Wygląda na to, że pensja minimalna w przyszłym roku skoczy o rekordowe 400 zł. Dotąd największą podwyżkę państwo zagwarantowało pracownikom w 2020 r. - o 350 zł. W dodatku zarabiający pensję minimalną mogą liczyć nawet na dwie podwyżki w przyszłym roku, a to wszystko przez inflację. A jak pensje rosną, to i z inflacją trudniej walczyć. Coraz bardziej realny staje się scenariusz, w którym stopy procentowe będą musiały urosnąć do 8 proc. No, chyba że… RPP sobie odpuści i przestanie walczyć o obniżenie inflacji, uznając, że z rządem nie wygra.
3 416,30 zł - tyle w przyszłym roku może wynieść pensja minimalna w Polsce - pisze „Dziennik Gazeta Prawna”. To podwyżka o 406,30 zł w stosunku do tego roku. PiS od lat istotnie podnosi minimalne wynagrodzenie, ale przyszłoroczny skok może być rekordowy.
Przypomnę, że jeszcze w 2015 r. pensja minimalna w Polsce wynosiła 1750 zł, w 2017 r. 2000 zł, w 2019 r. 2250 zł i wówczas Jarosław Kaczyński obiecywał, że w 2022 r. wyniesie 3630 zł, a w 2023 r. aż 4000 zł.
Ekonomiści łapali się wówczas na myśl o tych 4 tys. zł za głowę. I dziś widzimy, że te obietnice rzeczywiście należało włożyć miedzy bajki. Ale i tak rząd serwuje Polakom naprawdę szybkie tempo wzrostu płac.
Wyczekujcie na 11 maja
Najwyższa kwotowa podwyżka płacy minimalnej dotąd miała miejsce w 2020 r., kiedy wyniosła 350 zł. A w 2023 r. pobijemy prawdopodobnie ten rekord.
Prawdopodobnie, bo to zależy od tego, ile wyniesie przeciętna płaca w I kw. 2022 r. Jeśli więcej niż 6021 zł, wówczas skok minimalnego wynagrodzenia w 2023 r. o 400 zł mamy jak w banku. A wszystko wskazuje na to, że spokojnie przekroczymy ten limit. Okaże się już 11 maja, kiedy GUS oficjalnie poda te dane.
Ciekawe też, że w przyszłym roku podwyżka pensji minimalnej nastąpi dwa razy - od 1 stycznia 2023 r. i 1 lipca 2023 r., a taka sytuacja jeszcze nigdy dotąd nie miała miejsca. Wszystko przez inflację.
Czy to już groźna spirala?
No i wszystko wygląda jak w krainie mlekiem i miodem płynącej, ale tylko pozornie. To wcale nie muszą być takie dobre informacje. Bo wzrost wynagrodzeń - tym bardziej rekordowo wysoki - to ryzyko podbijania inflacji. Ekonomiści nazywają to spiralą cenowo-płacową. Ceny rosną, więc pracownicy dostają podwyżki, większe kwoty wydają w sklepach, więc ceny tym bardziej rosną. To błędne koło bardzo trudne do zatrzymania. I bardzo groźne dla gospodarki.
Czy mamy z nim już do czynienia? Ekonomiści patrzą w dane i wcale nie są zgodni.
Ale tak naprawdę w tej chwili nikt nie ma pewności, że spirala płacowo-cenowa już się wydarzyła. I ekonomiści trzymają kciuki, żeby żądania podwyżek płac w całej gospodarce, nie tylko wśród pracowników zarabiających minimalną krajową, przygasły, bo inaczej RPP może nie mieć wyjścia i zaszaleć z kolejnymi podwyżkami stóp procentowych.
Co to znaczy w obecnych realiach „zaszaleć”?
Prognozy dotyczące podwyżek stóp do 6-7 proc. dziś na nikim nie robią wrażenia - to raczej scenariusz bazowy. Ale jak pracownicy dalej będą cisnęli pracodawców o podwyżki, a ci ulegną, czas za scenariusz bazowy uznać stopy procentowe na poziomie 8 proc. - uważają analitycy banku Citi Handlowy.
A to nadal wariant w miarę optymistyczny dla polskiej gospodarki. Pesymistyczny, acz również prawdopodobny polega na tym, że NBP po prostu sobie odpuści i przestanie starać się obniżać inflację, starając się doprowadzić ją do celu. Tak, może to zrobić.
I wtedy stopy procentowe wcale nie będą tak rosły. Kredytobiorcy się ucieszą. Tylko wszyscy Polacy trochę mniej, bo już nikt nie będzie z inflacją walczył. I to dlaczego? Bo siłowanie się na rękę wygrają politycy zamiast ekonomistów.
Bo kto jeszcze nie zauważył - RPP walczy o obniżenie inflacji, a rząd udając, że chroni przed nią Polaków, tak naprawdę inflację podbija - nie tylko pakietem ratunkowym dla kredytobiorców, ale przede wszystkim obniżką PIT z 17 do 12 proc.