Naprawdę myślicie, że koniec rosyjskiej ropy w Polsce jest już bliski? Jeszcze mocno się zdziwicie
Jak poinformował NBP: „udział Rosji w imporcie ropy do Polski w 2019 roku spadł do 61,5 proc. całości importu tego surowca wobec 68 proc. w 2018 roku”. Czy to oznacza, że dywersyfikacja dostaw tego strategicznego surowca postępuje i to w spektakularnym tempie?
Rynek paliwowy charakteryzuje się wieloma zmiennymi, a wyrwane z kontekstu dane, które go dotyczą mogą być mylące. Nie ulega jednak wątpliwości, że działania zmierzające do zmniejszenia uzależnienia od ropy z Rosji postępują. Trwa rozbudowa terminalu naftowego w Gdańsku, który zwiększy możliwości magazynowania surowca, a tym samym separowania bądź mieszania różnych jego gatunków w zależności od potrzeb (niektóre mieszanki są atrakcyjniejsze w przerobie).
Rozbudowywany jest również rurociąg łączący Gdańsk z Płockiem. Na wypadek kryzysu naftowego ta inwestycja umożliwi płynne zaopatrywanie w surowiec z morza rafinerii Orlenu, ale także niemieckich w Schwedt i Leunie, które korzystają z usług PERN.
Dużą niespodzianką są także prace związane z polskim i białoruskim odcinkiem ropociągu Przyjaźń, które mają umożliwić eksport ropy ze Stanów Zjednoczonych przez polski naftoport na Białoruś.
Jak więc widać, rynek mocno się rozwija, otwiera na zagranicznych dostawców, wpływa to na wzrost konkurencji i spadek tradycyjnych dostaw z Rosji. Jestem jednak przekonany, że proces ten potrwa jeszcze wiele lat, a poziom importu rosyjskiej ropy oscylujący wokół 61,5 proc. zostanie skorygowany w górę. Dlaczego?
Rynkowa presja na rosyjską ropę
Przede wszystkim na redukcję kupna rosyjskiej ropy wpłynęła sytuacja makroekonomiczna. Umowy polskich spółek zawarte z rosyjskimi dostawcami umożliwiają obniżenie importu w pewnym zakresie przewidzianym w kontrakcie. To zjawisko znalazło zastosowanie, ponieważ surowiec na rynkach światowych jest od dłuższego czasu bardzo tani, co sprzyja okazjom zakupowym. W 2019 r. cena baryłki Brent, stanowiącej podstawowy benchmark rynkowy, oscylowała najczęściej w przedziale pomiędzy 60 a 70 dol.
Dodatkowo warto zwrócić uwagę na to, że rosyjska ropa zwykle jest nieznacznie tańsza od surowca z innych kierunków. Ta różnica zwana dyferencjałem pozwala przystosowanym do jej przerobu polskim rafineriom czerpać wymierne zyski. Jednak nie zawsze. W 2019 r. ceny baryłek Urals i Brent bardzo często kosztowały tyle samo, a bywały i takie momenty, gdy surowiec z Rosji był… droższy. To zjawisko może tłumaczyć, dlaczego znacznie wzrosły dostawy ropy saudyjskiej realizowane w kontrakcie długoterminowym Orlenu.
Sytuacja, w której ropa na rynkach międzynarodowych była bardzo tania, a ta pochodząca z Rosji traciła konkurencyjność cenową, wpływała nie tylko na działania doraźne polskich firm, ale także długofalową strategię zakupową. Takie podmioty decydowały się na zmniejszanie importu do minimów kontraktowych w ramach umów długoterminowych zawartych z tradycyjnymi dostawcami (Rosnieft, Transnieft). Równocześnie aktywnie poszukiwano okazji cenowych. Wzrastała liczba kontraktów krótkoterminowych tzw. spotów, czyli zakupów ropy po określonej cenie.
Tu należy zadać ważne pytanie, na które nie znalazłem odpowiedzi w materiale NBP. Czy jako ropa z Rosji traktowane są jedynie dostawy realizowane w ramach kontraktów długoterminowych, czy również krótkoterminowe, realizowane przez międzynarodowych pośredników (nie zawsze rosyjskich)? Obstawiałbym raczej opcję pierwszą, co oznacza, że dane przedstawione przez NBP mogą być zaniżone.
Kryzys chlorkowy
Dane określające wielkość importu ropy z Rosji do Polski dotyczą 2019 r., a zatem analizując je, nie sposób nie odnieść się również do kryzysu chlorkowego. Zanieczyszczenie dostaw surowca ze Wschodu spowodowało, że pomiędzy 24 kwietnia a 9 czerwca przesył rurociągiem Przyjaźń na kierunku polskim nie był realizowany.
Oczywiście kontrakty krajowych spółek przewidują w takiej sytuacji dostawy z morza przez gdański terminal, ale trudno określić, czy uzupełniły one 1:1 import rurociągowy. Wiadomo natomiast, że na wczesnym etapie kryzysu rafinerie sięgnęły po zapasy, by kontynuować produkcję. To wydarzenie z dużym prawdopodobieństwem również wpłynęło na rekordowo niski udział rosyjskiej ropy w strukturze importu tego surowca do Polski w 2019 r.
Argumentacja, którą przytoczyłem w dzisiejszym felietonie, pokazuje, że choć dywersyfikacja postępuje, to dane przedstawione przez NBP za 2019 r. znacznie ją wyprzedzają. Wpłynęły na to nadzwyczajne czynniki makroekonomiczne i czarny łabędź (zdarzenie nadzwyczajne, którego nie da się przewidzieć) w postaci kryzysu chlorkowego.
W tym kontekście wydaje się wysoce prawdopodobne, że być może w danych za 2021 r. do Polski trafi znacznie więcej rosyjskiej ropy. 2020 r. z powodu koronawirusa również nie będzie dla niej łaskawy.
Piotr Maciążek: publicysta specjalizujący się w tematyce sektora energetycznego. W 2018 r. nominowany do najważniejszych nagród dziennikarskich (Grand Press, Mediatory) za stworzenie fikcyjnego eksperta Piotra Niewiechowicza, który pozyskał wrażliwe informacje o projekcie Baltic Pipe z otoczenia ministra Piotra Naimskiego. Autor książki "Stawka większa niż gaz" (Arbitror 2018 r.), współautor książki Młoda myśl wschodnia (Kolegium Europy Wschodniej 2014 r.). Obecnie pracuje nad kolejnym tytułem – tym razem dotyczącym polskich służb specjalnych.