Nieszczęsna inwestycja rządu. Amerykanie chcą podwyżki, ale czy ta gra jest warta świeczki?
Wydawało się, że po licznych turbulencjach serial pod tytułem nowe moce w Ostrołęce wreszcie zmierza do optymistycznego finału. Wprawdzie docelowo gaz zastąpił węgiel, ale Orlen nie chciał marnować więcej czasu i w tym roku ruszył z pracami, zlecając je Amerykanom. Szkoda, że wcześniej nie było refleksji ani na temat samego gazu, który bije cenowe rekordy, ani też ostatecznej wyceny, która po rosyjskiej agresji na Ukrainę musiała pójść w górę. I tak się właśnie dzieje.
Nowa elektrownia węglowa w Ostrołęce była paliwem wyborczym w 2015 r. dla PiS. Przyszła premier Beata Szydło często i głośno mówiła, że to inwestycja ważna dla całego kraju.
I już pal licho, że kilka lat później pod rządami premiera Mateusza Morawieckiego dochodzi do podpisania umowy społecznej z górnikami, która zakłada wygaszanie kopalni do 2049 r. Wszak właśnie w tym czasie Bruksela dokonała zielonego zwrotu. Ustaliła m.in. neutralność klimatyczną do 2050 r., czy też pakiet rozwiązań przedstawionych jako Zielony Ład. Ważniejsze jest to, że dzisiaj naprawdę trudno wskazać lepszy przykład na brak jakiejkolwiek strategii energetycznej rządu niż właśnie Elektrownia Ostrołęka.
Elektrownia Ostrołęka, czyli grzech rządu nr 1
Inflacja dusi nie tylko portfele Polaków. Drożyzna doskwiera w całej Europie i nie tylko. Kryzys energetyczny w połączeniu z wywołaną przez Rosję wojną na Ukrainie okazał się bardzo niebezpiecznym duetem, który coraz bardziej kołysze światową gospodarką. Trudno więc się dziwić, że koszty budowy elektrowni gazowej w Ostrołęce też poszły w górę. Generalny wykonawca gazowej Ostrołęki C, amerykańska firma GE Power, chce 16 proc. podwyżki, czyli dodatkowych 400 mln zł. Tym samym koszt budowy elektrowni ma wzrosnąć z 2,5 do 2,9 mld zł.
Przypomnijmy, że wcześniej miała w tym miejscu powstać elektrownia węglowa. Ale w dobie zielonej polityki Brukseli rząd z tego pomysłu zrezygnował i postawił na gaz ziemny, który miał być dla Polski paliwem przejściowym w transformacji energetycznej. Dotychczasową konstrukcję trzeba było rozebrać, co z wcześniejszymi pracami kosztowało jakieś 1,3 mld zł. Tymczasem eksperci z Carbon Tracker już w 2018 r. wyliczali, że Elektrownia Ostrołęka tak, czy siak, nie będzie rentowna.
Grzechem nr 2 jest gaz ziemny
Obecnie jeszcze trudniej obronić inwestycję w Elektrowni Ostrołęka ze względu na rekordowe ceny surowców, co wywołał w pierwszej kolejności nakręcany tak po prawdzie od ponad roku kryzys energetyczny i manipulacje Gazpromu. Szczególnie widoczne jest to właśnie w przypadku gazu ziemnego. Jeszcze w połowie stycznia, na miesiąc z kawałkiem przed rosyjską agresją na Ukrainie, 1 MWh na giełdzie Dutch TTF Gas Futures kosztowała raptem 65-67 euro. Potem było już tyko drożej. Absolutny rekord padł 26 sierpnia, kiedy 1 MWh gazu kosztowała prawie 350 euro. Dzisiaj, głównie dzięki wypełnieniu unijnych magazynów w co najmniej 90 proc., gaz jest już tańszy i 1 MWh kosztuje w granicach 115-116 euro.
Sytuacja na rynku surowców zmieniła się na tyle, że głos w tej sprawie zabrał też wicepremier i szef aktywów państwowych Jacek Sasin, który przyznał, że taka sytuacja wymaga od rządu modyfikacji podstawowych założeń transformacji energetycznej.
I rzeczywiście, rząd chyba idzie tą drogą. Ale tylko jedną nogą. Bo owszem, coś ruszyło w sprawie pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce, którą zgodnie z przewidywaniami mają wybudować Amerykanie. Natomiast zasada 10H, jak blokowała lądową energetykę wiatrową, tak dalej ją blokuje. I nic też nie słychać, żeby rząd zmienił swoje zdanie na temat gazowej Elektrowni Ostrołęka, której budowa ciągle jest jednak realizowana.
Czytaj także: Ceny węgla wbijają w fotel! Rekordowe podwyżki