Banki terroryzowały frankowiczów, a przerazili się sędziowie. Ich decyzja uderzy w klientów
Festiwal zastraszania rozkręcił się na dobre po wyroku TSUE w październiku ubiegłego roku. Decyzja Trybunału Sprawiedliwości UE miała ośmielić frankowiczów w walce z bankami. Tymczasem ośmieliła przede wszystkim banki. Te szybko otrzepały się z pyłu i przeszły do kontrataku. Trzeba przecież uświadomić frankowiczom, że i tak ktoś ich oskubie, jak nie bank to kancelaria prawna. Trzeba pogrozić pozwami za bezprawne wykorzystanie kapitału. No i… wystraszyli się sędziowie.
Tuż po ogłoszeniu wyroku TSUE 3 października 2019 r. prezes Związku Banków Polskich sugerował w mediach, że jeśli jakiś sąd zdecyduje o unieważnieniu umowy walutowego kredytu hipotecznego, banki mogą występować przeciwko kredytobiorcom na drogę sądową, domagając się wynagrodzenia za bezprawne wykorzystanie kapitału. To wyraźny przekaz: wcale się nie poddamy. Więcej, to grożenie palcem.
Z odsieczą kredytobiorcom przyszedł Rzecznik Finansowy i szef UOKiK-u, wyrażając jednoznaczna opinię, że nie ma podstaw do takich roszczeń, ale czy banki jego zdaniem się przejęły? Ani trochę. Bo nie o fakty chodzi, ale o zasianie niepewności i strachu.
Na pewno zdaniem Rzecznika Finansowego nie przejął się Raiffeisen Bank w najgłośniejszej sprawie przeciwko państwu Dziubak. Na ostatniej rozprawie 4 listopada 2019 r. bank wniósł o oddalenie powództwa i przekonywał sąd, że ewentualne unieważnienie umowy będzie dla Dziubaków niekorzystne, bo w takim wypadku będzie domagał się od nich właśnie wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. To mogłoby, zdaniem Raiffeisen Banku, doprowadzić nawet do zabrania im mieszkania.
Czy bank naprawdę wierzył, że przekona sąd? Może i tak, ale najważniejsze, że ta groźba poszła w świat, bo sprawa Dziubaków to ostatnio jeden z najpilniej obserwowanych przez media procesów.
Do sprawy przystąpił nawet Rzecznik Praw Obywatelskich. Ostatecznie zakończyło się 3 stycznia wynikiem 1:0 dla Dziubaków.
Lepsze znane piekło niż nieznany raj
I tak ktoś Was oskubie. Taką retorykę próbowały zagnieździć w mediach banki, tworząc tym samym drugi front strachu. Bankowcy, zakładając strój Robin Hooda, przestrzegali kredytobiorców, że to, co mogą ewentualnie wygrać po unieważnieniu umowy kredytowej, i tak zabiorą im kancelarie prawne, bo koszty przeprowadzenia sporu sądowego są gigantyczne. Czyż nie lepszy swojski wilk niż nieznany tygrys? Wilk, jak gryzie, już wiadomo. Trochę boli, ale da się wytrzymać. Tygrys ma ogromne i silne szczęki, i większą żądzę krwi.
Kalkulacje, pokazujące, że odfrankowienie kredytu o równowartości 300 tys. zł może kosztować nawet 100 tys. zł. miały ostudzić zapał frankowiczów wybierających się do sądu po wyroku TSUE.
Fakt. Niektóre kancelarie prawne po 3 października zwietrzyły interes. Nawet część kancelarii odszkodowawczych, które dotąd zajmowały się sprawami ubezpieczeniowymi, zainteresowały się frankowiczami. Na rynku pojawiły się umowy zawierające - a jakże! - niedozwolone zapisy, a ceny niektórych ofert daleko odbiegały od uczciwych.
Sprawą zajął się nawet UOKiK. Jednak to, że jedna kancelaria oferuje absurdalnie drogą pomoc frankowiczom nie znaczy jeszcze, że w innej nie będzie taniej. Dużo taniej. Ale postraszyć można.
Sędziowie się przestraszyli?
Wyrok TSUE miał być wyraźną wskazówką dla polskich sądów. Dla Sądu Okręgowego z Gdańsku okazał się zbyt mało wyraźną, bo jak pisze „Dziennik Gazeta Prawna”, sąd ten 30 grudnia 2019 r. skierował do Trybunału pięć kolejnych pytań prejudycjalnych.
Sąd pyta o to, czy musi informować kredytobiorcę walczącego o unieważnienie umowy kredytowej o tym, że bank w zamian może go pozwać za bezprawne wykorzystanie kapitału. Pyta też o to, jakie znaczenie ma aneks do umowy kredytowej, który neutralizuje niedozwolone zapisy w oryginalnej umowie.
Zdaniem ekspertów pytania te wcale nie są kluczowe. Ważne natomiast jest to, że tym samym została wciśnięta pauza - sąd, frankowicze i banki będą musieli poczekać, aż TSUE zajmie stanowisko. A to może porwać nawet 1,5 roku. Typowa gra na czas.
Po drugie, nie chodzi jedynie o sprawy toczące się przed Sądem Okręgowym z Gdańsku, ale pozostałe sądy w Polsce również mogą wcisnąć pauzę i czekać, co powie Trybunał na pytania wysłane z Gdańska.
– Pytania sprawiają wrażenie przygotowanych przez bankowych prawników. Celem jest spowolnienie rozpatrywania spraw w sądach – powiedział „DGP” dr Jacek Czabański, adwokat prowadzący kancelarię obsługującą frankowiczów. I dodał, że, pełnomocnicy instytucji finansowych już zaczęli wnioskować o zawieszenie postępowań. (Tak, widzę, kto to mówi.)
Czy sędziowie rzeczywiście obawiają się, że frankowicze w wyniku wygranego procesu wpakują się w jeszcze większe kłopoty? A może przestraszyli się destabilizacji sektora bankowego na skutek fali przegranych przez bankowców procesów? Tym też bankowcy swojego czasu głośno straszyli.
Adwokat reprezentujący frankowiczów podkreśla, że pytania z Gdańska są niepotrzebne, bo TSUE wydawał już wyroki, w których podnosił te kwestie. Jeśli tak było, Trybunał może odmówić odpowiedzi na zadane przez gdański sąd pytania. Ciekawszy byłby jednak wniosek, że w Gdańsku nie szukano odpowiedzi, szukano podmiotu, na który można by zrzucić odpowiedzialność.
Czy sędziowie się przestraszyli? Tak, wygląda, że owszem.