Ceny szaleją, zagranica rzuciła się na złotego. Liczy na historyczną decyzję i duży zarobek
Inflacja ma się u nas bardzo dobrze. Ceny rosną, a wraz z nim złoty, bo inwestorzy liczą, że RPP będzie musiała podnieść stopy i w końcu da im zarobić. Czy tym razem się nie przeliczą?
Opublikowane w środę dane Eurostatu o inflacji HICP w październiku nie przyniosły wielkich zmian. Ceny wzrosły w Polsce o 3,8 proc., a więc o tyle samo, co we wrześniu. Nadal jesteśmy niekwestionowanym numerem jeden w Unii Europejskiej, drugie są Węgry, a trzecie Czechy.
Ważna różnica jest taka, że w tych dwóch krajach ceny nie rosną już tak szybko, jak przed miesiącem. Węgrom inflacja zjechała z 3,4 proc. do 3 proc., a Czechom z 3,3 do 2,9 proc.
Średnia dla strefy euro w stosunku do września nie zmieniła się i wyniosła –0,3 proc., dla całej UE było to natomiast 0,3 proc.
Jak widać w krajach, które przyjęły euro, ceny spadają, za to w zdecydowanej większości pozostałych (oprócz Chorwacji) rosną.
Na drugim biegunie w stosunku do naszego kraju znajduje się Grecja, gdzie deflacja w październiku wyniosła -2 proc., druga od końca była Estonia (-1,7 proc.), a trzecia Irlandia (-1,5 proc.)
Inflacja? Złoty się umacnia się do euro, dolara i franka
Widząc, co się dzieje w Polsce i jak szybko rosną u nas ceny, inwestorzy najwyraźniej uznali, że Narodowy Bank Polski powinien w końcu podnieść stopy i rzucili się kupować złotego. Dla nich to bowiem byłaby okazja do zysku.
I tak euro punkt dziewiąta zjechało nagle z 4,49225 do 4,46491 zł, dolar z 3,78924 do 3,75718, a frank szwajcarski z 4,15678 do 4,12487 zł.
Dla wszystkich walut to najniższe poziomy od dwóch miesięcy, czyli połowy września.
Za dwa tygodnie, gdy Rada Polityki Pieniężnej wyda wyrok w sprawie stóp procentowych, nasza waluta znów może zacząć tracić na wartości.
Inflacja bazowa 5,1 proc.
NBP stosuje własną miarę, czyli wyliczaną na podstawie danych GUS o CPI inflację bazową. Jest to wskaźnik, do określania którego ekonomiści banku centralnego wybierają ceny najmniej wrażliwe na wahania, a więc między innymi bez żywności czy paliw. Inflacja bazowa pokazuje, czy NBP przyjęła dobry kierunek w polityce monetarnej.
Z opublikowanych w poniedziałek przez bank centralny danych wynika, że w październiku inflacja bazowa w Polsce wyniosła 4,2 proc. i była zgodna z oczekiwaniami ekonomistów.
Jednak dane podawane przez GUS i Eurostat istotnie się różnią, co wynika z odmiennej metody wyliczania wzrostu cen. Dość powiedzieć, że gusowskie CPI za październik było o 0,7 p.proc. niższe od unijnego HICP. Gdyby NBP posłużył się miarą brukselską przy wyliczaniu inflacji bazowej, to wyniosłaby ona – jak podał w środę dr Sławomir Dudek, główny ekonomista – 5,1 proc.
Czekamy na podwyżkę stóp procentowych
Umówmy się, nawet poziom 4,2-4,3 proc. należy uznać za wysoki. Przy o punkt procentowy wyższym odczycie prowadzący niezależną politykę monetarną NBP nie miałby wyjścia i musiałby zwiększyć koszt pieniądza w RP, podnosząc stopy procentowe.
Czy to zrobi? Przekonamy się już 2 grudnia. Ja mam wątpliwości. Nie jest tajemnicą, że rosnące ceny są na rękę rządzącym, bo zwiększają wpływy do budżetu z VAT-u i akcyzy, a na dodatek zmniejszają obsługę długu. I pewnie dlatego stopy zostaną na tym samym – najniższym w historii III RP – poziomie, a gdy inwestorzy zobaczą, że znów się przeliczyli co do złotego i NBP, zaczną sprzedawać naszą walutę, a ta się znowu osłabi.
Inna sprawa, że spragniona większej kasy (w budżecie) władza, może przesadzić z graniem na wzrost cen. Zwłaszcza że z tego samego powodu nie zrezygnuje z wprowadzenia podatku handlowego, a więc da pretekst to kolejnych podwyżek w sklepach. Wtedy dopiero będzie ciekawie.