minuty trzy zwolnienia lekarskie dla trzech różnych pacjentów.
W ciągu niespełna roku wystawił ok. 20 tys. takich kwitów. Niezły interes - zakładając, że jeden kosztuje 100 zł i połowa idzie do lekarza, a połowa do firmy, która cały proceder organizuje, to zysk ok. 1 mln zł.
Resort idzie na ratunek ZUS-owi
Oczywiście ZUS może kontrolować ten proceder, lekarz orzecznik może zażądać od lekarza wystawiającego zwolnienie udostępnienia dokumentacji medycznej pacjenta stanowiącej podstawę wydania L4 lub udzielenia wyjaśnień i informacji w sprawie. Jak wykryje nieprawidłowości, może cofnąć lekarzowi uprawnienia do wystawiania zwolnień na okres do 12 miesięcy.
Ale żeby nie było, kary grożą też tym, co ze zwolnień korzystają, a Polacy korzystają nie od dziś z L4, żeby pojechać na urlop albo zrobić w domu remont. Tylko że ZUS jest bezradny. Dla przykładu, w 2020 r. lekarze wystawili Polakom 22,7 mln zaświadczeń lekarskich, a ZUS skontrolował z tego niespełna 2 proc. – 275 tys.
No to za sprawę zabiera się w końcu Ministerstwo Zdrowia.
Wiceminister Waldemar Kraska na antenie Radia Plus właśnie zapowiedział, że w drugim kwartale 2023 roku jego resort wyda odpowiednie rozporządzenie, które ma ukrócić wydawanie recept i zwolnień on-line oraz przez telefon.
Jak? Tego jeszcze nie wiadomo, bo nie można wylać dziecka z kąpielą. Nie wie tego jeszcze pewnie samo ministerstwo, bo na razie wiceminister po prostu nie wykluczył, że lekarze dostaną limity tak wystawianych kwitów.