REKLAMA

Jeśli wylecimy z Unii, to przez węgiel. Podkręcone limity redukcji emisji CO2 coraz bliżej

Sprawdza się najgorszy dla Polski scenariusz. Unijna komisja ochrony środowiska naturalnego, zdrowia publicznego i bezpieczeństwa żywności (ENVI) proponuje zwiększyć limit redukcji emisji CO2 do 2030 r. już nie o 40, ale o 60 proc. w porównaniu z emisją z 1990 r. Energetycy nie mają wątpliwości: za 3-4 lata zaleje nas fala bankructw.

elektrociepłownia smog
REKLAMA

Do tej pory obowiązuje limit 40 proc. redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 r. To trudny do wykonania plan, zwłaszcza dla gospodarek uzależnionych od węgla. Zresztą to nic innego jak ceny emisji CO2 były powodem zawirowań wokół cen prądu nad Wisłą. Zawirowań, której jeszcze wrócą ze zdwojoną siła. Od miesięcy za to w Brukseli coraz głośniej słychać głosy mówiące, że limit 40 proc. jest absolutnie niewystarczający - o ile faktycznie zależy nam na walce ze zmianami klimatu

REKLAMA

Pojawiały się różne propozycje. Najczęściej nowy limit miał wynieść 50-55 proc., ale zieloni i europejscy socjaliści apelowali o bardziej zdecydowane kroki: redukcja emisji CO2 na poziomie 65 i 70 proc. Polscy europosłowie ostrzegali, że takie rozwiązania oznaczają ogromne kłopoty nie tylko dla naszej gospodarki, ale dla wielu innych w Europie też. Niestety, przynajmniej na razie tego typu argumenty okazują się nieskuteczne. Na wczorajszym posiedzeniu ENVI przegłosowano poprawkę, która wprowadza nowy limit emisji: 60 proc.

To katastrofa. Według naszych wyliczeń przy takim scenariuszu 60-70 proc. naszych zakaładów energetycznych, a więc i elektrowni i kopalń nie ma po prostu żadnych szans

– przekonuje szef górniczej Solidarności Bogusław Hutek.

Limit redukcji emisji CO2 to nie jedyna poprawka

Niestety, ale to właśnie propozycja redukcji o 60 proc. emisji CO2 trafi w październiku pod obrady Parlamentu Europejskiego. Wcześniej swoje propozycje w tej sprawie przedstawi też Rada UE. Podkręcony limit redukcji emisji CO2 nie jest jedyną poprawką, którą wczoraj przegłosowano. Komisja proponuje też, żeby w każdym kraju członkowskim UE powstał niezależny organ doradczy ds. klimatu, który monitorowałby wdrażanie unijnych przepisów w tym zakresie. Z kolei w 2040 r. ma być punkt zwrotny, który pokaże, czy UE idzie w dobrym kierunku zeroemisyjności w 2050 r. 

Dzięki temu inwestorzy, ale też przemysł ciężki będą mogli sprawdzić, w jakim miejscu dekarbonizacji jesteśmy

– przekonuje Suzana Carp, dyrektor ds. strategii politycznej w Fundacji Bellona Europa.

Dla przeciwników tego typu rozwiązań UE chce po prostu kontrolować krajowe budżety i mieć na nie wpływ, skreślając od razu wszelkie fundusze przeznaczane na paliwa kopalne. 

Skoro limit do góry, to pewnie cena emisji CO2 też

Zaostrzenie limitu redukcji emisji dwutlenku węgla do 2030 r. z pewnością będzie miało wpływ na cenę tony CO2. Zielony trend Brukseli jest tak obecnie silny, że nawet nie wyhamował jej wzrostów podczas lockdownu, wywołanym pandemią COVID-19, podczas którego zapotrzebowanie energetyczne spadło poniżej historycznych poziomów. 

„Wystarczy spojrzeć na to, co się działo z cenami uprawnień do emisji CO2 od marca do lipca tego roku, w czasie praktycznie całkowitego zamrożenia gospodarki i przy okazji spadku zapotrzebowania energetycznego. W marcu cena emisji tony CO2 kosztowała jeszcze w granicach 15 euro. Dzisiaj jest już 30 euro” – wskazuje eurodeputowana Anna Zalewska, członek ENVI.

Przy ustalonym limicie edukacji na poziomie nie 40 a 60 proc. ceny mają wystrzelić w górę. Te już na chwilę, 31 sierpnia, pokonały barierę 30 euro za tonę. Po osiągnięciu dołka (26,72 euro) 9 września - cena uprawnień do emisji CO2 cały czas rośnie. 

Przy propozycjach takiego zaostrzenia pakietu klimatycznego nie zdziwmy się, jak za niedługo za emisję tony dwutlenku węgla przyjdzie nam zapłacić nawet 70 euro

– ostrzega Zalewska.

Nowy limit nie ma szans na realizację

Taki scenariusz oznacza ogromne obciążenie dla polskiej gospodarki, obecnie uzależnionej od węgla w ok. 77 proc. Jeżeli dodamy do tego plany Brukseli, by pozwolić na subsydiowanie węgla i innych paliw kopalnych wyłącznie do końca 2025 r. oraz te dotyczące utworzenia ETS Bis, zaliczającego też inne gazy cieplarniane, jak metan - sprawa robi się naprawdę poważna. Energetycy stawiają sprawę jasno: nie mamy żadnych szans. Tylko koszty związane z płaceniem za emisję mogą zwiększyć koszty produkcji węgla w Polsce o kilkaset milionów złotych, do nawet miliarda.

Przecież gdyby limit podnieśli tylko z 40 do 50 proc., to ok. 18 proc. naszych elektrowni i kopalni czekałby upadek. Przy limicie na poziomie 60 proc. nie mamy w ogóle o czym mówić

- nie ma wątpliwości Bogusław Hutek.

Tymczasem jedna z agencji Komisji Europejskiej wyliczyła, że obecnie nie ma żadnych szans na osiągnięcie pierwotnego limitu redukcji emisji na poziomie 40 proc. Uda się jedynie jakieś ok. 34 proc. „Nie dość, że UE to bagatelizuje, to jeszcze chce wyznaczać bardziej ambitne cele. Po co?” - dziwi się Anna Zalewska.

Co zrobi rząd?

Były wiceminister energii, obecnie europoseł Grzegorz Tobiszowski uważa, że spekulacji w europejskim systemie handlu emisjami (ETS) będzie coraz więcej.

„W ten sposób bogatsze kraje będą się na nas paść” - twierdzi Grzegorz Tobiszowski i dodaje, że tak naprawdę obecnie mamy do czynienia z bitwą gospodarczą, pod płaszczykiem Zielonego Ładu.

REKLAMA

Najnowsza propozycja ENVI stawia w bardzo złej sytuacji polski rząd, który musi teraz zrobić wszystko, żeby te poprawki zablokować w Parlamencie Europejskim. W innym przypadku będzie tylko gorzej. Przedstawiciele sektora energetycznego w cuda jednak wolą nie wierzyć. Patrząc na wcześniejsze działania w tym względzie ekipy premiera Mateusza Morawieckiego nie mają cienia nadziei na jakikolwiek zryw.

Trzeba z tego pata jak najszybciej wyjść. Tylko że nawet jak się bardzo postaram, to jednak takiej woli w polskim rządzie nie widzę

– uważa Jarosław Grzesik, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki w Katowicach.
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA