REKLAMA

Zamiast ratować sytuację na rynku mieszkaniowym, rząd dolewa oliwy do ognia

Mieszkalnictwo to nie sprzedaż kredytów. Ale rząd chyba o tym nie wie i politykę mieszkaniową opiera na wpychaniu Polaków ramiona banków. Pisałam o tym od dawna. A teraz pisze o tym już nawet NBP, który wręcz ostrzega, że to się może źle skończyć dla nas wszystkich.

Gwarancje kredytów hipotecznych. Rząd dolewa oliwy do ognia
REKLAMA

Tak czy inaczej, stało się. Sejm przyjął ustawę o gwarancjach kredytów mieszkaniowych, która da Polakom możliwość zaciągnięcia kredytu na zakup mieszkania, mimo że nie mają ani grosza na wkład własny.

REKLAMA

Tymczasem to wcale nie taki piękny prezent dla chcących przeprowadzić się do własnego „M”. Podczas dyskusji w Sejmie Hanna Gill-Piątek z Polska 2050 mówiła:

A Robert Obaz z Lewicy dodał:

Lewica jest przeciwna wspieraniu przez państwo komercyjnych banków, deweloperów i pracy za miskę ryżu

Ot zwykłe polityczne przepychanki? Nie bardzo. Kredyty bez wkładu własnego krytykuje również Anna Kornecka, która przecież odpowiadała w rządzie za politykę mieszkaniową do czasu, aż z tego rządu została wyrzucona (z powodu swojego szefa Jarosława Gowina, nie z powodów merytorycznych).

Zemsta byłego pracownika? Też nie. Bo do tego tłumu krytyków dołączył już nawet Narodowy Bank Polski, który w uwagach do projektu ustawy przesłanych w ubiegłą środę jasno napisał, że ten pomysł na kredyty bez wkładu może się źle skończyć.

Wszyscy najważniejsi mówią, że to zło

NBP podkreśla, że kredyty te wykreują dodatkowy popyt na mieszkania, a ten i tak jest już zdecydowanie za duży. Powstanie ryzyko, że presja cenowa będzie jeszcze większa, a podaż mieszkań, która już dziś nie wyrabia na zakrętach, zupełnie odklei się od gigantycznego zapotrzebowania.

I niby (pewnie z grzeczności) NBP zauważa, że w ustawie został zapisany limit cenowy dla tych mieszkań kupowanych bez wkładu własnego. Ale:

Z punktu widzenia rozwiązywania problemów z dostępnością mieszkań wskazane wydają się zatem działania ukierunkowane na zwiększenie podaży mieszkań, zwłaszcza na wynajem

– podkreśla NBP.

I sugeruje również wprowadzenie kryterium dochodowego dla kredytobiorców. I jeszcze na dokładkę podkreśla, że:

Należy liczyć się z możliwością powstania niezamierzonych przez ustawodawcę konsekwencji w postaci osłabienia w dłuższym okresie stabilności systemu finansowego.

- przestrzega NBP.

A to już poważne zastrzeżenia! Wyobrażacie sobie? Jedna z najważniejszych instytucji państwa mówi, że pomysł rządu jest niebezpieczny i może zagrażać stabilności systemu finansowego. Więcej, tym pomysłem rząd związuje też regulatorom rynku ręce, bo w razie kłopotów nie będzie można ograniczyć akcji kredytowej poprzez zwiększenie wymaganego wkładu własnego kredytobiorcy.

A co rząd na to? Zupełnie nic. Nic go nie rusza. Ustawa została przyjęta. Ba! Umożliwia ona sfinansowanie z gwarantowanego kredytu nawet wykończenie mieszkania, co oznacza, że wartość kredytu będzie wyższa niż wartość kupowanej nieruchomości, a LtV przekroczy 100 proc., przy czym dziś maksymalny dozwolony poziom to 90 proc. (formalnie nawet 80 proc.). Rząd w nosie ma zatem nie tylko NBP, ale i wymogi ostrożnościowe KNF. Przecież to się w głowie nie mieści.

Nawet bankowcy w postaci Związku Banków Polskich rekomendują raczej rozwiązanie, w którym państwo wspiera systematyczne oszczędzanie na wkład własny w ramach kas budowlanych. 

Dalej nic. PiS mimo to realizuje swoją „politykę mieszkaniową”, by zadowolić wyborców.

REKLAMA

A zaraz ci wszyscy, którzy zachwycają się, że w końcu będą mogli się zadłużyć na 25 lat, zorientują się, że to niedźwiedzia przysługa, bo skoro nie mają nawet 10 czy 20 proc. wkładu własnego, banki będą ich słusznie postrzegały jako ryzykownych klientów i te kredyty będą dla nich po prostu droższe.

Ale w sumie to się PiS-owi nie dziwię. Wszystkie pozostałe pomysły na politykę mieszkaniową dotąd były totalną klapą, więc trzeba robić to, co się umie – wysyłać ludzi do banku. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA