REKLAMA

Atom w Polsce nie wypali? Niemcy już ostrzą sobie zęby na nasze elektrownie. Są jak pies ogrodnika

Pierwotnie trzy niemieckie elektrownie jądrowe miały zakończyć swój żywot pod koniec 2022 r. Ale przez realną groźbę niedoborów energetycznych u naszych zachodnich sąsiadów, rząd Olafa Scholza zdecydował się na wydłużenie tego terminu do połowy kwietnia. Bez możliwości dodatkowego przedłużenia eksploatacji tych reaktorów. W Berlinie więc klamka już zapadła, co też coraz bardziej można odczuć w Warszawie. Bo Niemcom wydaje się, że jak oni kończą z energetyką jądrową, to Polska też już nie może iść tą drogą.

elektrownia-jadrowa-powstanie-z-opoznieniem
REKLAMA

Kiedyś Niemcy reaktorami stały. W sumie u naszych zachodnich sąsiadów funkcjonowało 19 bloków atomowych. Teraz jednak działają jeszcze tylko trzy takie elektrownie: Emsland, Neckarwestheim 2 oraz Isar 2. Obecnie mają łączną moc na poziomie 4055 megawatów i odpowiadają za ok. 6 proc. niemieckiego miksu energetycznego. Początkowo Berlin chciał je wszystkie zamknąć z końcem 2022 r. Ale przeprowadzony stress test pokazał, że jeszcze jest na to ciut za wcześnie. Na stole były dwa scenariusze: albo utrzymanie tych elektrowni jądrowych mniej więcej do połowy 2023 r., albo nawet do końca zimy 2024 r. Ostatecznie niemiecki parlament ustalił, że reaktory będą wyłączone 15 kwietnia 2023 r. Z zastrzeżeniem, że kolejnego przesunięcia tej daty już nie będzie. 

REKLAMA

Elektrownie jądrowe: do Niemiec strach przyszedł z Japonii

Skąd ten niemiecki zwrot jeżeli chodzi o energetykę jądrową? Berlin taką decyzję podjął już prawie 12 lat temu, w czerwcu 2011 r. Główny powód był tylko jeden. Katastrofa nuklearna w japońskiej Fukushimie z 11 marca 2011 r. Jeszcze tego samego miesiąca rząd Niemiec rozpoczął tzw. memorandum jądrowe, w którym nakazano sprawdzić bezpieczeństwo niemieckich elektrowni jądrowych w ciągu najbliższych trzech miesięcy. To był podstawowy, ale nie jedyny powód odwrócenia się Berlina plecami do atomu. Nie bez znaczenia była również kwestia składowania wysokoaktywnych odpadów promieniotwórczych. 

Zgodnie z przyjętymi regulacjami nasi zachodni sąsiedzi do 2031 r. muszą znaleźć miejsce na ostateczne składowisko - w ramach otwartej, przejrzystej procedury z udziałem społeczeństwa. Ale co te reaktory zastąpi? Czym wypełni się 6-procentową dziurę w miksie? Zwiększyć ma się import gazu, także przez własne terminale LNG. Wzmocnione będą sieci energetyczne, dzięki czemu zwiększą się możliwości transportowe. Pojawią się też dodatkowe moce wytwórcze w sieci, zwłaszcza w zakresie wykorzystania energii odnawialnych.

Niemcy chcą zarazić swoją niechęcią do atomu też Polskę

Pogrzeb niemieckiej energetyki jądrowej nie dość, że jest zatwierdzony, to dodatkowo bardzo dokładnie zaplanowany. Ale Niemcy chcą też swoją atomową niechęć pokazywać coraz częściej na zewnątrz. Tak jak w przypadku Polski, która chyba nigdy wcześniej nie była tak blisko wybudowania swojej pierwszej elektrowni jądrowej. Zwłaszcza, że taka inwestycja ma coraz większe poparcie społeczne. Jeszcze w 2021 r. za atomem opowiadało się 39 proc. Polaków. Ale kryzys energetyczny i wojna w Ukrainie wszystko zmieniły i obecnie za taką inwestycją opowiada się już 75 proc. z nas i więcej. 

REKLAMA

Dla Niemców sprawa jednak wcale nie jest jeszcze przesądzona. Zwłaszcza dla czterech krajów związkowych, które graniczą z Polską: Meklemburgia-Pomorze Przednie, Brandenburgia, Saksonia i Berlin. Jak donosi Frankfurter Allgemeine Zeitung właśnie one domagają się wstrzymania budowy nadmorskiej elektrowni jądrowej i powołują się przy tej okazji nie tylko na awarię w Fukushimie, ale też na tą w Czarnobylu sprzed blisko 37 lat. Niemiecki dziennik przy tej okazji zauważa, że nie tylko Polska chce wejść bardziej w energetykę jądrową. Swoje plany w tym względzie ma także Szwecja i Finlandia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA