Miliony Polaków marzą o tych zmianach od lat. Teraz może ziścić się ich sen. I koszmar ich pracodawców
Ministerstwo Finansów nie chce jeszcze puścić pary z ust, jakie zmiany szykuje w ramach wielkiej przebudowy systemu podatkowego. Ale to, że czeka nas rewolucja, jest już pewne. Podatki wkrótce będą niższe i bardziej sprawiedliwe. Warunek ten mogłaby spełniać jednolita danina, nad którą PiS pracował już w 2016 r., ale jest jeszcze jeden trop: jednolity kontrakt. Jeśli PiS się zdecyduje, dokona rewolucji na rynku pracy, na którą od lat nikt nie miał odwagi.
Premier Morawiecki zdradził zupełnie niepostrzeżenie, że czeka nas przebudowa systemu podatkowego. Niemal nikt się tym nie zajął, bo wszyscy byliśmy wtedy zaaferowani Nowym Polskim Ładem, z którego zresztą również na razie nic nie wynika.
Zarówno w sprawie nowego ładu jak i podatkowej rewolucji pozostają tylko domysły. Wprowadzenie kolejnych progów podatkowych, żeby bogaci płacili więcej do kasy państwa? Podniesienie kwoty wolnej od podatków, żeby zarabiający pensję minimalną nie płacili PIT wcale? Likwidacja ryczałtowych składek na ZUS dla przedsiębiorców? A może walka z umowami śmieciowymi i oskładkowanie ich? Wszystkie główne korzyści powyższych pomysłów może łączyć jednolita danina i dla mnie to na razie najcelniejszy trop, jakie niespodzianki szykuje nam Ministerstwo Finansów.
Czy coś jest na rzeczy? MF żadnego z tych rozwiązań nie chce komentować. Nie potwierdza ani nie zaprzecza, że nad którymś z tych pomysłów toczą się prace na Świętokrzyskiej. Trzeba czekać.
A mi w międzyczasie przyszło do głowy, że jest coś jeszcze, co mogłoby rozwiązać wiele naszych problemów okołopodatkowych, a co w ostatnich rozważaniach pominęłam: jednolity kontrakt.
Koniec śmieciówek, koniec etatu
O jednolitym kontakcie mówi się od dawna. W 2015 r. była to jedna z propozycji Platformy Obywatelskiej w ramach kampanii wyborczej. Potem jednolity kontrakt pojawił się w planie Morawieckiego, za byli nawet pracodawcy pod postacią Konfederacji Lewiatan, a ostatnio wrócił w debacie publicznej z powodu pandemii i dyskusji o koniecznych zmianach w Kodeksie pracy.
Pomysł na jednolity kontrakt polega na tym, by jedną formą zatrudnienia zastąpić wszystkie obecnie istniejące. A więc nie byłoby już umów śmieciowych, fikcyjnego samozatrudnienia, nie byłoby również etatu, tylko jednolity kontrakt dla wszystkich. Korzyści? Objęcie ochroną prawa pracy wszystkich pracowników jednakowo. I jednakowo objęcie ich podatkami i obowiązkowymi składkami ubezpieczeniowymi.
Jednolity kontrakt mógłby działać tak: wraz ze stażem pracy dla danego pracodawcy kontrakt nabiera coraz więcej cech umowy na czas nieokreślony, wydłużałby się okres wypowiedzenia oraz wymiar urlopu. Składki na podatek dochodowy, ZUS i NFZ mogłyby być połączone w jedną i pobierane od wszystkich.
W zamian każdy byłby objęty ochroną jak dzisiejsi etatowcy. Pracodawcy zaś zatrudniający dziś na umowie o pracę zyskaliby nieco większą elastyczność zatrudnienia wobec dzisiejszego sztywnego etatu.
To z pewnością nie mogłaby być istota podatkowej rewolucji szykowanej przez PiS, ale jej istotny element już owszem. Dziś bowiem na etacie zatrudnionych jest w Polsce z grubsza 6,3 mln osób w sektorze przedsiębiorstw, kolejne 1,8 mln osób to zatrudnieni w budżetówce (załóżmy dla uproszczenia, że też na etatach). Samozatrudnionych mamy za to 2,5 mln, a na umowach cywilno-prawnych kolejne 2 mln.
Każda z tych form jest inaczej opodatkowana i oskładkowana. Efekt jest taki, że pracodawcy wykorzystują arbitraż i zatrudniają pracowników na tych formach zatrudnienia, które są dla nich bardziej opłacalne. Teraz by musieli z tego zrezygnować i oczywiście głębiej sięgnąć do kieszeni. Legalne umowy są nadużywane, a więc wykorzystywane w nielegalny sposób, przez co tracą pracownicy (czasem, bo część z nich chwali sobie nieetatową pracę), ale traci też przede wszystkim budżet państwa, ZUS i NFZ.
Ile państwo zyska na jednolitym kontrakcie?
Obciążenie podatkowo-składkowe w przypadku umów cywilnoprawnych w 2017 roku (nowszych danych MF nie ma) wynosiło 23,5 proc., w przypadku działalności gospodarczej podobnie - 23,6 proc., natomiast w przypadku umów o pracę 36,6 proc.
W przypadku jednolitego kontaktu padają natomiast propozycje progresywnych stawek od 10 do 40 proc. wynagrodzenia brutto.
Wszystko zależy od skalibrowania stawek jednolitej daniny w ramach jednolitego kontraktu oraz ustawienia progów, trudno zatem nawet szacować, ile w sumie zyskałoby państwo na takiej zmianie. Można jednak założyć, że na pewno zyskałby ZUS i NFZ, bo składkami zostałoby objętych dodatkowo ok. 4,5 mln pracowników.
Z drugiej strony zyskaliby najmniej zarabiający, skoro skala zaczynałaby się od 10 proc. Podatki byłyby więc i niższe i bardziej sprawiedliwe. Wszystko się zgadza.