REKLAMA

Projekt o jawności płac umrze wraz z końcem kadencji Sejmu. Pytamy jego twórcę, co dalej

Projekt, który zakłada, że pracodawca pod groźbą kar będzie musiał umieszczać w ogłoszeniach o pracę wysokość proponowanej pensji najprawdopodobniej trafi do kosza. Przepisy nie pozwalają bowiem na kontunuowanie prac w kolejnej kadencji Sejmu.

Projekt o jawności płac trafi do kosza. Pytamy jego twórcę, co dalej
REKLAMA

Brak informacji o proponowanych zarobkach to jedna z rzeczy, które najbardziej irytują poszukujących pracy. Zdarza się przecież, że rekruter nie chce zdradzić nawet widełek płacowych, a kandydat dowiaduje się o ich wysokości dopiero po dotarciu na rozmowę kwalifikacyjną. A to ostatnie wiąże się przecież nierzadko z przejazdem z miasta do miasta.

REKLAMA

Posłowie Nowoczesnej wpadli więc na pomysł, by te zjawisko ukrócić. Według ich projektu brak informacji o wynagrodzeniu wiązałby się z karami, idącymi nawet w dziesiątki tysięcy złotych.

Pomysł na prawne regulowanie kwestii wzbudził sporo kontrowersji.

Przeciwnicy podnosili argumenty, że jawność stawek oferowanych przez pracownika oznacza też jawność płac pracownika. A mówienie na głos o pieniądzach w naszym kraju wciąż uchodzi za niezbyt rozsądne.

Na inicjatywę Nowoczesnej narzekała też część przedsiębiorców. Zdarza się przecież, że pracodawca sam nie jest pewien, na ile wycenić dane stanowisko i w trakcie rekrutacji sonduje oczekiwania kandydatów.

Nie ukrywam, że sam jestem zwolennikiem, by o takich praktykach decydował rynek. Państwo ma już instrumenty do wpływania na poziom zarobków Polaków np. poprzez wyznaczanie płacy minimalnej. Wpływ na zarobki mamy też my wszyscy jako konsumenci. Decydujemy o tym za każdym razem, gdy korzystamy z tanich usług, w firmach, które znane są z - delikatnie mówiąc - bardzo swobodnego podejścia do praw pracowniczych. A o tym dość często zapominamy.

Wygląda zresztą na to, że obie strony sporu zostały w końcu pogodzone przez samych posłów. Projekt wprowadzający jawność wynagrodzeń przechodzi (przynajmniej tymczasowo) do historii. I to mimo tego, że w Sejmie leży już dokładnie od 12 miesięcy!

Inicjatywa na dobre trafiła do zamrażarki.

Nadzieje w serca zwolenników obowiązkowej jawności mogło wlać skierowanie projektu do Komisji Nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach w marcu tego roku. Ale na tym się ostatecznie skończyło.

Do końca obecnej kadencji zostało jeszcze posiedzenie 9 sierpnia, następnie 30 sierpnia, 11, 12 i 13 września. Tymczasem nic nie wskazuje na to, by posłowie mieli w ekspresowym tempie przyklepać projekt.

Co stanie się potem? Zgodnie z zasadą dyskontynuacji prac parlamentu wszystkie projekty, które nie zostały przegłosowane, trafią do kosza. Poseł wnioskodawca Witold Zembaczyński z Nowoczesnej zapowiada jednak, że nie zamierza składać broni.

REKLAMA

Zembaczyński jest również przekonany, że projekt nie przyniesie ze sobą negatywnych skutków.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA