REKLAMA

Frankowicze mają problem. Sąd wydał wyrok, który może puścić ich z torbami

Waloryzacja to nie to samo co wynagrodzenie, rekompensata czy odszkodowanie i trzeba złej woli, żeby twierdzić, że TSUE zamknął bankom drogę do domagania się od frankowiczów kwot większych niż pożyczyli kilkanaście lat temu - twierdzi Związek Banków Polskich. I liczy jeszcze, o co lepiej będzie się bić - o waloryzację pożyczonego od nich kapitału wskaźnikiem inflacji czy wzrostem cen nieruchomości. My też policzymy.

Frankowicze mają problem. Sąd wydał ważny wyrok
REKLAMA

TSUE wskazał, że bankom należy się jedynie zwrot wartości kapitału pożyczonego przez frankowiczów, jeśli ich umowy z bankami zostaną przez sąd unieważnione, ale nie wskazał, czy mowa o wartości nominalnej czy realnej – wskazywał Tadeusz Białek, prezes Związku Banków Polskich podczas konferencji prasowej.

REKLAMA

I to jest właśnie nowa strategia banków, by nadal domagać się od frankowiczów zwrotu kwot wyższych niż te, które widniały na unieważnionych umowach o kredyt hipoteczny.

Gdańsk murem za bankami

ZBP dodaje, że przecież polski Kodeks cywilny wskazuje na uwzględnienie siły nabywczej pieniądza w czasie, dlatego na gruncie polskiego prawa domaganie się waloryzacji jest oczywiste – mówił prezes Białek.

I co ciekawe banki mają nowy zupełnie świeżutki oręż w ręku, żeby tej właśnie strategii bronić: wyrok (choć jeszcze nieprawomocny, częściowy i wstępny) Sądu Okręgowego w Gdańsku, który zapadł zaledwie 28 czerwca. Otóż sąd uznał co do zasady, że bank ma prawo do waloryzacji kapitału i jednocześnie podkreślił, że owszem, wziął już pod uwagę wyrok TSUE. Tyle że zdaniem gdańskich sędziów, po pierwsze TSUE mówił o rekompensacie, a to pojęcie nieostre, w dodatku nieznane prawu polskiemu i wcale nie wyklucza ono urealnienia korzyści. A poza tym to nie jest sprawa dotycząca ochrony konsumenta, ale raczej dotyczy zmiany wartości pieniądza w czasie, a to zależy od czynników makroekonomicznych, na które żadna ze stron sporu nie ma wpływu. 

Innymi słowy, sąd uznał za zasadne roszczenie banku oparte o przepisy o bezpodstawnym wzbogaceniu bądź o waloryzacji, co poskutkuje zasądzeniem na rzecz banku kwoty do zwrotu wyższej niż ta nominalna widniejąca na umowie kredytu hipotecznego. O jakiej kwocie mówimy? Tego jeszcze nie wiadomo, bo to dopiero wyrok wstępny i dopiero w dalszym postępowaniu sąd będzie liczył wartość przysługującego bankowi świadczenia. To może być kluczowy wyrok, który nada ton dalszej frankowej batalii.

Co mocniej zdrożało, mieszkania czy koszyk zakupowy?

A jeśli pukacie się teraz w głowę, nad czym tu się zastanawiać i co jeszcze liczyć, to wyjaśniam, że sprawa wcale nie jest taka prosta, że bierzemy skumulowaną inflację za lata, kiedy kredytobiorca korzystał z kapitału banku i mamy gotową kwotę. Banki jeszcze nie wiedzą, jakim wskaźnikiem ma być waloryzowany kapitał.

Owszem, w grę wchodzi stopa inflacji, ale jak mówił prezes Białek, ZBP analizuje jeszcze kilka innych wariantów, w tym najpoważniejszym z nich może być wzrost cen nieruchomości. No to policzmy z grubsza, który wariant będzie bardziej bolesny dla frankowiczów. 

Załóżmy, że mówimy o kredycie zaciągniętym w 2007 r., bo to na ten właśnie rok przypadł szczyt popularności kredytów w CHF. I dla uproszczenia obliczmy skumulowaną inflację od 2007 r. do dziś. To 80 proc., co oznacza, że jak ktoś pożyczył na mieszkanie na początku 2007 r. równowartość 300 tys. zł, musiałby bankowi oddać 540 tys. zł.

Ale pamiętajmy, że ogromna część inflacji przypada przede wszystkim na ostatnie dwa lata, bo wskaźnik ten zaczął ostro piąć się do góry wiosną 2021 r. Gdyby to wtedy zatrzymać wyliczanie skumulowanej inflacji, bo po tym czasie klient już tylko czeka na wyrok sądu, chcąc unieważnić umowę, skumulowana inflacja, którą waloryzujemy kapitał wyniosłaby już tylko 40 proc., a więc do zwrotu byłoby 420 tys. zł.

Pytanie, czy ceny nieruchomości w tym okresie rosły szybciej, czy wolniej niż inflacja? Znowu, dla uproszczenia, weźmy najbardziej ogólny wskaźnik, bez podziału na metraż mieszkania, powiedzmy, dla Krakowa i dla rynku wtórnego. Analizujemy ceny transakcyjne, nie ofertowe.

Według NBP w I kwartale 2007 r. metr kwadratowy mieszkania w Krakowie kosztował średnio 6 267 zł, obecnie, czyli w I kwartale 2023 r. (ostatnie dostępne w NBP dane) kosztuje 10 872 zł - to daje wzrost ceny o 73 proc. Gdyby tym wskaźnikiem waloryzować kapitał pożyczony od banku przez frankowicza, musiałby oddać 519 tys. zł zamiast pożyczonych 300 tys. zł.

A gdyby tę waloryzację, podobnie jak w przypadku inflacji, zatrzymać dwa lata temu? Wówczas średnia cena metra kwadratowego mieszkania w Krakowie na rynku wtórnym wynosiła ok. 8 940 zł, a to oznacza wzrost ceny o 42 proc., więc kapitał powiększony o ten wskaźnik to 426 tys. zł.

REKLAMA

Nieźle, banki mają się o co bić. I z pewnością będą to robić.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA