REKLAMA

W dwa miesiące gaz zdrożał o sto procent. Nie uwierzysz, ile tobie przyjdzie teraz zapłacić

Gaz w Europie podrożał od początku lipca o ponad 100 proc. W Polsce mniej więcej o tyle samo, może troszeczkę mniej, ale generalnie skala wzrostu jest ta sama. Nasze rachunki nie rosną w takim tempie, ponieważ firmy, od których kupujemy gaz, sporą jego część kupiły wcześniej, gdy ceny były niższe, a dodatkowo nad rynkiem hurtowym czuwa państwowy regulator w postaci Urzędu Regulacji Energetyki.

W dwa miesiące gaz zdrożał o 100 proc. Nie uwierzysz, ile tobie przyjdzie teraz zapłacić
REKLAMA

Te dwa czynniki wygładzają ostre ruchy cen gazu na rynku w taki sposób, że do nas dochodzą one w postaci łagodniejszej oraz z pewnym opóźnieniem. Jednak zarówno URE, jak i konstrukcja rynku, który składa się z wielu różnych kontraktów terminowych z różnymi terminami dostaw, nie jest w stanie uchronić nas przed wzrostem kosztów, jeśli trend na rynku hurtowym jest silny i długotrwały. Taki jak teraz.

REKLAMA

Na razie dostaliśmy podwyżkę cen gazu o 7,4 proc. przy niezmienionych dodatkowych opłatach na rachunku, co oznacza wzrost kosztów dla przeciętnego gospodarstwa domowego, które smaży kotlety na patelni podgrzewanej gazem, o jakieś 3,4 proc. Niby niewiele, ale możliwe, że przyjdą kolejne podwyżki, a do tego przed nami nowe taryfy na energię elektryczną, w przypadku których prezes Enei głośno marzy o podwyżkach o 40 proc. Tyle na pewno URE mu nie da, ale jeśli zgodzi się na połowę, to i tak sytuacja zrobi się poważna. Dlatego wymaga wyjaśnień, jak to się w ogóle stało?

Większość dziwnych rzeczy w światowej gospodarce dzieje się przez pandemię i tak samo jest w tym przypadku, a dodatkowo dochodzi tutaj kwestia globalnych zmian klimatu i prób walki z nimi. Kombinacja tych dwóch czynników daje efekt piorunujący.

Po pierwsze w tym roku wyraźnie urósł popyt na gaz, po tym jak w 2020 w czasie lockdownów i recesji wyraźnie spadł. Dotyczyło to zarówno gazu do natychmiastowego zużycia jak i surowca przeznaczonego do zapełnienia zbiorników na zapas. W związku z tym producenci gazu ograniczyli jego produkcję. W tym roku lockdowny się skończyły, recesja zmieniła się w dynamiczne odbicie, więc gaz zaczął być potrzebny. Zwłaszcza że zima okazała się wyjątkowo mroźna i wyczyściła zapasy ze zbiorników bardziej niż zwykle. To dodatkowo podbija popyt – więcej gazu potrzeba nie tylko ze względu na ożywienie gospodarcze, ale też po to, aby pouzupełniać zapasy przed kolejną zimą.

Zwiększone zapotrzebowanie zderza się niestety ze zmniejszoną podażą. Po pierwsze producenci tacy jak Rosja czy Norwegia mają ograniczenia związane z przepustowością rur, która nie jest z gumy, po drugie u nich ostatnia zima też była ostra, więc najpierw muszą uzupełnić swoje zapasy. To dlatego Rosja nie pompuje więcej gazu do Europy, tłumacząc, że jej eksport i tak znacząco wzrósł w tym roku. Normalnie tyle by wystarczyło, ale w 2021 to za mało. Niestety Gazprom nie zamierza sprzedawać ani metra sześciennego gazu więcej ponad to, co ma zapisane w kontraktach i co skrupulatnie realizuje. Resztę zostawia u siebie. Wielu zresztą widzi w tym też grę polityczną, czego nie da się wykluczyć, chociaż tłumaczenia dotyczące zwiększonego popytu na gaz także ze strony rosyjskiej gospodarki brzmią wiarygodnie. Tak czy inaczej rurami do Europy gazu płynie więcej niż rok temu, ale i tak za mało.

W takiej sytuacji wystarczyłoby zwiększyć import LNG, ale tu jest kolejny problem. Z Azją. Na Dalekim Wschodzie gazu brakuje tak samo jak w Europie, ale oni sobie szybciej zaklepali większość dostaw z USA i z Dubaju. Mogli to zrobić, ponieważ w Chinach epidemia szybciej się rozpoczęła i potem szybciej odpuściła. Chiny wchodziły w fazę ożywienia, kiedy Europa i USA były jeszcze w recesji. W efekcie to Chiny i kraje sąsiednie od kilku miesięcy zasysają więcej LNG, a Europa, aby zdobyć coś dla siebie, musi po prostu więcej zapłacić. Oczywiście Azja wtedy nie pozostaje w tyle i także podnosi ofertę cenową. Od wiosny trwa licytacja, przez którą gaz LNG osiągnął poziomy kosmiczne i stał się kilkukrotnie droższy niż rok wcześniej. W efekcie problem niedoboru gazu w Europie nie został rozwiązany, ale za to ceny gazu wystrzeliły w górę jeszcze wyżej.

Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik, czyli popyt na gaz ze strony energetyki. Zachód zdążył już odejść od węgla, rozbudował sobie OZE głównie pod postacią wiatraków, a twardą bazę systemów energetycznych pełnią tam albo elektrownie atomowe, a tam, gdzie ich nie ma, elektrownie gazowe. To naprawdę niesamowity pech, ale akurat tak się złożyło, że w momencie, w którym gaz zaczął drożeć jak szalony w Europie, nie wiedzieć czemu przestało wiać. W normalnej sytuacji nie byłoby z tym żadnego problemu, niedobór energii z OZE zostałby pokryty z importu wszystko jedno skąd, a na dłuższą metę dopalono by nieco bardziej elektrownie na gaz. Tyle że w 2021 po pierwsze mamy ożywienie gospodarcze, więc w gospodarce potrzeba nie tylko więcej gazu, ale też i więcej prądu (więc jego cena rośnie, także w przypadku importu), po drugie, jak już wiadomo, jest problem z gazem, więc uzupełnianie pustego miejsca po energii z wiatru prądem z elektrowni gazowych jest teraz pieruńsko drogie. Do tego to przecież dodatkowo podnosi popyt na gaz, więc jeszcze bardziej nakręca wzrost jego ceny. No i automatycznie rosną koszty produkcji prądu, więc prąd też drożeje. W pewnym momencie okazało się, że bardziej opłacalne staje się nawet wytwarzanie prądu w zapomnianych już przez niektórych elektrowniach węglowych, chociaż ten surowiec jest przecież mocno obciążony dodatkowym kosztem w postaci drożejących zezwoleń na emisję CO2. To nic, w pewnym momencie to i tak zaczęło wychodzić taniej, niż gaz. Zorientowano się również, że energię z węgla można też kupić z Polski, która ma jej najwięcej w Europie i to po cenach, które nagle się zrobiły atrakcyjne. I tak nagle po kilku latach przerw zostaliśmy w sierpniu eksporterem energii elektrycznej.

Ceny gazu. Problem istnieje nadal

W tej chwili coraz częściej wspomina się o możliwości produkcji energii z ropy, oleju opałowego, itd., bo węgiel też już podrożał w sposób oszałamiający. A skoro Europa przerzuci się na ropę, to właśnie zaczęła drożeć ropa. Wygląda na to, że tę kuriozalną sytuację może przerwać tylko kolejna recesja albo łagodna zima. W obydwu przypadkach popyt na gaz spadnie. W ostatnich dniach w końcu też znowu zaczęło mocniej wiać. Do tego kraje unijne porozmawiały o problemie i oficjalnie pojawił się pomysł obniżania VAT-u i akcyzy na energię, żeby wzrost cen w taryfach dla ludzi był łagodniejszy niż to, co dzieje się na rynkach hurtowych. To nieco zniechęciło spekulantów do podkręcania cen (tak, na tym rynku też istnieje spekulacja, jak na zwykłych rynkach finansowych).

REKLAMA

Najważniejszy w Europie kontrakt na gaz, ten z Amsterdamu, stanowiący punkt odniesienia dla branży, 20 września przekroczył 75 euro za megawatogodzinę, ale w czwartek spadł już poniżej 69 euro. Potaniał o 8,6 proc. w niecały tydzień. W Warszawie kontrakty na gaz na rynku hurtowym zeszły o kilka procent niżej, a w ślad za nimi nieco pospadały kontrakty na dostawę prądu. Ale nie wiadomo, czy to koniec wzrostów cen, bo w połowie sierpnia gaz przez trzy dni potaniał o 16 proc. a potem znów zaczął drożeć. Problem więc na pewno istnieje dalej.

Kombinacja skutków zmiany klimatu (wyjątkowo mroźna zima plus koszty CO2) ze skutkami pandemii (potężne amplitudy wahań popytu na gaz i energię, zatykające przepustowości logistyczne zarówno w przypadku rurociągów, jak i statków z LNG) zdarza się pewnie raz na sto lat i skoro już się zdarzyła, to tak szybko niestety nie zniknie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA