Prawie 40 proc. z nas nie przyszło do głowy żadne zaciskanie pasa. A 40 proc. to znacznie więcej niż grupa najzamożniejszych Polaków, którzy rzeczywiście może i nie muszą ograniczać swoich wydatków. Co to znaczy? Polacy jeszcze nie zrozumieli, co tu się dzieje. Albo nie potrafią się pogodzić z tym, że muszą obniżyć standard życia. Że to koniec z dorszem na obiad, czas na filety z mintaja. Koniec z zagranicznymi wakacjami. A może i nowymi skarpetkami, stare można przecież zacerować. Najbardziej nie rozumieją tego jeszcze zwolennicy rządu.
Wśród 28 krajów to Polaków najbardziej martwi inflacja - wskazuje Instytut Obywatelski, powołując się na badanie IPSOS. Wzrostem cen martwi się 56 proc. Polaków i tyle samo Argentyńczyków. Ale już średnia dla badanych krajów to tylko 23 proc., a już na przykład we Francji sen z powiek wzrost cen spędza tylko 22 proc. badanych, we Włoszech - 15 proc., w Hiszpanii - 11 proc., a w takiej Szwecji to tylko 8 proc.
Czy w Polsce jest tak strasznie źle? Gorzej!
Po pierwsze, sondaż ten został przeprowadzony jeszcze przed atakiem Rosji na Ukrainę - w dniach 21 stycznia - 4 lutego 2022 r. A więc to były znacznie spokojniejsze czasy, właściwie trochę inny świat. W dodatku przypomnę, że w tamtym czasie Polacy znali jeszcze dopiero dane o inflacji za grudzień 2021 r., która wynosiła 8,6 proc.
Dziś już mamy znacznie świeższe dane, bo za marzec 2022 r., kiedy inflacja skoczyła już do 11 proc. A więc nasze inflacyjne lęki pewnie już w ogóle wystrzeliły w kosmos?
Nie bardzo. Okazuje się, że wcale nie wszyscy Polacy boją się inflacji. A przynajmniej znacznie mniej z nas niż powinno bierze sobie do serca wzrost cen i stara się zacząć oszczędzać, żeby w czasie drożyzny rozsądnie zarządzać domowym budżetem. Choć czytając gazety można odnieść wrażenie, że cała Polska już ceruje skarpetki, żeby ciąć wydatki.
Tymczasem okazuje się, że owszem, większość Polaków, bo prawie 63 proc., deklaruje, że zaczęło oszczędzać w związku z podwyżkami cen i rachunków, ale spójrzmy na to badanie od drugiej strony. Sondaż United Surveys na zlecenie DGP i RMF FM pokazuje jednocześnie, że niemal 37,5 proc. nie zmieniło swoich nawyków i wcale nie zaczęło oszczędzać. To zaskakująco dużo.
Prędzej tniemy w spożywczaku niż w kinie
Na owe 37,5 proc. badanych na łamach "DGP" zwraca uwagę również główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski. Bo przecież to grupa duuuuzo większa niż grupa osób o wysokich dochodach, które faktycznie nie muszą ograniczać kosztów. A więc zbyt duża grupa Polaków, choć ich nie stać, wcale nie myśli, jak rozsądniej gospodarować swoim budżetem.
Ciekawe, że widać tu różnicę ze względu na preferencje wyborcze - swoje wydatki ogranicza w związku ze wzrostem cen 50 proc. wyborców obozu rządzącego, 67 proc. wyborców opozycji i 75 proc. niezdecydowanych. Ci ostatni zachowują się najbardziej rozsądnie, ci pierwsi odpowiedzialni są w największym stopniu za wzrost inflacji, bo ciągle nie chcą przestać kupować.
No dobrze, a jak już oszczędzamy, to na czym? Najwięcej z nas na codziennych zakupach - ponad 56 proc. badanych, 48,5 proc. na wyjściach do restauracji, 37,6 proc. na wyjazdach wypoczynkowych, 36,7 proc. na wyjściach do kina czy teatru, 35 proc. na ogólnopojętej rozrywce, a 34 proc. na dobrach trwałych jak zakup pralki, mebli czy samochodu.
Czy ktoś mógłby powiedzieć wyborcom PiS, że jest drożyzna i żeby tyle nie kupowali? TVP im tego nie powie, a zrobiłoby nam wszystkim przysługę.