Bajki o atomie w Polsce. W nowej wizji pojawiają się już trzy reaktory nawet za 10 lat
Zmienia się ustrój, zmienia się większość parlamentarna i rzecz jasna też rząd. Nawet złoty w międzyczasie traci cztery zera. Ale polskie opowieści o atomie mimo upływu lat ciągle pozostają w formie. Teraz kolejną tego typu wizję zaprezentował nam wicepremier i szef aktywów państwowych Jacek Sasin. Zgodnie z jego zapowiedzią w 2035 r. w Polsce mają działać nawet trzy reaktory atomowe. Nie ma co jednak za bardzo przywiązywać się do tych słów. Wszak opowiadanie bajek o polski atomie trwa od dziesięcioleci.
Rząd Zjednoczonej Prawicy od lat ma ugruntowane zdanie na tamat kierunków polskiej transformacji energetycznej. Węgiel ma zastąpić atom. Najpierw paliwem przejściowym miał być gaz, ale wszystko zmieniło się po napaści Putina na Ukrainę. Teraz sugeruje się, że w takim razie powinniśmy jednak w dłuższej perspektywie czasowej opierać własną gospodarkę na czarnym złocie. Przedstawiciele rządu wprost mówią o konieczności wydłużenia terminu startu harmonogramu likwidacji poszczególnych kopalń, który ma zakończyć się w 2049 r. Wcześniej mieliśmy budować dwa reaktory, ale teraz mówi się już o trzech.
Jedną mamy wybudować pod rękę z Amerykanami, drugą we współpracy z konsorcjum z Korei Południowej, a być może w przypadku trzeciej dogadamy się z Francuzami, którzy cały czas twierdzą, że ciągle pozostają w grze.
Polski rząd nie pierwszy raz zapowiada atom
Czy w takim razie można już odpalać świeczki na atomowym torcie i tylko czekać, jak elektrownie jądrowe zaczną zwalniać węglowe kopalnie na wieczny odpoczynek? Chyba jeszcze na to za wcześnie.
Bo to pierwszy raz rząd w Polsce przedstawia swoje atomowe plany? Przecież już ponad 18 lat temu, w styczniu 2005 r. rząd Marka Belki przyjął dokument pn. Polityka energetyczna Polski do 2025 r.
Już od tego czasu jesteśmy w tym względzie bardzo zachowawczy. Bo rząd do dokumentu wpisuje podstawowy warunek: akceptację społeczną. A to okazało się wyjątkowo trudne do osiągnięcia. Badania wskazywały bowiem, że większość Polaków jest jednak przeciwna tego typu inwestycji. Do sprawy na poważnie wrócono prawie 15 lat temu, w listopadzie 2008 r., kiedy ówczesny premier Donald Tusk zapowiedział budowę w naszym kraju dwóch elektrowni atomowych. Co najmniej. W tym celu w Ministerstwie Gospodarki powstał nawet Departament Energii Jądrowej.
Na początku 2010 r. znana była nawet lista propozycji 28 lokalizacji. Znalazło się tam miejsce m.in. dla Choczewa (woj. pomorskie), Lubatowa-Kopalino (woj. pomorskie), Małkini (woj. mazowieckie), Nieszawy (woj. kujawsko-pomorskie), Połańca (woj. świętokrzyskie), czy Stępnicy (woj. zachodniopomorskie). Na koniec 2011 r. zapowiadano ogłoszenie przetargu na dostawcę technologii. Ale termin ten przesunięto, a w międzyczasie (w marcu 2011 r.) miała miejsce katastrofa w elektrowni atomowej Fukushima nr 1, do której doprowadziło potężne tsunami wywołane silnymi trzęsieniami ziemi we wschodniej Japonii. W ten sposób temat elektrowni jądrowej w Polsce umarł śmiercią naturalną, przynajmniej na jakiś czas.
Radziecką myśl jądrową w Polsce popsuł Czarnobyl
Japońska Fukushima nie była pierwszym przykładem katastrofy jądrowej, która popsuła atomowe plany Polski. Jeszcze wcześniej przecież, w kwietniu 1986 r., był Czarnobyl. Tymczasem już w styczniu 1982 r. ówczesna Rada Ministrów zgodziła się na budowę dwóch reaktorów w Polsce, nawiązując do podpisanej w 1974 r. umowy z ZSRR o współpracy przy budowie elektrowni jądrowej. Pierwszy miał być oddany do użytku w 1989 r. a drugi - w 1990 r. Ale zanim to nastąpiło, prace przerwano, przede wszystkim ze względu na coraz gwałtowniejsze protesty społeczne. Po katastrofie w Czarnobylu wszak energia jądrowa w Polsce kojarzyła się tylko źle. I temat znowu wylądował na półce.
Ale warto cofnąć się w czasie jeszcze bardziej. Nieco więcej będzie w głowie świtać tym, którzy chociaż raz w ręku mieli stary banknot o nominale (przed denominacją złotego) 20 000 zł. Z przodu jest wizerunek Marii Skłodowskiej-Curie, a z tyłu - pierwszy polski reaktor jądrowy EWA. Pierwszy raz uruchomiono go w czerwcu 1958 r. w Instytucie Badań Jądrowych w Świerku pod Warszawą (obecnie Narodowe Centrum Badań Jądrowych). Gotowy reaktor, wraz z wsadem, kupiliśmy za 5,5 mln dol. od ZSRR. W 1964 r. polscy naukowcy przebudowali reaktor EWA, dzięki czemu jego moc podniesiono do 8 MW w 1967 r. Reaktor pracował nieprzerwanie przez 3500 godzin rocznie do całkowitego wyłącznie w lutym 1995 r. Proces jego likwidacji rozpoczął się dwa lata później, w 1997 r.