Tsunami na rynku pracy? Recesja, zwolnienia i bezrobocie bledną przed tym, z czym muszą zmierzyć się pracodawcy
Czy rynek pracy zatoczy koło, a Polacy obudzą się nagle w rzeczywistości, którą pamiętają z lat 90.? Wielu ekspertów wieszczy, że już niebawem przywitamy się z wysokim bezrobociem i drastycznie spadającą siłą nabywczą. Czy to realistyczny scenariusz? Na to pytanie odpowiada analityczka Polskiego Instytutu Ekonomicznego Paula Kukołowicz.
Adam Sieńko, Bizblog.pl: Czy rynek pracy zaczyna odczuwać skutki spowolnienia? W lipcu Grant Thornton przeanalizował oferty z 50 największych portali rekrutacyjnych i okazało się, że ich liczba spada. Trzeci miesiąc z rzędu. Jak pani to interpretuje?
Paula Kukołowicz, PIE: Sprowadzenie inflacji do niższego poziomu będzie odbywało się kosztem spowolnienia gospodarczego. To scenariusz, który wszyscy biorą po uwagę. Pozostaje pytanie o skalę spowolnienia i zmian na rynku pracy. Jeżeli weźmiemy po uwagę jako benchmark to, co wykazują badania na temat rynku w USA, to wyjdzie nam, że sprowadzenie inflacji do celu (ok. 2 proc.) będzie skutkowało wzrostem bezrobocia do ok. 7,5 proc.
Część naszych rodzimych ekspertów wieszczy, że przez Polskę przetoczy się gospodarcze tsunami.
Jeżeli będziemy mieli do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym, to poziom liczba osób bez pracy na pewno wzrośnie. Nie spodziewałabym się jednak dwucyfrowej stopy bezrobocia. Dzisiaj w zależności od tego, jak liczymy stopę bezrobocia, to ona wynosi poniżej 3 proc. – gdy weźmiemy pod uwagę deklaracje Polaków i poniżej 5 proc. – gdy za bezrobotnych uznamy osoby zarejestrowane urzędach pracy.
Dużego tąpnięcia na rynku pracy raczej nie będzie a przynajmniej nie szybko.
Skąd to przekonanie?
Patrzę na deklaracje firm.
Brak rąk do pracy większym problemem niż bezrobocie
I co one deklarują?
W Miesięcznym Indeksie Koniunktury pytaliśmy, jak firmy mają zamiar działać wobec rosnących kosztów funkcjonowała. Około 80 proc. przedsiębiorstw zamierza podnosić ceny produktów i sług, aby w ten sposób rekompensować sobie rosnące koszty działania. Scenariusz redukcji zatrudnienia był jednym z najmniej popularnych.
Ciekawe.
Firmy walczące o przetrwanie nie chcą zwalniać pracowników. W trakcie pandemii widzieliśmy, że utrzymanie pracowników może być trudne i nie zawsze jest możliwe.
Bo ludzi do pracy w Polsce jest po prostu za mało? W dodatku tylko 15 proc. uchodźców ma zamiar zostać u nas po zakończeniu wojny, a to oni mieli w pewnym sensie uratować polskie przedsiębiorstwa.
Widziałam badania, w których ten odsetek był dużo wyższy i wynosił ok. 50-60 proc., więc pewnie można przyjąć w tym zakresie szeroki margines błędu. Wiemy, że wśród Ukraińców, którzy przyjechali do Polski po 2014 r., wielu zostało w Polsce. Nawiasem mówiąc scenariusz mówiący, że duża część spośród uchodźców zdecyduje się nagle wyjechać, wydaje mi się nie do końca prawdopodobny. Trzeba wziąć pod uwagę, że wielu przybyszów z Ukrainy ma u nas rodziny, mogą korzystać ze świadczeń społecznych, korzystają z polskiego systemu edukacji i służby zdrowia. Myślę, że powrót do kraju, który doświadczył ogromnych strat wojennych, będzie dla nich trudną decyzją.
A wracając do firm – niedobór pracowników jest obecnie dla polskiej gospodarki większym problemem niż bezrobocie. Zwolnienia będą ostatecznością. Nie można oczywiście wykluczyć sytuacji, w której niektóre firmy ze względu na brak surowców będą zmuszone całkowicie zamknąć działalność i będziemy obserwowali zwolnienia grupowe. Myślę jednak, że ze względu na wysoki poziom niepewności, nikt nie podejmie się prognozowania. To wydarzenia obarczone dużym poziomem niepewności.
Możemy jakieś szczególnie zagrożone branże wskazać? Dużo mówi się o hutach i innych energochłonnych biznesach.
Rzeczywiście na pierwszej linii ognia są branże związane z przetwarzaniem surowców, na przykład produkujące półprzewodniki, czipy komputerowe czy nawozy. Mówimy więc raczej o przemyśle niż usługach. Nie da się jednak wykluczyć, że kryzys pierwotnie dotyczące tylko niektórych sektorów gospodarki się rozleje na inne branże.
Polacy zrezygnują z podwyżek, by zachować pracę
Pozycja przetargowa pracowników się zmieni? Widząc rosnące ceny, wielu szykuje się pewnie do rozmów o podwyżce. Zachęcać mogą ich też doniesienia o rekordowym tempie wzrostu płac.
Owszem teoretycznie wynagrodzenia wciąż rosną bardzo szybko, ale trzeba pamiętać, że w lipcu napędzało je raptem kilka branż i jednorazowe wypłaty nagród. Gdyby nie to, prawdopodobnie obserwowalibyśmy spadek tempa wzrostu wynagrodzeń poniżej wskaźnika inflacji.
Z drugiej strony nastroje gospodarstw domowych są niezbyt dobre. Polacy spodziewają się kryzysu gospodarczego i wysokiej inflacji. Tematy, przez które przechodziliśmy jako społeczeństwo w latach 90., znów odżywają w naszej pamięci. Ten strach jest obecny i może pohamować apetyty pracowników na wyższe wynagrodzenia w zamian za stabilność zatrudnienia.
W kontekście rynku pracy niepokoi mnie jeszcze rosnące w szalonym tempie ceny wynajmu. Może się okazać, że Polakom nie będzie się opłacało przenosić z miasta do miasta w poszukiwaniu lepszej posady.
Mobilność Polaków, w sensie ich gotowość do zmiany miejsca zamieszkania w poszukiwaniu pracy, nie jest taka wysoka, jakby się wydawało z perspektywy Warszawy. Znaczny wzrost cen najmu może uruchomić drugi model migracji – migracji zarobkowej do innego państwa, który historycznie jest u nas dużo silniejszy niż model migracji krajowej. Wtedy osoby, które są gotowe zmienić miejsce zamieszkania w poszukiwaniu pracy, zamiast Warszawy wybiorą po prostu Berlin.