REKLAMA

Ładowanie elektryków pod przymusem. Rządowy pomysł oznacza wzrost cen mieszkań

Rząd chce narzucić na deweloperów obowiązek zapewnienia mocy przyłączeniowej dla każdego miejsca postojowego w budynku mieszkalnym – donosi "Dziennik Gazeta Prawna". Oznaczałoby to, że koszt budowy bloku poszedłby w górę o kilka milionów złotych. Zdaniem branży decyzja jest zupełnie nieracjonalna.

Ceny mieszkań pójdą w górę. Deweloperzy będą musieli instalować stacje ładowania elektryków
REKLAMA

Polski rząd po raz kolejny zabiera się za realizację planów od tyłu. Gdy obiecywał godne życie Polakom, sięgnął do kieszeni przedsiębiorców. Teraz, w ramach wdrażania nad Wisłą szczytnej idei elektromobilności, nakłada nowe wymogi na deweloperów.

REKLAMA

Abstrahując od okoliczności, trudno nie zauważyć, że w całym pomyśle jest sporo sensu. Jeżeli polskie ulice mają zaroić się od samochodów elektrycznych, to budowa kolejnych stacji ładowania jest konieczna. A skoro jedną z zalet elektryków jest to, że można je zatankować z gniazdka we własnym bloku, to o takiej możliwości trzeba pomyśleć na lata przed umasowieniem się tej technologii.

Deweloperzy boją się kosztów

Projekt rozporządzenia ministra energii zakłada, że deweloperzy w każdym nowo powstającym budynku będą musieli zadbać o moc przyłączeniową pozwalająca wyposażyć go w punkty ładowania o mocy 3,7 kW. Jeżeli lokator mieszkania wykupi miejsce postojowe i będzie potrzebował gniazdka, wystarczy, że zainwestuje w ładowarkę, która kosztuje w granicach 4-5 tys. zł. Ładując samochód, będzie korzystał z oddzielnego licznika, więc koszty jego tankowania nie spadną potem na całą wspólnotę.

Deweloperzy kręcą jednak nosem. W rozmowie z "DGP" przedstawiciel Polskiego Związku Firm Deweloperskich szacuje, że koszt budowy bloku wzrośnie o 7,5 mln zł. PZFD narzeka, że już teraz koszt budowy jednego miejsca parkingowego w garażu podziemnych sięga 80 tys. zł, a teraz pójdzie jeszcze w górę o kolejnych 40 tys. Cena, za jaką takie miejsce kupuje klient, nie pokrywa nawet połowy kosztów wykonania.

Związek wysuwa też inny argument – elektromobilność rozwija się w Polsce powoli. I tu akurat trudno mu odmówić racji. Rząd od początku swojej kadencji złożył wiele obietnic. Co z nich wyszło?

Niespełnione obietnice

Zamiast miliona aut elektrycznych w 2025 r. mamy mieć 600 tys. elektryków i hybryd, ale w 2030 roku. Rząd rakiem wycofuje się z zielonej rewolucji na polskich drogach. Ten drugi cel, choć bardziej realny od poprzedniego, też trudno będzie wypełnić. Choć w pierwszej połowie tego roku liczba zarejestrowanych u nas elektryków wzrosła o 100 proc., to mówimy tu o dość śladowych z punktu widzenia całego kraju ilościach. Na koniec maja mieliśmy łącznie 5,9 tys. aut elektrycznych.

REKLAMA

Nieciekawie wygląda też proces powstawania polskiego samochodu elektrycznego. Spółka ElectroMobility Poland podała, że stworzenie designu i opracowanie technicznego i biznesowego planu wdrożenia kosztowało już 12 mln zł. Jeżdżącego prototypu jednak jak nie było, tak nie ma, choć ElcetroMobility zarzeka się, że masowa produkcja ruszy na przełomie 2022 i 2023 r. Nie braknie jednak głosów, że cały projekt od samego początku skazany był na porażkę.

Z całej tej zielonej rewolucji mamy więc to, co zrobić najłatwiej. Czyli wskazać palcem, kto powinien wysupłać na nią dodatkowe pieniądze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA