Wśród polskich youtuberów jest odpowiednikiem Leo Messiego. Ale bez konkurencji Cristiano Ronaldo. Karol Wiśniewski gra w innej celebryckiej lidze niż pozostali. Teraz chce przekuć swoją popularność w ściśle biznesowy projekt i zapowiada marsz na Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie.
Fot: Youtube/Karol Friz Wiśniewski
„Używamy tylko rzeczy z taśmy przez cały dzień”, „Chodzimy do tyłu przez 24 godziny”, „Cały dzień w rękawicach (bokserskich – przyp. red.)”, „Zrobiliśmy wszyscy wspólny tatuaż” – tak brzmią tytuły filmików na YouTube, które oglądają dzisiaj miliony młodych Polaków. Stoi za nimi Ekipa i jej niekwestionowany lider Karol Wiśniewski.
W ubiegłym roku wpadł on na genialny, choć pewnie nie do końca oryginalny pomysł. Wraz z grupką przyjaciół, czyli właśnie Ekipą, zamknął się w luksusowym domu pod Krakowem. Jak przyznał w podcaście z Robertem Grynem, nie do końca miał nawet na to pieniądze. Umówił się z agencją, że ta wypłaci mu środki, które miał obiecane za współpracę z markami w bliskiej przyszłości. Za wynajem domu płacił 20 tys. zł miesięcznie.
W tamtym czasie nie zarabiałem tyle nawet w kilka miesięcy
– przyznał.
Krzysztof Gonciarz łapie się za głowę
Friz, który swoją popularność zbudował pierwotnie na graniu w Pokemon GO, zaczął ze swoim teamem codziennie produkować nowe klipy. W ciągu pierwszej doby nabijały kilkaset tysięcy wyświetleń. Dzisiaj na licznikach każdy z nich ma średnio po 2-5 mln odsłon.
Gdy Krzysztof Gonciarz pojawił się w domu Ekipy, by nakręcić materiał zza kulis, złapał się za głowę.
Sto milionów wyświetleń miesięcznie? To wystarczy, by świetnie żyć z samego publikowania, dając dochody rzędu kilkuset tysięcy złotych miesięcznie
– uznał.
A przecież Ekipa wchodzi jeszcze w umowy sponsorskie…
Aby podtrzymać zainteresowanie widzów, zespół stawał na głowie. Opróżnienie basenu z wody, by zbudować tam dom na imprezy? Żaden problem. Sadzenie rzeżuchy na dachu. Dlaczego nie?
Po co? Nie wiem. Spełniamy dziecinne zachcianki.
– odpowiadał Friz.
Miesiące wspólnego nagrywania dzień w dzień sprawiły, że zaczęła szwankować inwencja. Friz tego wcale nie ukrywał. Otwarcie prosił fanów o podsyłanie nowych pomysłów na kolejne odcinki. A ci robili to bardzo chętnie. Wszystko dlatego, że Ekipie udało się przywiązać fanów do siebie.
Mamy prawdziwe, relacje, między nami są prawdziwe uczucia. Staram się to przekazywać na filmach. Żeby widz oglądając szereg filmów, utożsamiał się z tym jako z historią. Jak w serialu „Przyjaciele”
– tłumaczył Wiśniewski.
Friz i Ekipa stworzyli samonapędzający się mechanizm
Koledzy Friza nie byli anonimowi. Każdy z nich miał na koncie setki tysięcy obserwujących na YouTubie, na czele z dziewczyną Friza – Weroniką Sową „Wersow”, która na YT ma dzisiaj prawie 2 mln subskrypcji, a na Instagramie – kolejne 2,3 mln obserwujących.
Choć mózgiem całego przedsięwzięcia był Friz, to zespół nakręcał popularność, odsyłając się wzajemnie do swoich filmów. To działało na youtubowe algorytmy wspierające zasięgi twórców, dzięki którym użytkownicy dryfują na platformie od materiału do materiału. Na szczycie tej piramidy stanął Wiśniewski, który w dwa lata stał się najbardziej rozchwytywanym youtuberem w Polsce.
Dość szybko ekipa przekonała się, że utrzymać się na absolutnym topie przez dłuższy czas jest niezwykle trudno. Tuż po zakończeniu projektu Friz kupił nowy dom. Na zespół posypała się krytyka. Częstotliwość nagrywania spadła, tak samo jak zdaniem obserwujących kreatywność twórców.
Kanał Friza pokochałam za relacje z Ekipą, a tego już nie pokazują. Mam wrażenie, że izolują się od widzów
– napisała jedna z zawiedzionych fanek.
W dół poszły statystyki oglądalności. Czy to jest powodem, dla którego Friz ogłosił zamiar pojawienia się na giełdzie? Trudno powiedzieć. Za to na pewno jest to dla niego sprzyjający moment. Choć peak popularności ma chwilowo za sobą, wciąż jest megagwiazdą polskiego YouTube'a.
Karol Wiśniewski stwierdził, że nie chce tworzyć nowej spółki i wprowadzić ją na parkiet zajmującej się produkcją gier.
„Zamiast całego tego zamieszania, zamierza przejąć spółkę już notowaną na giełdzie i potraktować ją jak wydmuszkę – po przejęciu wnieść do niej swoją działalność i tym samym przemienić ją w zupełnie nową spółkę pod względem ekonomicznym” – napisał Rafał Hirsch w felietonie opublikowanym niedawno na Bizblog.pl.
Dlaczego akurat gamedev?
Tego możemy się tylko domyślać. Światowy rynek gier tylko w ubiegłym roku urósł o 9 proc. Firma firmy Pelham Smithers oszacowała jego wartość na 150 mld dol. To więcej niż branża muzyczna i filmowa razem wzięte.
W Europie jedną z lokomotyw napędzających ten wzrost jest polski gamedev. Na NewConnect i GPW notowanych jest ponad 40 spółek. Raport „The Game Industry of Poland” wskazuje, że przychody branży sięgają prawie 480 mln euro rocznie. Główną siłą jest oczywiście CD Projekt, który w czerwcu wyceniany był na ponad 8 mld euro – dziesięciokrotnie więcej niż drugi w kolejności Ten Square Games. Łączna kapitalizacja polskiej branży gier nie przekraczała zresztą 11,7 mld euro.
Tyle że kiedy na górze trwa hossa, mniejsi gracze walczą o przeżycie. W ciągu trzech ostatnich lat z torbami poszło 120 spółek. W ich miejsce powstało 160 nowych. Dzisiaj, według twórców raportu, nad Wisłą mamy 440 studiów produkujących gry.
Do której grupy mogłaby dołączyć spółka, którą chce stworzyć Friz? Youtuber udowodnił już, że popularność potrafi przekuć w pieniądze. Na początku roku w wywiadzie dla „Duży w maluchu" pochwalił się, że jego sklep z ubraniami „Ekipatonosi” robi 10 mln zł przychodu rocznie. Zaangażowana społeczność i sława mogą jednak nie wystarczyć.
– Generalnie łatwo wejść w branżę gier - wystarczy zrobić i wydać jakąś grę. Nie oznacza to jeszcze sukcesu, ale formalnie będziemy częścią branży. Niestety, robienie gier to trochę bardziej złożone zagadnienie
– opowiada w rozmowie z Bizblog.pl Maciej Miąsik, członek zarządu Movie Games S.A. i jeden z pionierów polskiej branży gier video
Wskazuje przy okazji, że od strony technicznej czy dostępności wiedzy nie ma za wielu przeszkód, by zabrać się za tworzenie gier. Problem polega na tym, że gry robi się zespołowo. I tu sprawy się komplikują.
To zespół jest kluczowym elementem wchodzenia w branżę. Nie pomysł, ani nawet nie pieniądze, choć bez tych drugich jest trudno. Budowanie zespołów, które będą zdolne do realizacji naszych pomysłów, jest trudne, czasochłonne i ryzykowne
– dodaje ekspert.
Kilka lat temu przekonał się o tym Mikołaj Świtalski, syn twórcy sieci handlowych Biedronka i Żabka, który chciał zbudować w Poznaniu drugi CD Projekt lub przynajmniej Techland.
Jego firma Dark Stork Studios miała zacząć z wysokiego C. Na produkcję młody Świtalski miał dostać 50 mln zł
– napisała „Gazeta Wyborcza”.
Muzykę miał do niej skomponować Jan A.P. Kaczmarek, zdobywca Oscara za pracę przy filmie „Marzyciel”. Po wielu miesiącach pracy nad pierwszym tytułem studio zbankrutowało.
Podobnym fiaskiem zakończyły się podchody Marcina Pióry, twórcy Cinkciarza. Przedsiębiorca miał rzucić na szalę 30 mln zł. Bez powodzenia.
Zasobne portfele nie na wiele się zdały - nie zbudowali zespołów zdolnych do realizacji zamierzonych gier
– kwituje Miąsik.
Czy Friz podzieli ich los? Miąsik mówi, że na razie woli powstrzymać się od jednoznacznych ocen.
W tym konkretnym przykładzie mam za mało danych, aby coś wyrokować, choć na razie niewiele zauważyłem wskaźników świadczących o możliwościach wykonawczych
– zauważa.