Inwestorzy wystraszyli się, że Elon Musk zacznie walczyć o wolność słowa zamiast produkować samochody. Efekt? Od momentu ogłoszenia przejęcia przez niego Twittera kapitalizacja Tesli skurczyła się o ponad 100 mld dol. Dla biznesmena nie byłby to pewnie problem gdyby nie to, że gros pieniędzy na tę operację miał dostać… pod zastaw udziałów producenta elektryków.
Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Elon Musk lubi bawić się kursami spółek i kryptowalut. W przeszłości grillował przecież posiadaczy pozycji krótkich na CD Projekcie, na przemian zachwalał i śmiał się z dogecoina i bitcoina. W końcu sam padł ofiarą zmiennych nastrojów graczy giełdowych.
Przypomnijmy, że we wtorek rada nadzorcza Twittera zgodziła się sprzedać Muskowi całą firmę. Wcześniej szef Tesli kupił sobie prawie 10 proc. akcji, stając się największym udziałowcem. Miliarder zaproponował przy tym udziałowcom 18-procentową przebitkę kursu i w końcu dogadał się na stawkę 54,2 dol. za walor.
Świat finansów złapał się za głowę, zastanawiając się co Musk widzi w prawdopodobniej najmniej dochodowym dużym medium społecznościowym na świecie. A inwestorzy? Posiadacze akcji Tesli wsłuchali się dokładnie w słowa Elona, który przy okazji dużo mówił o usprawnianiu algorytmu, walce z botami, uwierzytelnianiu użytkowników i walce o wolność słowa. Później zestawili to z kierowaniem przez przedsiębiorcę kilkoma firmami na raz, bo poza Teslą dba on przecież o Neuralink, SpaceX i The Boring Company.
Najwyraźniej wyszło im z tego, że Muskowi zwyczajnie zabraknie doby, by zająć się wszystkimi rzeczami naraz. A Tesla potrzebuje przecież uwagi jak nigdy wcześniej. Wycena producenta sięgnęła ostatnio absurdalnych poziomów - jedna akcja wyceniana była na grubo powyżej 1 tys. dol.
By dowieźć te oczekiwania spółka nie może po prostu notować dobrych wyników finansowych. Musi dawać inwestorom coraz silniejsze bodźce, sprawiać, że uwierzą oni, że Tesla zostawia właśnie konkurencję daleko w tyle i zagarnia dla siebie potężną część rosnącego jak na drożdżach rynku samochodów elektrycznych.
Inwestorzy zwątpili w Teslę
Zaangażowanie uwagi i ponad 40 mld dol. w Twittera chyba zachwiało tą pewnością. Kurs Tesli leci na łeb na szyję. We wtorek jej wycena spadła o ponad 100 mld dol. (ponad 12 proc.) i na zamknięciu jeden walor był wart już tylko 876 dol.
Musk wielokrotnie deklarował, że kapitalizacja Tesli nie ma dla niego dużego znaczenia. Tym razem pewnie tak nie myśli. Jak możecie się domyślać Elon nie wyjął 40 mld dol. na zakup Twittera z tylnej kieszeni portfela. Nie wyjął, bo nie może. Choć jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, jego fortuna sprowadza się głównie do posiadanych akcji.
Miliarder miał pożyczyć większość środków od Morgan Stanley. 12,5 mld z 25 pożyczonych mld miał wziąć pod zastaw walorów Tesli. A teraz wartość tych akcji gwałtownie spada.
Rynek ma wątpliwości, czy Musk nie będzie musiał za chwilę masowo wyprzedawać swoich akcji, co oczywiście bardzo niekorzystnie odbiłoby się na wycenie Tesli.
Jeśli cena akcji Tesli nadal będzie spadać, zagrozi to finansowaniu
– przekonuje Ed Moya, starszy analityk rynku z firmy Oanda.
Eksperci również zastanawiają się, jak zaangażowanie Muska w Twittera wpłynie na przyszłość Tesli. Amerykanie otworzyli niedawno dwie fabryki w Berlinie i Austin. Spółka w pierwszym kwartale tego roku zanotowała historyczny zysk - 3,3 mld dolarów, a niebawem ma produkować dwa razy tyle elektryków co do tej pory. Biorąc pod uwagę duże problemy z łańcuchem dostaw (z którymi notabene Tesla męczy się od zawsze), dostarczanie samochodów klientów będzie wymagało rzucenia wszystkich rąk na pokład.
Gdzie będzie wtedy myślami Elon Musk? Niektórzy twierdzą, że inwestując w Twittera biznesmen gra pod siebie, bo zawłaszcza opiniotwórcze medium, na którym będzie mógł huśtać nastrojami rynku ile wlezie. Wybiegając wzrokiem tak daleko w przód powinien jednak zerknąć najpierw pod nogi. Może się okazać, że tym razem giełda sprawi mu bardzo przykrą niespodziankę.